Dzieje Przemyślnego Szlachcica Raferiana de Loup-Blanc vol.40

ODCINEK CZTERDZIESTY.
WIEK CEGŁY. WIEK BETONU. (OPUS II)



https://www.youtube.com/watch?v=BiygXk9kKuA

-To zupełne szaleństwo! –Rzucił mający tępy wpatrzony w pustkę wzrok Raferian. Pociągnął sobie zdrowo z kufla. Pokiwał głową. –Zupełne Szaleństwo! –kolejny łyk był równie głęboki.
-Mówiłem panu Sir, że mogę poprowadzić, ale Sir się uparł. –Stwierdził Młody siedzący po lewo przy ladzie, przy swoim własnym o wiele słabszym piwie, zatroskany stanem przełożonego.
-Nie miałem pojęcia. Przyznaję. Nie wiedziałem na co się porywam… Horror!
-A więc ustalone. Jutro prowadzi Młody, a dzisiaj pijemy i nie pamiętamy smutków. Zdrówko Szef! –Jastrząb siedzący po prawej uderzył swoim kuflem o kufel Przemyślnego Szlachcica. Po tym jak przekonał się, iż zarządcy nowego najlepszego lokalu w mieście -Pubu Lion d’or przewidzieli gabaryty ew. klienteli z Sa’courvia i wyposażyli miejscówkę w stołki barowe z regulacją wysokości, wydawało się że zniknęły z niego już wszystkie powody do trosk na dzień dzisiejszy.
-Tak, tak… Ufff… -Raferian spróbował ukryć drżenie rąk i podniósł zimny kufel do czoła. -Dajcie żyć. Co się z tym Vinbergiem porobiło? To była taka cicha i spokojna mieścina… Jezioro. Prześliczny zamek. Gotycki i w ogóle. Z wieżami. I krużgankiem. I wszystkim… Co dalej? Kilka uliczek, każda z małym przytulnym pubem na rogu. Tartak… A teraz?...
-No panowie. Zarezerwowałam pokoje. Coś mnie ominęło?
–Pojawiła się za nimi Bianka. Jak przystało na specjalsa potrafiła gdy chciała poruszać się bezszelestnie jak kot.
-Szef odreagowuje traumy podróży, wymieniając lokalne atrakcje turystyczne. Siadaj Panna.
-Acha.
-… A teraz?
–Raferian ciągnął dalej swą myśl –Masa nowych domostw… Własny park miejski… Obserwatorium astronomiczne!
-Przyzna Szef, że bardzo malowniczo położone nad jeziorem.
-Przyznaję… Ale jednak…
-Co, dalej Szef daje wiarę plotkom, o tym że obserwacja gwiazd to przykrywka, a tak naprawdę infrastruktura to zakamuflowana bateria z laserowym promieniem śmierci?
-Ja to wiem Jastrzębiu!

Ochroniarz się uśmiechnął. Czasami zapominał jak bardzo jego szef mierzył innych własną miarą. Budowa tak zaawansowanej technicznie struktury jak obserwatorium, bez ukrytego przeznaczenia zbrojnego, przez Barona Brunona Petrowicza Catalana, jednego z czołowych militarystów Lumerii, nie chciała się pomieścić w pogrążonym w wielkiej przemyślności umyśle Raferiana.
-I co dalej…? –Raferian kontynuował wyliczankę… -Cała centrala gazyfikacji drewna, przy tartaku…
-Bez której byśmy szli do siebie jutro piechotą.
-Nie no, dobrze że BPC się rozwija, nie mówię że nie. Chodzi mi o to, że większy zakład, daje pracę większej ilości osób… i ich rodzinom… i wszystkim usługom wokoło.
-U nas na Sa’couerviu przecież było to samo, Szef.
-I też przestaliśmy być małą sielską faktorią pod lasem… Dobrze że Vinberg się rozwija… Ale przecież tutaj niedługo będzie więcej instytucji niż w Szarej Przystani. Lokacja Prywatna wielkości Miasta Królewskiego. Ha! To jest dopiero rozwój! Idzie nowe Jastrzębiu! Idzie nowe! …Co tam dalej? Nowe brukowane ulice! Latarnie! Ta oto nowa wspaniała instytucja kultury…
-Raferian zatoczył ręką krąg, wskazując wnętrze Pubu Lion d’or.
-Myślałem że to po prostu karczma, Sir.
-A widzisz. Młody jesteś i nie śledzisz życia gospodarczego królestwa. Musisz wiedzieć, że Strażnik Kluczy nie pozwolił Brunonowi wznieść, czegoś co przełamie monopol karczmienny państwa, a ten chciał mieć u siebie karczmę mimo wszystko… Więc technicznie rzecz biorąc, właśnie siedzimy właśnie w Vinberskim Domu Kultury, siedzibie lokalnego zespołu pieśni i muzyki ludowej.
-Pieśni i Muzyki Ludowej?

Raferian w odpowiedzi wskazał kciukiem na lożę z drugiej strony lokalu, gdzie grupa mężczyzn siedząca przy ciemnych piwach, właśnie wyciągała z futerałów i pokrowców między innymi: flecik, banjo, skrzypce, dziwny bęben i akordeon, szykując się do wspólnego muzykowania.
-No tak, Sir. Pieśń i Muzyka Ludowa. Teraz łapię.
-Wracając do…
-Raferian wymieniał na palcach kolejne nowości w Vinbergu -Co dalej mamy?... Nowe Koszary!... Co dalej?...
-Nowowprowadzony ruch lewostronny…
-Palnął Młody.
Raferian aż podskoczył, jak rażony prądem prawie rozlewając piwo. Bianka rzuciła Młodemu swoje Spojrzenie. Podeszła i zaczęła swemu dowódcy z troską rozmasowywać barki.
-Proszę nie wypowiadaj przy mnie więcej tego słowa. Nie zrozumiem co Brunona napadło by wydać tak piekielne zarządzenie na swoich ziemiach…
-Ciii… Już dobrze, Sir…
-Weszła w słowo kawiarenka. -Nie mówmy już o tym…
-Że też nie przewidziałem znaków…
-ciągnął jednak Przemyślny Szlachcic –Długo się zastanawiałem dlaczego importowane przez niego czołgi mają siedzenie kierowcy z prawej strony… Ba myślałem, że widać tak musi być… Cóż nasz program rozwoju w HBC nadal jest w powijakach… Nie znamy jeszcze wszystkich arkanów sztuki czołgownictwa... A tutaj taki cios w plecy! Ruch –tfu!- lewostronny! Piekielny wynalazek! Całe moje miesiące nauki jazdy po szlakach i bezdrożach Lumerii, w pizdu! Czułem się jakbym w życiu nie prowadził automobilu!
-Ależ spokojnie Sir!
–Próbowała tonować dziewczyna. -Tubylcy wydawali się przyzwyczajeni do tego, że komuś spoza ich społeczności mogą się pomylić strony drogi…
-Trąbili na mnie.
-Dawali sygnały dźwiękowe, aby jeszcze raz przemyślał Sir, czy należy ich omijać z lewej, czy z prawej strony. To z troski o bezpieczeństwo. I ład.
-Czasami trąbiło po pięciu na raz. A ten na rowerze jeszcze wymachiwał parasolem.
-Skrzyżowania mogą być czasem przebiegłe Sir. A i nasza widoczność z wnętrza Panzer Wrotki też jest ograniczona. W sumie dobrze, że dawał nam czytelne sygnały, kierując naszym ruchem…
-Zwykłe skrzyżowania to jeszcze pół biedy. Rany! Aż mnie ciarki przechodzą gdy o tym pomyślę. Lewoskrętne rondo. Chyba od pół roku nie widziałem czegoś równie przerażającego!
-Tak… To było nieco niezręczne, przyznaję Sir… Ale jakoś udało się nam z tego wybrnąć.
-Ucieczka na chodnik i przejechanie po stoisku z owocami, to o wiele poniżej moich zwykłych umiejętności prowadzenia pojazdów mechanicznych! Blamaż! Zgroza!...
-Ale w końcu, Sir nikomu nic się nie stało…
-Nie no Panna, jesteśmy wozem pancernym.
–Wtrącił Jastrząb -Nie takie rzeczy Panzer Wrotka znosiła.
-Chodziło mi bardziej o sprzedawcę, jego klientów i zwykłych przechodniów.
-Doprecyzowała kawiarenka. -Wszyscy przyjęli… w końcu… przeprosiny i gotówkę na pokrycie strat.
-Lecz dopiero jak rzuciłaś im swoje Spojrzenie.
–Oponował Raferian. –Wolę jak gdzieś zajeżdżam nie musieć uciekać się do tak brutalnych sposobów pacyfikacji tłumów.
-Ot odrobina perswazji, Sir.
- Odparła Bianka -Grunt że zadziałało i obyło się bez rękoczynów.
-Mimo wszystko, zawsze mogłem jednemu, czy dwóm połamać kolana.
–Ocenił z perspektywy czasu i własnego kufla Jastrząb -Albo po prostu obrócić wieżyczkę w ich stronę. Poradzilibyśmy sobie.
-O to mi chodzi. Jeśli mam wybór, wolę nie być zarzewiem zamieszek i nie dawać tłumowi powodów by mnie chciał zlinczować. Zwłaszcza gdy żyję na dobrej stopie z gospodarzem tych ziem… Ech…
Raferian pociągnął głębokiego łyka. Widać wyrzuciwszy wszystko z siebie postanowił zmienić temat.
-Mmmm. Dobre. Gęste i ciemne jak matka noc…
-Prawda.
-Prawda… Miałem zapytać, a co Panna nic nie pije?
-Zagaił Jastrząb.
-Już sobie zamówiłam nim podeszłam. Pani właśnie mi… O dziękuję.
Kawiarenka odebrała od barmanki dużą Irish Coffe w wysokiej szklance. Kobiety porozumiewawczo skinęły sobie głowami. Część Gildii Baristek nadal pozostała nie wcielona w żadne struktury wojskowe i nadal świadczyła swe usługi po lokalach gastronomicznych i dobrych domach Lumerii. Jastrząb widząc wybór dziewczyny, w którym była uczciwa porcja whiskey pozdrowił ją własnym kuflem.
-Mmm… -Młody zwrócił uwagę towarzystwa- Pieśń i Muzyka Ludowa, chyba będzie śpiewać i grać...

Pewnego pięknego marca wyruszyłem z domu,
zostawiłem dziewczyny z Vinberg ze złamanymi sercami,
Pożegnałem drogiego tatę, pocałowałem ukochaną mamę,
Wypiłem pintę piwa, by smutek i łzy otrzeć
Teraz, z dala od żęcia kukurydzy, opuszczam swój rodzinny dom,
Wystrugałem kij z tarniny na duchy i gobliny;
Kupiłem buty okazałe, co nawet na błocie stukały
I wszystkie psy płoszyły na kamienistej drodze do Couervichon.

Raz, dwa, trzy, cztery, pięć,
Goń zająca w dół kamienistej drogi,
I aż do Couervichon., Whack follol de rah !
(…)

-Mają kapitalną dykcję.
–Przyznała Bianka po pierwszej piosence.
-Trzymają rytm. Będą dobrze maszerować. Będzie miał z nich Brunon pożytek. –Zgodził się Raferian.
Uśmiali się w czwórkę. Przemyślny Szlachcic zamówił drugą kolejkę.

***

-Miły wieczór się zrobił. Aż trochę się nie chce jutro wstawać i jechać na budowę. –Skwitował Raferian, gdy drugie piwo zbliżało się już ku końcowi.
-Ano… -Zaczął Jastrząb…
-„ALE CYTADELA NIE ZBUDUJE SIĘ SAMA.” –Skończyła już cała trójka raferianowych ludzi razem.
-No, no. –Pogroził im dla hecy palcem, za ten cytat z jego samego. –Śmiejcie się śmiejcie, ale jeszcze wiele tygodni przed nami.
-Tygodni Sir?
–Zastanowił się na głos Młody -Ale przecież, czy już nie połowa cegieł zeszła?
-Zeszło nawet dokładnie 57%.
–Przytaknął mu Przemyślny Szlachcic - …Z pierwszej partii.
-Jak to, Sir?
-No z pierwszej partii. Za parę dni będę chciał ogłosić etap drugi. Powiem ci jako zaufanemu, że już nawet zacząłem myśleć nad treścią odezwy jaką rzucę do prasy i listami jakie będę rozsyłać do wszystkich możnych tego państwa.
-Czyli co Sir? Ciąg dalszy wielkiej budowy?
-Dokładnie tak. Słuchaj. Pierwszej partii surowców starczy ledwo na zabudowę starych koszar i znaczną część zewnętrznego pierścienia umocnień. Zostaje nam wielka dziura w środku, na której zabudowanie siłą rzeczy tego co zgromadzono dotychczas braknąć musi.
-Skupiony na układaniu cegieł na swoim odcinku muru, nie pomyślałem o tym w ten sposób.
-No widzisz Młody. Ja jako dyrektor tego cyrku, myśleć o tym wszystkim z wyprzedzeniem muszę.
-Jak przystało na Przemyślnego Szlachcica, Sir.
–dodała Bianka.
-Otóż to, moja droga!
-Więc jeszcze raz Sir…
-Widać bardzo to Młodego nurtowało -To co dokładnie będzie tam w środku Cytadeli stało?
-Pomnik przyjaźni.

Młody uniósł brwi. Raferian kontynuował.
-…To znaczy chciałem powiedzieć „Zamek Wysoki”, bo tak nazwę tą część inwestycji. Ale tak naprawdę chciałbym, aby była ona wspólnym dziełem całej Lumerii, złączonej pod sztandarem jednej wspólnej sprawy.
-I tylko całkiem przypadkiem, Szefa pomnik, będzie lśnił się klasyczną czerwienią cegły i będzie mieć masę baszt, ostrołuków, krużganków, krenelaży i wszystkiego gotyckiego co sercu Szefa jest tak miłe.
-Oj tam, Oj tam Jastrzębiu. Skupiasz się na formie, podczas gdy ja mówię o jak najbardziej podniosłych treściach…

Uśmiali się obaj.
-… Ale nawet jakbym swoje gusta narzucał całemu państwu, to popatrz na to w ten sposób. Jest teraz wielki boom budowlany. Każdy kogo na to stać zastawia się, a buduje się. Realizuje własne marzenia i aspiracje. Jedni ze szkła. Inni z betonu. Jeszcze inni z kamienia. Dlaczego my nie mielibyśmy robić tego z cegły?
-Heh. Normalnie Pieprzony Wiek Cegły. Wiek Betonu.
-A żebyś wiedział! …Swoją drogą… hmmm… „Wiek Cegły. Wiek Betonu.” Chwytliwe hasło. Muszę je Autorowi Nieznanemu podpowiedzieć.
-Służę uprzejmie, Szef.
–Stwierdził i wzniósł kufel.

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Bruno Petrowicz Catalan   Jean Pierre Dolin   Siobraux Courva-Yebana   
Rafał I Jan
2023-01-28 23:32:59

Odpowiedz
Nowa wypowiedź