Dzieje Przemyślnego Szlachcica Raferiana de Loup-Blanc TOM II i III

***

Link do Tomu I: https://lumeria.pl/?watek=532

***

*** SPIS TREŚCI ***

*** TOM DRUGI: ***

Odcinek XXII - Przygotowania.
Odcinek XXIII - Podziemny Krąg.
Odcinek XXIV - My Little Tank.
Odcinek XXV - Domy Uzdrowień.
Odcinek XXVI - Powołanie.
Odcinek XXVII - Egipcjanin Na Górskiej Łące.
Odcinek XXVIII - The Guns Of Couervichone.

...
(W tym miejscu w Opowieści następują:
Operacja ’Dracarys’ -Raport Pooperacyjny.
https://lumeria.pl/?watek=1600&ile=1#1
oraz
’Epopeja Alrajańska’, czyli cross-over ’Dziejów Przemyślnego Szlachcica’ z ’Łanami Horacego Richelieu’. )
https://lumeria.pl/?watek=85&ile=45#45
...
Odcinek XXIX - Przedsięwzięcie.
Odcinek XXX - Fanatyk. (Odcinek Specjalny).
Odcinek XXXI - Człowiek z Żelaza.
Odcinek XXXII - Kataklizm.
Odcinek XXXIII - Quenta Lumerion. Pieśń o Pieczęciach.
Odcinek XXXIV - Trzej Czarnoksiężnicy z Miasta Couervichon.
Odcinek XXXV - Mikrorozdział.
Odcinek XXXVI - Dwadzieścia Siedem Tysięcy Mil Śródlądowej Żeglugi.

*** TOM TRZECI: ***

Odcinek XXXVII - Operacja Cytadela.
Odcinek XXXVIII - Piach. Błoto. Gwiazda.
Odcinek XXXIX - Wiek Cegły. Wiek Betonu. (Opus I).
Odcinek XL - Wiek Cegły. Wiek Betonu. (Opus II).
Odcinek XLI - Raf Budowniczy.
Odcinek XLII - Raferian’s Eleven. Stacja Pierwsza - Couervichon.
Odcinek XLIII - Raferian’s Eleven. Stacja Druga - Nowa Precelkhanda.
Odcinek XLIV - Wywiad Rzeka.
Odcinek XLV - Raferian’s Eleven. Stacja Trzecia - Szara Przystań.
Odcinek XLVI - Raferian’s Eleven. Stacja Czwarta - Pēninsule Prēsidentielle.
Odcinek XLVII -Tajemnica Człowieka z Kryzą.
Odcinek XLVIII - Zamek Przyjaźni.
Odcinek IL - Inspiration Militarisation.
Odcinek L - Duży Kaliber.
Odcinek LI - Raferian z Wysokiego Zamku.
Odcinek LII - Typowa Scena Między Napisami.
Odcinek LIII - Typowa Scena Po Napisach.


***


ODCINEK DWUDZIESTY DRUGI.
PRZYGOTOWANIA.


***

Ciemność. Długa zapałka poczęstowała swoim płomieniem świecę. I kolejną. I kolejną. Cały świecznik. I nastała jasność w mroku.
Raferian de Loup-Blanc ustawił swoje źródło światła na biurku. Była już noc letnia i wonna. Delikatny chłodny po ciepłym dniu wiaterek wpadał do okien jego komnaty na szczycie wieży. Za oknem błyszczały gwiazdy. Pomimo świecznika nieco zagracone pomieszczenie zalewały głębokie cienie.
Raferian opadł na fotel. Złapał się za oko i wypuścił powietrze. Był obolały. Spojrzał w lustro. Mimo że minęło wiele dni nadal nosił skutki walki z biesem. Rany najpierw goiły się dobrze, ale potem zdradziły jakieś symptomy infekcji, czy tego że nie były do końca wyczyszczone. Szlachcic widział twarz z jednym okiem zasłoniętym czarną łatką, spod którego wystawała większa gaza i ślad z co najmniej kilkunastoma szwami powyżej i poniżej. Z każdym dniem bardziej przyzwyczajał się do myśli że nawet jak się to zagoi, to i tak zostanie ślad.
-Choroba… Normalnie jak rasowy szwarccharakter z powieści płaszcza i szpady… -Pomyślał na głos, drapiąc się po brodzie.
Spojrzał na rękę. Ściągnął rękawiczkę jaką nosił cały dzień. Ręka nadal była obandażowana. Poruszał palcami, łokciem, barkiem. Obolałe i słabe ale sprawne. No cóż. Jak nawalasz się mieczem z potworem większym od omnibusu konnego (i to piętrowego), to musisz liczyć się z tym, że nie wszystko pójdzie gładko. Nie mniej otwarty podczas sekcji bies leżał martwy w lodzie, od dwóch tygodni, a Raferian żył i mógł otworzyć sobie chłodnego tokaja na osłodę i potwierdzenie tego faktu.
Upił wina. Chyba miał myśl, którą chciał zapisać… Przysunął przybory do pisania. Poprawił arkusz. Zamoczył pióro w atramencie. Napisał:
Aby walczyć z potworami…
…I myśl mu uciekła… Zamyślił się o tym co było dzisiaj… Kropelka atramentu nie mogąc się doczekać swojej roli w opowieści skapnęła robiąc kleksa…

***

Raferian oparty na rękojeści swojego messera stał po środku platformy, która na łańcuchach wśród grzechotania zębatek sunęła w dół. Z uznaniem pomyślał, że zamontowanie windy przemysłowej bardzo usprawniło komunikację w podziemnym systemie komór, tuneli i sztolni jaki ciągnął się pod jego wieżą.
Zjechał na poziom jaki go interesował. Światło migotało, próbując przebić się przez dwumetrowe łopaty kilku wolno kręcących się wiatraków przemysłowych, na końcach głębokich skośnych kanałów jakie wybito w sklepieniu.
W wielkiej kawernie słychać było dźwięki gdakania… różne ptasie skrzeki różnej barwy, aż w końcu takie które mogłyby być gdakaniem gdyby wśród ptactwa istnieliby tenorzy.
W kilkudziesięciu niszach różnej wielkości na trzech poziomach ciągnęły się klatki. Na każdym poziomie pracowała łopatą jedna silna kobieta sypiąc ziarno do koryt. Musiała być akurat pora karmienia formacji defensywnych. Jedne ptaki pałaszowały karmę, a inne niecierpliwie czekały na swoją kolej kręcąc długimi głowami. Nawet z miejsca gdzie stał, szlachcic mógł ocenić, że jego materiał na zawodników piłki kukulej urósł od ostatniej wizyty.
-Dobrze… Dobrze… Program przynosi owoce… -rzekł do siebie pod nosem i ruszył przed siebie.
Minął parę dozorców, z muszkietami na ramieniu, którzy porównywali sploty swoich batów. Cała trójka pokłoniła się sobie. Raferian wiedział, że należy dbać aby nic co zrodziła ta jaskinia, nie wydostało się nigdy na wolność. Akurat przeszła obok inna z pracownic pchając wózek z nogami jeleni. Widać pora karmienia atakerów też się zbliżała.
Szlachcic minął wybieg ogrodzony kilkumetrową stalową siecią, także od góry, czy może bardziej padok, gdzie na przywiezionej tutaj z góry murawie, kręciła się treserka z ze swoim podopiecznym. Dorodny kur miał na sobie ogłowie, zakończone kilkumetrową smyczą idącą aż do jednej dłoni treserki i otrzymywał komendy przy pomocy długiej tyczki jaką ta trzymała w drugiej. Kukuł biegał slalomem między pachołkami prowadząc piłkę, potem po rampie idącej w górę i w dół, a potem przeskakiwał przez niski płotek, puszczając piłkę dołem i tak w kółko.
W sąsiedniej zagrodzie wysypanej piaskiem dwóch trenerów podjudzało patykami dwa kukuły do walki między sobą. W kolejnej, inna para ptaków ścigała się wewnątrz wielkich kół, robiących im za bieżnię, a trener ze stoperem i notatnikiem sprawdzał ich postępy. W dalszych wybiegach też panował ruch.
Raferian skierował się do odgrodzonych szybami pomieszczeń na końcu jaskini. Gdy tam wszedł zadzwonił mały dzwonek nad jego głową. Zupełnie jakby wchodził do jakiegoś sklepu kolonialnego.
-Takh, takh juszh idhę. –Odezwał chrapliwy się głos z głębi.
Blondynka, urocza laborantka, w białym fartuchu notująca na desce temperaturę odczytaną z termometru wsadzonego do kolby, w której gotowała się bulgocząca ciecz, tylko uśmiechnęła się przepraszając Raferiana za złe maniery swego przełożonego.
-Spokojnie, róbcie swoje. Poczekam. –Uspokoił ją.
Na długich stołach ciągnęły się labirynty szklanej aparatury, wystawka metalowych puszek, moździerze do ucierania proszków, a na ścianach wisiały tablice na których namalowano całe choinki z kresek i liter oraz równania z liter i cyfr. Słowem, był w pracowni chemicznej. Miejsce to wyglądałoby bardzo nowocześnie i sterylnie, gdyby nie przezroczyste słoje w których pływały szpony, pióra, dzioby, mięśnie, wątróbki i inne preparaty z różnymi tkankami oraz inne podświetlone od dołu naczynia z cieczami chyba we wszelkich możliwych kolorach. Z ponurym uśmiechem podziwiał ozdobę tej groteskowej kolekcji- wielkie serce pierwszego kuroliszka. Zamyślił się do własnych wspomnień.
Po chwili z wnętrza pracowni usłyszał stukanie laski. Odwrócił się.
-Guten tag, Herr Doktor.
-Tag. Tag. –Machnął ręką utykający mężczyzna w grubych okularach. –Dzień dobhy Herr Rhafehian.
-Jak tam badania? –Zapytał i wziął aby przejrzeć kilka kartek na desce podanej przez naukowca.
-Nieusthanna walkha. Dwha khoki naphszód. Jeden khok wsthecz.
-Ale ciągle naprzód?
-Z mhozołem. Ale Thak. Całhy czhas udhaje namh się eksthacja cohaz to skutheczhniejszych muthagenów, więhc pohle dho rozwhoju jehst.
-To dobrze. Chciałem wam coś pokazać.

Raferian z torby wyciągnął aktówkę i podał Doktorowi. Ten otworzył i spojrzał na czarno-białe zdjęcia.
-Mmmm… Imphonująhce…
-Też tak pomyślałem.
-Ten ohsobhnik musi mieć z thonę… A mimo tho dhał się uhłożyć thak aby rhobić za wiehżchowca. Bhardzo Imphonująhce.
-To zdjęcie jest ciekawe. Widzi doktor? Zdjęli mu pancerz. Ani śladu kurwoliszkowatości. Piękny i zdrowy kukuł. Większy od konia. A ułożony tak, że nawet w tłumie wśród tylu nieznanych sobie osób, nie zdziczał ani na moment. Każdy świadek przyzna, że przez cały pochód i paradę było to najgrzeczniejsze i najlepiej ułożone zwierzę na ziemi.
-Ciekhawe ilu lhudzi zjahdło jegho mnieh udhane rhodzeństwo?
-Tego nie wiem. Lubimy się, ale dżentelmeni nie rozmawiają na takie tematy.
-Heh heh heh. Nho thak. Ahle trzebha pohwiedzieć, że łhadnie gho tham sphawili… A dosthali thylko ghłowhę od nahs.
-Wie doktor, że lepiej samemu było się podzielić, niż prowokować nalot służb i ryzykować konfiskatę całego cennego materiału biologicznego.
-No thak, thak… Ale theraz niech się Phan nie dziwi żhe, khonkuhencja jehst o dwha khoki przed namhi.
-No właśnie z tym tematem przychodzę.
–Dla podkreślania słów, palec szlachcica wskazał na najbliższą kolbę z zieloną cieczą- Do pierwszego meczu, chciałbym aby byli tylko o jeden krok.
-Oh… Wie Phan, że to thak nie działha. Że pothrzebny jehst czhas…
-Czas. Liga na nas idzie Doktorze! I nie poczeka, jak się spóźnimy. Założę się, że po takiej popisówie ze strony Gargantułów, inne ośrodki szkoleniowe też przechodzą same siebie, by spróbować dobić do tego poziomu.
-Thurboinkhubacja phełną pahą.
-Turboinkubacja pełną parą. Dokładnie tak.
-Heh. Juhż nie mhogę się doczekhać, aż mi Phan, rzuci na sthół to co udha się Phanu odhłowić po lasach. Na nieudhane ekhspehymenty, kthóre zbieghną, lub kthóre zosthaną wypuhszczone. Oh bhędzieh się dziahło w Lumehii na ghórze.
-I ja tak myślę. I proszę mi wierzyć, Herr Doktor, że i nad tym też już pracuję.
-Jedno niebieskie oko Raferiana zaświeciło się chytrze i dodał –To będzie gorące lato.

***

Rękawica Raferiana de Loup-Blanc pogładziła z pieszczotą stalową powierzchnię, tak jakby ta była bokiem młodego konia, źrebięcia jeszcze niemal który, kiedyś wyrośnie na potężnego rumaka bojowego. Szlachcic uśmiechnął się.
-Dobra stal.
-Dziękuję Panie Szefie. Staramy się.
–Odparł z dumą starszy Przełożony Zmiany, krzyżując potężne obnażone ramiona na piersi. Kilkunastu usmolonych młodszych hutników stało za nim uśmiechniętych. Ktoś rezolutnie poprawił kaszkiet. Ktoś przybił piąstkę z kolegą. Byli w tej części kombinatu Nowej Huty, gdzie odlewano, ciągniono i młotowano stal tak aby spełniała wymogi konkretnego zamówienia.
Raferian pochylił się. Ufał swoim ludziom i wiedział, że nie zrobią jakieś jawnej lipy, ale i tak jego wzrok przejechał całą długość grubej stalowej rury. Sycił się masywną prostotą.
-Prosta, Prosta, Szef nie patrzy! –Starszy niczym pradawny kowal chwalący swój najlepszy artystyczny zweihander, podchwycił wzrok Szlachcica. –Szef nas nie obraża! Przecież nie zrobilibyśmy szefowi krzywej lufy do szefa nowego prototypu. Chyba by nas ze wstydu ziemia pochłonęła!
-Kaliber zgodny ze specyfikacją projektową?
-Absolutnie! Miało być na kaliber 75 milimetrów i tak właśnie jest!
-Doskonale. Zapakować mi to proszę w skrzynie i posłać niezwłocznie do Courvy Auto. Niech to sobie spasują z resztą łoża, zamka i całą resztą.
-My już co mogli to spasowialim. Wchodzi idealnie.
–Starszy uśmiechnął się chytrze. Zaganiał chłopaków do roboty po godzinach, właśnie po to by teraz móc się wyszczerzyć.
Raferian się uśmiechnął. Starszy już wiedział, że premia będzie.
-Dobra… To wyślijcie wszystko do Courvy Auto w częściach, tak jak jest. Niech sobie sami złożą puzzle… Niech też mają radochę. Nie zapominajcie panowie, że końcu mamy licencję tylko na podzespoły i nie możemy im wysłać wszystkiego złożonego do kupy z notką by wstawili fotele, przykręcili koła, pomalowali i wystawili rachunek.
-Wedle rozkazu, szefa. Ale szef rozumie… Musielielimy to sami nieco poskładać, by sprawdzić czy pasuje, a nie tak wysłać im i czekać aż przyślą kilka losowych części z prośbą o poprawki.
-Dobra, dobra mistrzu, wy mi tutaj nie mydlicjcie oczu optymalizacją produkcji, nie mogliście się doczekać aby to zobaczyć poskładane.
-Dobra. Przejrzał nas szef.

Szlachcic uderzył dla żartu starego kowala w ramię. Obaj się uśmiali.
-W porządku, to w takim razie i dla mnie przymierzcie działo do łoża. Chcę i ja to zobaczyć. Tak dla próby. Oczywiście.
-Tak jest Szef!


***

Raferian de Loup- Blanc przypomniał sobie. Już wiedział co chciał zapisać. Zamoczył pióro od nowa. Napisał:
Aby walczyć z potworami, stworzyliśmy własne.
Wyciągnął się w fotelu. Uśmiechnął. Długo patrzył w kartkę smakując to zdanie. Było wytrawne. Podobało mu się.

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Jacques B. Chauve-Souris   Jean Pierre Dolin   Siobraux Courva-Yebana   Guy d’Oùpaint   Henryk I Krzysztof   
Rafał I Jan
2022-07-05 14:14:35

Odpowiedz
Proszę o pdf z tomu I
Jean Pierre wicehrabia Dolin
aka Piotr II Grzegorz
Pan na Petit Danone i Lumerique
nikt nie polubił wypowiedzi
Jean Pierre Dolin
2022-07-05 14:23:39

Odpowiedz
Jean Pierre Dolin napisał(a):
Proszę o pdf z tomu I


Cytując słowa Herr Doktora.

’-Oh… Wie Phan, że to thak nie działha. Że pothrzebny jehst czhas…’
;)

Ale tak. Zgadzam się że trzeba będzie to w przyszłości zrobić. Sami wiecie Strażniku jak to jest jak wam się robota pali w rękach.
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Alphonse de Couervichon   
Rafał I Jan
2022-07-05 14:37:19

Odpowiedz
Raferian de Loup-Blanc napisał(a):


Cytując słowa Herr Doktora.

’-Oh… Wie Phan, że to thak nie działha. Że pothrzebny jehst czhas…’
;)

Ale tak. Zgadzam się że trzeba będzie to w przyszłości zrobić. Sami wiecie Strażniku jak to jest jak wam się robota pali w rękach.


Ja mogę się zająć pdfizacją, gdy będę na komputerze.
Królewski Burmistrz Nowej Precelkhandy;
Baron Majątku ’Nowa Wioska’;
Krajczy Mniejszy Koronny;
Sa Chevalerie Horace de la Maison de La Rocque.
Raferian de Loup-Blanc   
nieaktywny mieszkaniec
2022-07-05 14:39:05

Odpowiedz
Horace Richelieu napisał(a):


Ja mogę się zająć pdfizacją, gdy będę na komputerze.


Byłoby cudownie. Wydrukowałbym sobie i w końcu przeczytał od deski do deski, bo część czytałem dokładnie a część, jak miałem dużo obowiązków, przelatywałem wzrokiem.

Pamiętam, że miałem podobnie z ’Jądrem w Ciemności’ Michała Kiełbasy-Krakowskiego. Dopiero wydrukowane smakowało naprawdę bardzo zacnie.
Jean Pierre wicehrabia Dolin
aka Piotr II Grzegorz
Pan na Petit Danone i Lumerique
Raferian de Loup-Blanc   
Jean Pierre Dolin
2022-07-05 14:41:18

Odpowiedz
Horace Richelieu napisał(a):


Ja mogę się zająć pdfizacją, gdy będę na komputerze.


Dziękuję Baronie. Ręce całuję.
Jak przystało na nieco chaotycznego bałaganiarza, przyjmę każdą pomoc.

Ale może bym sobie najpierw w tym tygodniu przeczytał cały Tom I raz jeszcze, by poprawić jakieś brakujące przecinki, czy miejscami dziwną składnię zdań złożonych o kilka razy za dużo. I wtedy bym dał zielone światło. Może tak być?

Jak już wydajemy porządny dokument, który ma być ozdobą półek Państwa Lumeryjskiego i jego reklamą, to niech będzie wydany porządnie.
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
nikt nie polubił wypowiedzi
Rafał I Jan
2022-07-05 14:56:31

Odpowiedz
Raferian de Loup-Blanc napisał(a):


Dziękuję Baronie. Ręce całuję.
Jak przystało na nieco chaotycznego bałaganiarza, przyjmę każdą pomoc.

Ale może bym sobie najpierw w tym tygodniu przeczytał cały Tom I raz jeszcze, by poprawić jakieś brakujące przecinki, czy miejscami dziwną składnię zdań złożonych o kilka razy za dużo. I wtedy bym dał zielone światło. Może tak być?

Jak już wydajemy porządny dokument, który ma być ozdobą półek Państwa Lumeryjskiego i jego reklamą, to niech będzie wydany porządnie.


Oczywiście. Zrobię wersje próbną, aby wybrać najlepsze ustawienia za wczasu- również nie będę próżnował.

Królewski Burmistrz Nowej Precelkhandy;
Baron Majątku ’Nowa Wioska’;
Krajczy Mniejszy Koronny;
Sa Chevalerie Horace de la Maison de La Rocque.
Raferian de Loup-Blanc   Jacques B. Chauve-Souris   
nieaktywny mieszkaniec
2022-07-05 14:58:47

Odpowiedz
Dawno nic tak ciekawego nie musnęło moich źrenic, a tym bardziej nie wywołało zachwytu.
Świetny tekst, chylę czoła przed tak wielkim talentem.
I cóż mogę więcej rzec? Czekam na więcej.
(-) Jacques B. Chauve-Souris

Navigare necesse est, vivere non est necesse



Sa Chevalerie Jacques Blaise de la Maison de La Chauve-Souris



Rysunek

Raferian de Loup-Blanc   
nieaktywny mieszkaniec
2022-07-05 15:05:35

Odpowiedz
Jacques B. Chauve-Souris napisał(a):
Dawno nic tak ciekawego nie musnęło moich źrenic, a tym bardziej nie wywołało zachwytu.
Świetny tekst, chylę czoła przed tak wielkim talentem.
I cóż mogę więcej rzec? Czekam na więcej.


Kłaniam się nisko Panu Kawalerowi i polecam jego uwadze TOM I. [link na początku tematu]

Liczę, że przynajmniej parę razy powody do zachwytu i tam się znajdą.

Jest to kronika Dziejów z maja i czerwca, a więc z okresu absencji waszmości. Co może być tym bardziej ciekawym spojrzeniem na stan Państwa i jego mieszkańców, gdy waszmości nie było.
:)
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Jacques B. Chauve-Souris   
Rafał I Jan
2022-07-05 15:17:51

Odpowiedz
Jasno PDFowa matko, to bez obrazków ma już 106 stron!

https://drive.google.com/file/d/1wTPWHmZ_eBUbf6sX3pE1mz0Pl7wNm2co/view?usp=sharing
Królewski Burmistrz Nowej Precelkhandy;
Baron Majątku ’Nowa Wioska’;
Krajczy Mniejszy Koronny;
Sa Chevalerie Horace de la Maison de La Rocque.
Jacques B. Chauve-Souris   Raferian de Loup-Blanc   
nieaktywny mieszkaniec
2022-07-05 15:32:46

Odpowiedz
Horace Richelieu napisał(a):
Jasno PDFowa matko, to bez obrazków ma już 106 stron!

https://drive.google.com/file/d/1wTPWHmZ_eBUbf6sX3pE1mz0Pl7wNm2co/view?usp=sharing


A mógłbyś zmniejszyć czcionkę?
Jean Pierre wicehrabia Dolin
aka Piotr II Grzegorz
Pan na Petit Danone i Lumerique
nikt nie polubił wypowiedzi
Jean Pierre Dolin
2022-07-05 15:54:28

Odpowiedz
Jean Pierre Dolin napisał(a):


A mógłbyś zmniejszyć czcionkę?


Do jakiej, aby była czytelną bez łamania sobie karku?
Tam jest 14,5.
Królewski Burmistrz Nowej Precelkhandy;
Baron Majątku ’Nowa Wioska’;
Krajczy Mniejszy Koronny;
Sa Chevalerie Horace de la Maison de La Rocque.
nikt nie polubił wypowiedzi
nieaktywny mieszkaniec
2022-07-05 15:55:29

Odpowiedz
Horace Richelieu napisał(a):


Do jakiej, aby była czytelną bez łamania sobie karku?
Tam jest 14,5.


Jakoś to jak czytanka dla dzieci wygląda z tak dużą czcionką. ;)

Może 12?
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
nikt nie polubił wypowiedzi
Rafał I Jan
2022-07-05 17:14:34

Odpowiedz
Ja chcę to sobie wydrukować. Daj proszę 10. Żeby trochę kartek oszczędzić.

Albo wrzuć doc’a to sobie sam zmienię i wydrukuję.
Jean Pierre wicehrabia Dolin
aka Piotr II Grzegorz
Pan na Petit Danone i Lumerique
nikt nie polubił wypowiedzi
Jean Pierre Dolin
2022-07-05 17:20:26

Odpowiedz
Jean Pierre Dolin napisał(a):
Ja chcę to sobie wydrukować. Daj proszę 10. Żeby trochę kartek oszczędzić.

Albo wrzuć doc’a to sobie sam zmienię i wydrukuję.


Mógłbym prosić o jakiś kontakt?
E-mail?
Królewski Burmistrz Nowej Precelkhandy;
Baron Majątku ’Nowa Wioska’;
Krajczy Mniejszy Koronny;
Sa Chevalerie Horace de la Maison de La Rocque.
nikt nie polubił wypowiedzi
nieaktywny mieszkaniec
2022-07-05 17:32:05

Odpowiedz
Wysłałem na dyskordzie.
Jean Pierre wicehrabia Dolin
aka Piotr II Grzegorz
Pan na Petit Danone i Lumerique
nikt nie polubił wypowiedzi
Jean Pierre Dolin
2022-07-05 17:33:16

Odpowiedz
Raferian de Loup-Blanc napisał(a):


Jakoś to jak czytanka dla dzieci wygląda z tak dużą czcionką. ;)

Może 12?


Aktualizowałem plik. Teraz jest 75 stron.
Królewski Burmistrz Nowej Precelkhandy;
Baron Majątku ’Nowa Wioska’;
Krajczy Mniejszy Koronny;
Sa Chevalerie Horace de la Maison de La Rocque.
Raferian de Loup-Blanc   
nieaktywny mieszkaniec
2022-07-05 18:17:17

Odpowiedz
ODCINEK DWUDZIESTY TRZECI.
PODZIEMNY KRĄG.


***

Raferian szedł przez halę jednego z dalszych podziemnych magazynów wyrobów gotowych. Oko pańskie pasło konia, więc i on korzystając z dnia na miejscu, postanowił podoglądać różnych spraw osobiście. Jego uszom towarzyszył zbliżający się dźwięk rytmicznego pokrzykiwania na chórem na kilkanaście męskich głosów i tupanie ciężkich podkutych butów o deski.
W końcu usłyszał co dobiegało zza skrzyń:
-HEKSER! HEKSER! NO-WA-HUTA!
HEKSER! HEKSER! NO-WA-HUTA!

Po czym nastąpiło klaskanie.
-Dobra Chłopy! Mamy to!
-MAMY TO! MAMY TO!
-Co my tam dalej A tak... Robimy Sa-Courvie! I raz. I dwa. I…
-KRASNOLUDZKI! KLUB! SPORTOWY!
-HEJ! HEJ!
-KRASNOLUDZKI! KLUB! SPORTOWY!
-HEJ! HEJ!

Raferian patrzył urzeczony jak ze dwudziestu niskich, kwadratowych brodaczy w równym rządku objęło się za ramiona jak bracia i skakało drąc basowo mordy. Ich twarze były pomalowane pół na czarno, pół na biało. Dokładnie w barwach powołanego przez niego niedawno klubu KKS Hexer Nowa Huta Couervichon. Większość miała szaliki lub apaszki w szpakowatych barwach. Paru już miało chałupniczo zrobione koszulki klubowe.
-O Szefie… My…
-Ależ proszę. Nie pozwólcie bym wam przeszkadzał. Bardzo ładnie wam to zaczyna wychodzić.
-DZIĘ-KU-JEMY! DZIĘ-KU-JEMY!

Wszyscy łącznie ze szlachcicem sobie razem poklaskali.
-Dobra, ale czemu nazwaliście to „Sa-Courvie”?
-Bo widzie szef –Odezwał się wodzirej –Jak się tak ustawi kilka rzędów chłopaków i zacznie tak robić jak robili to będą z tego niby fale naszego jeziora.
-Ma sens.
–Podrapał się po brodzie, wyobrażając sobie to. –Ma to naprawdę sens! …Ale chwila, pokażcie jakby to wyglądało jakbyście skakali tyłem… W tych koszulkach to dopiero będzie wyglądało jak fale jeziora!
Twarz kibiców po chwili głębokiej analizy propozycji rozświetliła się blaskiem doznanej właśnie iluminacji.

***

Dłoń w rękawiczce nabrała delikatnego jak mąka białego piasku i upuściła na drugą, bez rękawicy. Raferian, który przyklęknął patrzył jak drobniutkie ziarenka przesypują się i chłonął dłonią miły chłód.
-Bardzo delikatny.
-Nadmorski Panie Szefie.
–Zabrzmiał głos stojącego za szlachcicem głos brodatego kierownika budowy- Tak jak Pan Szef chciał, z okolic Port Auchan, a potem jeszcze przesiany by usunąć ewentualne zanieczyszczenia.
-Wiem, że mieliście z transportem go tutaj niezłą komedię, ale jakoś dotarł. Dobrzeście się spisali. Autor go wypatrzył jak trwał festiwal filmowy i dał znać, że powinien być odpowiedni. I miał rację. Ale nie przypuszczałem, że jak nasz piach ostygnie to będzie w dotyku tak miły.
-Niczym plaża nocą, Panie Szefie.
-Niczym plaża nocą…
-Raferian rozejrzał się zamyślony.
Byli we dwóch po środku wysypanego piaskiem prostokątnego boiska, otoczonego ogrodzeniem ze stalowej sieci, rozpiętej na narożnych pylonach, a potem zebranej niczym wielki stalowy namiot do centralnego punktu podwieszonego do sklepienia wielkiej podziemnej hali. Na krótszych bokach stały dwie nisze stalowych bramek. Dookoła rozciągały się kamienne trybuny areny, na których przy zapalonych pochodniach trwały ostatnie prace związane z montażem drewnianych ławek. Te już zamontowane schły pomalowane na biało i czarno. Trybuna honorowa oraz stanowiska komentatorów były już gotowe. Osobna drużyna niskich, barczystych budowlańców wyciągała na podwieszonych do sufitu łańcuchach elementy zegara meczowego i tablicy wyników. Stukanie narzędzi niosło się echem po całej kawernie.
Wszystko to tonęło w szarym półmroku podziemnego świata, bowiem dziennego światła skierowane na tą głębokość systemem szybów i luster, było mało. Ale zostały one tak ustawione by doświetlić centrum pomieszczenia, kosztem tonących w mroku trybun. Była to istotnie podziemna arena, ale biały piasek lśnił się zimnym księżycowym plaskiem. Owalny amfiteatr był jedną z większych pustych przestrzeni, jaką Raferian obierając sobie siedzibę w tym miejscu odziedziczył po dawno zapomnianej cywilizacji jaka tutaj mieszkała. Starożytni pozostawili po sobie nieme płaskorzeźby walczących ze sobą i z dzikimi zwierzętami gladiatorów. Milczące… Ale ożywające w głowach tych, którzy byli otwarci, na tyle by wyczuć ducha tego miejsca.
-Już niedługo potrwa ten spokój… -podjął rozmowę Raferian spokojnym, niemal szepczącym tonem –Słyszycie?... Dwóch wchodzi. Jeden wychodzi. Ach!... Ta pulsująca wrzawa. Tłum skanduje imiona swoich bohaterów… Stal gra o stal… A gdy unosi się miecz ostatni raz… zamiera w niemym podziwie, by znowu wybuchnąć szaleństwem gdy pada ostatni cios… Życie. Śmierć. Wieczna chwała! Ach!
-W sumie to mnie to brzmi jak młotki wbijające gwoździe… Ale ja jestem tylko prostym inżynierem, a nie wizjonerem jak Szef.
–Wybronił się brodacz, widząc karcące spojrzenie przełożonego, który snuł swoje wizje niczym zahipnotyzowany, co po chwilę rozpościerając ręce.
-A teraz po całych wiekach, duchy dawnych mistrzów zobaczą jak dwie piątki współczesnych gladiatorów, wejdą do klatki przez te wrota… Również by zawalczyć o wieczną chwałę… Ale i smakołyk na kolację po meczu… Tutaj, na piachu tej areny… Ach!... Już widzę płonące ognie… Słyszę skandujące tłumy… „Hekser. Hekser. Nowa Huta.” Ach!... Tańczące proporce i flagi… Tą falę, która budzi się, gdy nasi przejmują piłkę… Falę, która wzrasta z każdym podaniem, czy metrem dryblingu… A potem… Strzał… Gol… Wybuch! Szaleństwo!... Ach!...
Raferian padł na kolana ze skrzyżowanymi na piersi rękoma niczym aktor dramatyczny na scenie kończący swój najlepszy monolog.
-Pomyślcie tylko… CO TUTAJ BĘDZIE SIĘ DZIAŁO! …ACH!
Antyczni milczący wojownicy patrzący na to z góry, trwali w pozach swego przedwiecznego pojedynku i czekali… Czekali na kolejnych wojowników w swym podziemnym kręgu.

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Jacques B. Chauve-Souris   Siobraux Courva-Yebana   
Rafał I Jan
2022-07-05 20:55:09

Odpowiedz
ODCINEK DWUDZIESTY CZWARTY.
MY LITTLE TANK.


Na kalendarzu był 13 lipca. Zaczął się kilkanaście minut wcześniej.
Lumeria była pogrążona w wojnach futbolowych II sezonu piłki kululej i każda kolejna runda przynosiła co bardziej niespodziewane wyniki, które elektryzowały tłumy. W pierwszej lidze trwała istna, nie biorąca jeńców battle royale, zaś w drugich ligach, kilku śmiałych pretendentów walczyło o awans, młócąc resztę stawiki bez krzty litości.
Trwała industrializacja oraz militaryzacja. Niedawno przez kraj przecięty szynami ruszyła kolej żelazna. Baronet Bruno Petrowicz Catalan ukończył rewitalizację swojego zamku, gdzie mógł odpoczywać w krótkich przerwach od formowania sił zbrojnych królestwa i podpisywania kolejnych rozkazów dotyczących wzorów umundurowania. Baron-Burmistrz Richelieu poganiał robotników w stolicy przy budowie stoczni Marynarki Wojennej. Zakłady Fabrica Griportiena de Autovehicule licytowały się z zakładami Courva Auto na co odważniejsze premiery nowych modeli roadsterów, zaś nowej fabryki Baroneta Siobraux’a Courva-Yebana w Couervichon, wyjechał pierwszy luksusowy automobil marki Scholandische Motoren Werke.
Parę minut po północy, dnia 13 lipca Baronet Raferian de Loup-Blanc szedł przez plac fabryki Courva Auto mijając szpaler pochodni trzymanych przez odział jego dzielnych zwiadowców. Grał werbel. Na jego drodze stało kilku pracowników fabryki automobili. Pierwszy dał mu plik papierów do podpisania. Te zostały podpisane, a dłonie uściśnięte. Drugi podał Raferianowi słuchawki z mikrofonem, trzeci nową białą czapkę z goglami, czwarty nowe białe rękawice, a piąty otworzył przed szlachcicem futerał z kluczykami do nowego wozu. Ten je odebrał i uniósł do góry. Spojrzał na balkon zakładu gdzie stał prezes fabryki Baron Alphonse de Couervichon. Obaj wymienili skinięcie głowami.
Na końcu szpaleru z pochodniami stał przedmiot dzisiejszej uroczystości, owoc współpracy wielu przemyślnych i pracowitych ludzi z miasta Couervichon. Ośmiokołowy samochód pancerny Courva Panzer M23 Membre Grande, z dumnie zadartą lufą armaty kaliber 75 mm, był prototypem. W migoczącym świetle, jego kanciasta karoseria w barwy maskujące w odcieniach od jasnej do ciemnej szarości prezentowała się dumnie i potężnie. Wyjątkiem w monochromatycznym malowaniu była flaga Lumerii. Raferian ustalając wszystkie szczegóły zamówienia, był gorącym orędownikiem tego by ona się tam znalazła.
Raferian podszedł do grupki niewysokich brodaczy w kombinezonach. Zasalutowali sobie. Wymienili uściski dłoni. Raferian z kierowcą wymienili kluczyki do wozu na butelkę szampana. Drużyna rozpierzchła się i wskoczyła przez otwarte włazy pod pancerz.
Baronet wzniósł butelkę alkoholu nad głowę, po czym zadeklamował:
-Płyń przez szosy, łąki, lasy i bezdroża Lumerii! Sław imię górnika, hutnika i robotnika z Couervichon w całym królestwie! Oto nadaję ci imię i wywołanie radiowe: Panzer Wrotka!
Butelka została wstrząśnięta, korek wyleciał, a piana wylądowała na samochodzie wśród oklasków zgromadzonych. Raferian upił łyk. Podał załodze do środka, a gdy po chwili odebrał butelkę ponownie rozbił ją na burcie pojazdu.
-WRUUUUMMMM!!! -Silnik zaryczał w odpowiedzi.
Lecz nie był to koniec ceremonii. Po chwili nad samochodem załopotała biało-czarna flaga. Jego ludzie zakrzyknęli.
-Wilcza głowa! Wilcza głowa!
Następnie Raferian ściągnął rękawice i przycisnął na pancerzu swoją dłoń odbitą w białej farbie –szlachecki symbol tego, że baronet będzie tym jeździł. Znowu zakrzyknięto:
-Biała ręka! Biała ręka!
Gdy wytarł już i domył dłoń z farby w miednicy jaką mu podano, Przemyślny Szlachcic wskoczył na pancerz i wydał rozkaz.
-Panowie! Dziś Dzień Trzynastego Lipy. – wskazał palcem niebo, a wielu spośród brodaczy pobożnie zdjęło hełmy i czapki- Nie godzi się przeprowadzać prób ogniowych działa, w święto pokoju i przyjaźni! Dlatego określam kierunek: bocznica kolejowa! Ładować mi to cacko na lawetę „Wyzwolenia Baridasu” i ruszamy w tournée po kraju. Niech Nowa Precelkhanda, a potem i Szara Przystań nasycą oczy tym co będzie broniło ich w nocy od kurwoliszka i wszelkiego leśnego cholerstwa! Proszę te słowa wygładzić, zaprotokołować w zgrabną odezwę i pchnąć do prasy na ranne wydanie. Na testy terenowe przyjdzie czas jutro!
Odpowiedziało mu trzykrotnie „Hurra!”
-I na tradycyjne zatrąbienie klaksonem pod kilkoma oknami też! –Dodał.
-Ho ho ho! -Odpowiedział mu dudniący śmiech oddziału.
-A teraz coś na co wszyscy czekamy… Panzer Wrotka! Cała na przód!

***

I tylko stojący na swoim prezesowskim balkonie Baron Alphonse de Couervichon podobno uronił łzę wzruszenia, bo bardzo poruszały go parady wojskowe. Ale tego oficjalne kroniki, dbając o jego dobre imię, potwierdzić nie chcą.

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Jacques B. Chauve-Souris   
Rafał I Jan
2022-07-19 19:16:02

Odpowiedz
ODCINEK DWUDZIESTY PIĄTY.
DOMY UZDROWIEŃ.


***

-JAZDA Z COURVAMI!
HEKSERZE, JAZDA Z COURVAMI!
JAAAZDA Z COURVAAAMI!
HEKSERZE, JAZDA Z COURVAMI!

Odkryty piętrowy autobus na którego szczycie kukuły z Couva Auto wymachiwały swoim pucharem mistrza Pierwszej Ligi obok koleżanek i kolegów w czarno-białych pasiastych trykotach KKS Hexera Nowa Huta, świętujących wygranie Drugiej Ligi i Awans.
-HEKSER! BIAŁO-CZERNIAWI!
HEKSER! BIAŁO-CZERNIAWI!
HEKSER! BIAŁO-CZERNIAWI!
HEKSER! BIAŁO-CZERNIAWI!

Na dolnym pokładzie przy ustawionym kawiarnianym stoliczku siedzieli tam w czwórkę. Raferian de Loup-Blanc i Alphonse de Couervichon rozwaleni jak królowe złoci na kanapach i trykający się kieliszkami bąbelkowego trunku w zdecydowanie najlepszych nastrojach. Antoine Iaboille nie ustępował im w toastach, szczęśliwy ze swojego wysokiego trzeciego miejsca swojego zespołu. Siobraux Courva-Yebana nie bawił się w konwenanse i pił prosto z butelki na samozatracenie, nieszczęśliwy, że jego kukuły nie obroniły tytułu.
-HEX! HEX! COUERVICHON!
HEX! HEX! COUERVICHON!
DOOO BOJU, DOOO BOJU,
DO BOJU, HE-KSE-RZE!


***

Do białego rana ogień czerwonych świec dymnych rozświetlał ulice Miasta Couervichon krwawą łuną. Pogrążone w amoku fiesty twarze pomalowane w barwy klubów piłki kukulej na przemian zalewane były światłem i nocnym mrokiem. Powietrze pełne było szczypiącego w oczy i gryzącego w płuca dymu. Wybuchy fajerwerków na niebie grały niczym wielkokalibrowa artyleria. Bębniarze. Trębacze. Zagubiony skądś akordeonista. Tłumy śpiewające przyśpiewki mniejszymi i większymi grupami, głosami które dawno już zachrypły. Na ulicach potłuczone szkło chrzęściło pod każdym krokiem. Ludzie lepcy od potu i alkoholu jaki wgryzł się w ich ubrania. Gorączka letniej niemal tropikalnej nocy.
Raferian pamiętał te surrealistyczne obrazy i doznania, które równie dobrze co całonocna fiesta mogły być pocztówką z apokaliptycznego końca świata. Gdyby jakiś antyczny smok spadł z niebios i zalał miasto ogniem, hałas, dym i impresje barwne nie różniłyby się wiele od tego co było. Raferian, który po kilku godzinach w loży prezesowskiej zerwał się, z jedynie jedną butelką pod pachą, szedł zygzakując w pogrążonym w chaosie mieście i chłonął wspomnienia i doznania.
Czerwień. Czerń. Twarze.
Czerwień. Czerń. Bruk.
Czerwień. Czerń. Postać w białej masce.
Czerwień. Czerń. Sensacja wirującego błędnika gdy cię niosą.
Czerwień. Czerń. Urwany film, kliszy która naciągnięta do granic w końcu się przerywa.

***

Raferian de Loup-Blanc nagle się obudził. Przez kilka gwałtownych uderzeń serca potrzebował zrozumieć gdzie jest. I kiedy. Przetarł dłonią twarz. Spojrzał na rękę ubraną w rękaw od białego kimona. Rozejrzał się. Siedział na własnych piętach na środku kwadratowego pomieszczenia wyłożonego matami tatami, którego ściany były papierowymi panelami na ramach w wytwornym kolorze wenge. Obok stało wypalone kadzidełko. Pomyślał, że to od niego musiało mu się przysnąć.
Wyjrzał za okno. To znaczy spojrzał na wprost, gdzie jedna z panelowych ścian była odsunięta ukazując widok na ogród ze stawem. Pieczołowicie ukształtowana kompozycja z wody, kamieni, drzewek, bramy torii oraz wodnego ptactwa.
Spojrzał w bok. Kilka metrów obok niego siedziała na własnych piętach umalowana dama w różowym kimono i koku czarnych włosów, który był bardziej kompozycją fryzjerską niż tylko zwykłym uczesaniem.
Pokłoniła mu się delikatnie.
Odpowiedział jej skinieniem głowy.
-Pomyślałam, że zechce się pan napić herbaty Raferian-san.
-Taaak… Ma pani może zieloną jaśminową?

Odpowiedziało mu wymowne spojrzenie oczu w głębokim makijażu, które zasugerowało, że jego pytanie było jeśli nie nieuprzejme to co najmniej retoryczne.
Przemyślny Szlachcic skojarzył fakty. Był w herbaciarni… a właściwie Domu Herbaty. Od kilku dni przebywał na tzw. Szlaku Otrzeźwienia. Miał przed sobą kogoś kto swoim kunsztem dystansował wszystkie lumeryjskie kawiarenki o lata świetlne.
-Przepraszam. Nie chciałem urazić pani, ani sztuce jaką pani uprawia… -Przyłożył dłoń do oka pod czarną łatką. –Musiało mi się przysnąć.
Mistrzyni Herbaty zaczęła rozkładać cały swój sprzęt, z szafeczki która miała chyba ze dwadzieścia szuflad. Jej ruchy były perfekcyjne niczym taniec, mimo że miały na celu po prostu zrobienie naparu z liści. Normalnie podczas rytuału herbacianego nie powinna mówić, ale wiedziała że jej pacjent ceni sobie konwersacje. Nagięła własne reguły i odpowiedziała.
-Prowadził pan ostatnio intensywne życie Raferian-san. Cieszę się, że do nas pan trafił i że małymi kroczkami, możemy panu pomóc odzyskać harmonię. Rozumiem, że znowu miał pan zły sen?
-Zły… Nie powiedziałbym… Bardziej… Hmmm… ‘Intensywny’. Galopada obrazów, wspomnień, doznań. Twarzy w prześwietlonych kliszach.
- Czyli jednak zły sen.
–Padła diagnoza. –Myślę że jesteśmy nadal w okolicach połowy kuracji.
Raferian potarł dłonią po głowie zaczesując włosy palcami i natrafiając na kokardkę z kitką.
-A to ciekawe. Dlaczego, nie na początku, moja pani?
-Dostrzegłam poprawę, Raferian-san.
-W postaci?
-Wyrwany ze snu nie wymachuje pan już rękoma jakby się pan topił, Raferian-san. Ani nie krzyczy pan przez sen by podać panu alkoholu.

Szlachcic zarumienił się. Próbując wybrnąć z rozmowy z twarzą rzekł po chwili.
-Moja droga pani. W życiu jest czas na wszystko. Na kawę. Na alkohol. Na herbatę.
-W takim razie, tym bardziej cieszę się, że się rozumiemy. - Uśmiechnęła się, choć nie potrafił powiedzieć, czy to uśmiech wynikający z dobrego wychowania, czy z sympatii. –Cieszę się ze znalazł pan w końcu czas na herbatę. W końcu żyje się tylko raz. Szkoda byłoby gdyby je pan zmarnował do reszty, nie znajdując czasu na to co najlepsze.
-Dwa razy.

Skinęła głową z zaciekawieniem w niemej prośbie by rozwinął myśl.
-Żyje się tylko dwa razy, miła pani. Raz dla samego siebie. I raz dla swoich marzeń.
Tym razem w uśmiechu Mistrzyni Herbaty chyba jednak przeważyła sympatia.
-Z resztą. W tak miłym towarzystwie, tak doskonale przyrządzony napój, smakować będzie podwójnie. Dobrze i dla ciała i dla ducha.
-Mmm… Czy to tylko pochlebstwo, czy też była to była próba flirtu z pana strony, Raferian-san?
-A jeśli powiem, że jedno nie wyklucza drugiego?
-Wtedy ja panu powiem, że cieszę się, że odnajduje pan już w sobie na tyle harmonii, że chodzą panu po głowie takie rzeczy. Wnioskuję z tego, że pobyt tutaj panu służy.

Raferian przymknął oczy i zaciągnął się powietrzem. Po chwili spojrzał na żurawie brodzące na tle bramy torii.
-Taaak… Ja też myślę, że choćby ta odrobina harmonii jaką zapewnia ten Dom, dobrze mi służy.

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Siobraux Courva-Yebana   Jacques B. Chauve-Souris   
Rafał I Jan
2022-07-25 21:23:16

Odpowiedz
ODCINEK DWUDZIESTY SZÓSTY.
POWOŁANIE.


***

Ołówek skrobał po papierze na przemian z marzącym po nim palcem. Czarno-biały pejzaż z bramą torii, w miękkich harmonicznych światłocieniach, postawał od dłużej chwili. Jak długiej? To pochłoniętemu przez rysowanie Raferianowi de Loup-Blanc dawno już umknęło. Miał chwilę. Poczuł wenę. Dalej już jakoś samo poszło. Teraz jeszcze tylko zrobić parę impresji świetlnych gumką do mazania…
-Raferian-san?
-Hmmm?
-Raferian-san.
-Tak… Tak… Przepraszam…
-Odwrócił się oderwany od pracy, widząc Mistrzynię Herbaty. –Tak, słucham panią?
-Raferian-san, ma pan gościa. Jakiś wojskowy do pana.
-Wojskowy?
-Tak. Sądząc po mundurze, wyglądał mi na oficera wojsk lądowych. Nie przedstawił się, ale mówił, że panowie się znają. Podobno ma do pana kilka spraw. Dobrze wychowany. Sam zdjął czapkę i nie musiałam przypominać o zdjęciu butów. Czeka w przedsionku i kontempluje widok.

Raferian szybko w głowie przejechał listę osób których Mistrzyni Herbaty mogła nie znać z imienia, a spełniali ten opis. Osoby Strażników wszyscy znali, a aksjologiczny wstręt Ministra Siobraux’a do wszystkiego co związane ze Szlakiem Otrzeźwienia, był zbyt silny by jego zielona stopa przestąpiła jego progi, nawet gdyby miał od tego zależeć los całej Lumerii.
-Czy rzeczony Wojskowy ma dużego wąsa, a pod czapką bardzo-bardzo wysokie czoło?
-Owszem Raferian-san, a co?
-Proszę go prosić niezwłocznie! I szykować najlepszą herbatę.

Spojrzała się na niego głęboko urażona. No tak. U niej każda herbata była tą najlepszą.
Zrozumiał swój błąd i tylko pocałował ją w rękę.
Ona zrozumiała. Z resztą zdążyła się przyzwyczaić, że w gorączce myślowej zdarzało mu się najpierw powiedzieć, a potem pomyśleć.

***

Mnich od dłuższego czasu grabił piasek na specjalnie przygotowanym do tego kwadratowym polu w ogrodzie, tworząc idealną mandalę. Na drugim końcu tarasu, jakaś zdolna artystka klęczała przed swoim wielostrunowym instrumentem, ni to szarpiąc ni to głaskając struny. Popołudniowe słońce sprawiało dawało wodzie piękne refleksy. Specyficzna architektura Domu Herbaty sprawiała, że pojęcia ‘wnętrza’ oraz ‘dworu’ nieco się rozmywały.
-Mandarynki.
-Nie, dziękuję. Nie chcę sobie psuć smaku herbaty owocem. Faktycznie była wyśmienita. Choć muszę przyznać, że robienie naparu przez ponad półgodziny to luksus na który rzadko mogę się zdobyć.

Raferian uśmiechnął się pod nosem, trzymając swoją filiżankę w typowy dla siebie prostacki sposób. Nie mogło tego w nim zmienić ani białe kimono, ani samurajska kitka na głowie. Siedzący przed nim Baronet Bruno Petrowicz Catalan, jako Naczelny Dowódca Sił Lądowych, jeśli sądzić po ilości obwieszczeń przedrukowywanych w prasie codziennej, musiał być bardzo zapracowanym człowiekiem.
-Miałem na myśli kaczki –Raferian wskazał głową stadko barwnych, z grubsza pomarańczowych ptaków na wodzie- Kaczki mandarynki. Mój kuzyn zawsze nie omieszkał powiedzieć mi na co akurat patrzeliśmy, więc nauczyłem się rozpoznawać kilka co bardziej charakterystycznych odmian.
-Widzę, że jesteście człowiekiem wielu zainteresowań.
-Powiedzmy, że staram się mieć otwarty umysł.
-Widziałem też, że całkiem zgrabnie naszkicowaliście bramę na wodzie.
-Ech. Błahostka. Zwykłe zajmowanie czymś dłoni. Autor potrafiłby zrobić to z zamkniętym oczami… Ale dobrze, dosyć tych kurtuazji. Powiedziano mi, że macie do mnie kilka spaw Baronecie-Dowódco.

Bruno zignorował uwagę o Autorze Nieznanym, po czym podał długą Raferianowi skórzaną tubę.
-Istotnie. Tak dobrze się tutaj zaszyliście, że potrzebowałem zasięgnąć języka u waszych ludzi, by was odnaleźć. To zrobili ze mnie posłańca i kazali to przekazać.
-Proszę im wybaczyć. Chcieli dobrze… a zresztą … jeśli to jest to co myślę…
-Raferian otworzył i podejrzał do środka na pierwszy arkusz. -Tak! Heh. Te lisy chciały bym to otworzył przy was. Chodźmy do stołu. Pokażę wam coś. Zapraszam.
Weszli w głąb pomieszczenia gdzie na macie tatami leżał długi na może trzy metry blat z symbolicznymi nóżkami, dostosowany do spożywania posiłków i pracy przy nim z pozycji leżącej na podłodze poduszki.
Wśród papierów- wprawek w kaligrafii- Brunon dostrzegł dziwny list na złotym papierze, otwartą kopertę z fioletową pieczęcią, oraz drogocenny srebrny pierścień z dużym niebieskim kamieniem szlachetnym. Raferian zrzucił papierzyska z blatu, lecz list i pierścień złożył do koperty i włożył gdzieś do wewnętrznej kieszeni. Z otwartej tuby wyciągnął kilka wielkich arkuszy planów technicznych oraz dokumentacji pełnej cyfr. Obaj pochylili się nad widokiem sycąc przez chwilę oczy widokiem.
-Przyznaję. Piękna rzecz. –Skwitował wojskowy.
-Co nie? Będzie bliźniaczką do zabawki Siobarux’a. Moja huta pisze, że części lawety wczoraj posłali do montowni Courvy Auta. Dziś powinni kończyć odlewać elementy łoża, choć tak wielki oporopowrotnik narobił mi nieco problemów. A jutro zapraszają mnie na odlewanie lufy. Ech… Zaszyje się gdzieś człowiek, a już go gonią… Ech… Poprosiłbym Mistrzynię by mi nalała jutro herbaty do termosu, ale za taką uwagę, znalazłbym się na szczycie listy „Tych Państwa Nie Obsługujemy”.
Raferian zażartował, choć widać po nim było, że powrót do obowiązków nie przychodzi mu łatwo. A mimo to nawet przez chwilę się nie zawahał. Brunon zanotował sobie tą myśl w głowie.
-Widzę, że dobrze się wam tutaj siedzi.
-Dobrze. Przyznaję… Głównie dla zdrowia i złapania na nowo równowagi, do nowych wyzwań…
-Ano właśnie. Wasze zdrowie. Miałem zapytać. Co z okiem?
-Co z okiem… Jeden obraz starczy za tysiąc słów.

Raferian skwitował i bez krępowania podniósł łatkę na czoło, ukazując co jest pod spodem.
-Uuu… -Wojskowy zrobił grymas, dostrzegając skalę zniszczeń… -No tak. Faktycznie starczyło za tysiąc słów.
Raferian opuścił łatkę na swoje miejsce i odparł.
-Ale doceniam, że jesteście człowiekiem dobrej ogłady i nie jesteście z tych co wypalili we mnie tekstem ‘a czy to boli?’
-Uznałem, że jak coś wygląda w ten sposób, to musi boleć i nie wypada pytać.
-Ha. I tutaj zaskoczenie. Już prawie nie boli. I nie licząc tego jak to wygląda, to nie jest to, aż tak problematyczne. Tak po prawdzie, to nawet nie odnotowałem pogorszenia ostrości widzenia.
-Niezwykłe.
-Bo i nie poszarpał mnie pierwszy lepszy zwierz. Dziwna klątwa i tyle. Pytałem nawet tutaj, czy tutejsza medycyna coś na to poradzi, ale usłyszałem że będą musieli pomyśleć nad moim przypadkiem, bo nie często trafia im się przeklęty biesobójca.
-Czyli mówicie, że wam to nie przeszkadza?
-Oprócz tego, że mogę robić za naturalnego cosplayera dla Date Masamune to nie.

Raferian wskazał kciukiem na stojący pod ścianą stojak z jego kriegsmesserem oraz złożony w kostkę strój myśliwski z kremowej skóry ze stalowym ryngrafem, karwaszami i nagolennikami. Ponad nimi wisiała pradawna grafika tuszem, przedstawiająca jednookiego samuraja z wielkim klejnotem na hełmie w kształcie półksiężyca.
-To bardzo dobrze słyszeć. Teraz już z czystym sumieniem mogę przekazać wam projekt mojego Rozkazu Numer 9.
Wojskowy sięgnął po własną aktówkę i podał Raferianowi teczkę.
-Od kiedy to moje zdrowie, jest bezpośrednio sprawą obronności narodowej? –Zapytał i otworzył by przeczytać dokument.
-W zasadzie to myślę, że od chwili publikacji tego rozkazu. Czyli przy dobrych wiatrach, już niedługo.
Raferian pobieżnie przejechał wzrokiem po kartce, aż natrafił na swoje imię i nazwisko. Uniósł brew. Przeczytał dokładnie raz jeszcze. Nim skończył usłyszał od Brunona:
-Przychodzę, do was zapytać, Baronecie Raferianie de Loup-Blanc, czy zgodzi się pan objąć dowództwo nad III Brygadą Piechoty w Couervichon.
Biały Samuraj zakrył dłonią twarz.
-Fiu. Fiu. Cała piechota z Couervichon pod moją komendą? Jesteście pewni Baronecie-Dowódco, że chcecie powierzyć właśnie mnie swoje oczko w głowie?... Przecież to wielkie wyróżnienie!
-Myślę że idzie w dobre ręce.
–Brunon uśmiechnął się ciepło. Tylko ludzie z tak wielkim wąsem umieją się tak szczerze uśmiechać.
Raferian przetarł dłonią zarost i odparł.
-Każdy inny by się rzucił na stanowisko jak wilk na mięso… I wiecie, że samemu nie zabiegałem o nie.
-To prawda. Nie zabiegaliście. Ale zgłosiliście swój akces do służby, powołując się na gotowość do oddania w służbę Lumerii, tak własnej osoby, jak i waszych jegrów.
-Bardziej liczyłem na wcielenie mojego ochotniczego oddzialiku w struktury obronności królestwa… A wy chcecie mi powierzyć jeszcze kilkuset…
-Docelowo bardziej ‘kilka tysięcy’. Plus sprzęt…
-O rany. No tak. To cała Brygada. Nie tylko jeden batalion. Czytałem wasze rozkazy w prasie.
-Rozporoszony po całej Prefekturze. Ale owszem.

Raferian żałował, że w tym momencie pozostał mu do dopicia tylko łyk zielonej jaśminowej herbaty, a nie więcej czegoś mocniejszego. Spojrzał na swój miecz i westchnął.
-Ufam waszemu doświadczeniu Baronecie-Dowódco, w tym że pośród kandydatów wybieracie osobę najlepiej do tego się nadającą. Dlatego ze spokojem i całą niezbędną powagą przyjmuję tą nominację. I dziękuję.
-Ja również. Że zaufaliście mojemu osądowi.

Dwaj militaryści uścisnęli sobie dłonie. Baronet-Dowódca poklepał Raferiana po ramieniu.
-Uszy do góry. Więcej wiary w siebie żołnierzu!

***

Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Siobraux Courva-Yebana   Bruno Petrowicz Catalan   
Rafał I Jan
2022-07-26 02:00:23

Odpowiedz
ODCINEK DWUDZIESTY SIÓDMY.
EGIPCJANIN NA GÓRSKIEJ ŁĄCE.


Pociąg pancerny z działem kolejowym stał na torze w kierunku Miasta Couervichon gdzieś pośród malowniczej górskiej łąki w połowie trasy ze stolicy, zatrzymany przez okoliczności, których jego główny pasażer owego ślicznego lipcowego dnia nie przewidział.
Minister Siobraux Courva-Yebana siedzący w wielkim skórzanym obrotowym fotelu potarł się po swoim zielonym czole próbując ogarnąć sytuację w której się znalazł. W końcu nie wytrzymał. W jego wagonie łączącym funkcje biura, salonu i sztabu dowodzenia było w rogu stanowisko radiotelegrafisty- chudego człowieczka w grubych okularach. Był przydatny, gdy trzeba było skontaktować się z którymś z wojskowych. Podszedł by dać mu zadanie.
-Połącz mnie z nim.
-Z ‘nim’ sir?

Minister zaciągnął się cygarem.
-Z Raferianem Loup-Jego-Mać-Blankiem.
Radiotelegrafista ponaciskał i poprzekręcał coś na konsolecie i zaczął nawoływanie.
-Tu Anwar Sadat. Tu Anwar Sadat. Lady Galadriel jak mnie słyszysz, odbiór?
-Tu Lady Galadriel. Słyszymy cię ostro i wyraźnie. W czym możemy pomóc, odbiór?
-Minister Baronet Courva-Yebana prosi do słuchawki, Baroneta de Loup-Blanc na prywatną rozmowę, odbiór.
-Szef na dworze, ale już łączymy. Odbiór.

Radiotelegrafista dostrzegł skinięcie zielonej dłoni i podał ministrowi wielkie słuchawki z mikrofonem. Po chwili odezwał się głos Przemyślnego Szlachcica.
-Allo, Allo! Tu Elfia Księżniczka. Bon żur Asyryjczyku! Co tam?
Zielona żyła wyskoczyła na czole ministra.
-Po pierwsze to „Egipcjaninie.” Po drugie to ja się do stu diabłów pytam, „co tam!?” Chcę jechać do siebie, a tutaj mi ktoś zarządził roboty kolejowe, bez mojej kurde autoryzacji i buduje se nielegalną bocznicę kolejową w poprzek łąki by mieć ładny widoczek na góry! To jest za przeproszeniem skandal!
-Oj tam, mój Faraonie. Sprawy wojskowe.

Druga zielona żyła na czole.
-Jestem Ministrem Spraw Wewnętrznych. Ja jestem sprawami wojskowymi!... –zaciągnięcie się cygarem- A po trzecie, to „Prezydencie”, a nie „Faraonie” psia wasza za przeproszeniem niedouczona mać!
Barman na drugim końcu wagonu słysząc pieklącego się ministra skończył polerować szklankę i sięgnął pod ladę po kieliszek i butelkę.
-Dobrze, dobrze, spokojnie. Nie ma co zamulać eteru detalami. Pogadamy osobiście to wytłumaczę moje motywy.
-W takim razie proszę do mnie. Niezwłocznie!
-Właśnie jadę na południe i zaraz będę. Proszę podejść do okna.

Minister zrobił krok i rozchylił żaluzję. Faktycznie na drugim torze z tunelu wyłoniła się lokomotywa. Nagłe pojawienie się powodu zdenerwowania, rozminowało wiele z gniewu Ministra.
-W porządku… Niech będzie… Widzę was.
-Ja was także. Proszę o pozwolenie na wejście na pokład.
-Słucham?
-I przybicie piątki.

Minister przyjrzał się lepiej nadjeżdżającemu pociągowi. Z wagonu działa K5 poza skrajnię swojego toru wychyliło się ramię dźwigu służącego normalnie załadunkowi amunicji, a teraz zakończone talerzykiem orczyka na którym stała postać w czarnej kurtce.
-Chyba żartujecie.
-Czemu? Lubię czuć wiatr we włosach. A akurat kończyliśmy testy prędkości i jesteśmy w trakcie hamowania samą masą pociągu. Szkoda hamulców.

Postać jedną ręką trzymała się orczyka, a drugą przykładała do ucha. Minister dostrzegł, że od głowy wiszącej na dźwigu postaci szedł kręcący się kabel, który niknął w skrzynce radiowej trzymanej przez jednego z raferianowych jegrów.
-Dobra. Bez żadnych wysokich piątek mi tutaj, bo nie godzi się. Ale zapraszam na pokład.
-Przyjąłem. Będę przy waszej armacie. Bez odbioru.
-Bez odbioru.

Minister widział jak na przejeżdżającym obok pociągu Przemyślny Szlachcic w swojej groteskowej łatce na oku mu salutuje, a potem oddaje słuchawki swojemu człowiekowi i przeskakuje na platformę odkrytego wagonu z tyłu. Siobraux samemu oddał słuchawkę swojemu radiooperatorowi i ruszył w jego stronę.
-Pieprzony kaskader. –Rzucił pod nosem łykając pięćdziesiątkę cytrynówki jaka już czekała na ladzie barmana.

***

Dwa wagony dalej Minister zobaczył Przemyślnego Szlachcica głaszczącego z pieszczotą 21 metrową lufę jakby była bokiem wyścigowego konia.
-Ekhm. Czy możecie przestać zalecać się do mojego działa kolejowego?
-Ależ tak, przepraszam najmocniej… - Raferian wyprężył się, zasalutował, po czym uścisnął z Ministrem dłoń. –Piękna zabawka. Nie licząc kilku detali, mógłbym rzec, że jestem na pokładzie mojej Lady.
-No nie da się ukryć.
-Doceniam nazwę zrobioną gotycką czcionką.
-Wiedziałem, że wam się spodoba…
-Będzie z niej dobry pożytek.
-No właśnie. Do rzeczy, czy możecie wytłumaczyć dlaczego spotykamy się w tych za*ebiście ślicznych okolicznościach przyrody, po środku wielkiego niczego?
-Ach, już tłumaczę. Przepraszam w imieniu moich saperów. Myślałem, że położą mi podkłady kolejowe szybciej i nie będziemy kolidowali drożności ruchu kolejowego swoją małą akcją.
-Rozumiem. A jaki jest powód, rzeczonej akcji?
-Powód? Oto i on!

Przemyślny Szlachcic wskazał dłonią piękny górski krajobraz, który wszystkimi piętrami roślinności od regla dolnego, aż do nagich skał z resztkami śniegu z zeszłej zimy, rozlewał się przed nimi na wiele kilometrów po drugiej stronie rzeki.
-Góry.
-Bardziej to co w nich jest, drogi Siobrauxie.

Rzekł i spod kurtki wyciągnął butelkę tokaja. Minister zwrócił uwagę na kropelki wody, które sugerowały zachęcająco chłodną zawartość. Drobny szczegół, a przecież jak wiele zmieniał.
-Ależ opowiedz mi o tym, na spokojnie mój drogi Raferianie!

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Siobraux Courva-Yebana   Jean Pierre Dolin   
Rafał I Jan
2022-08-10 15:08:14

Odpowiedz
ODCINEK DWUDZIESTY ÓSMY.
THE GUNS OF COUERVICHONE.


Dwie wielkie lornetki wyjrzały zza listowia. Ich szklane soczewki spoczęły na rosłym kurwoliszku, który właśnie karmił swoje młode upolowanym mięsem młodego niedźwiedzia, jaki został przez niego przyniesiony do po położonego na kamiennej półce gniazda na sąsiedniej grani.
-Jest. Psubrat… -Wąsaty kapral z wykałaczką w zębach, odłożył lornetkę od oczu i spojrzał na resztę jego kilkuosobowej Drużyny. -Odnotować godzinę i koordynaty. Dzikie kukuły zostają oficjalnie zidentyfikowane jako kurwoliszki. Rozpocząć procedurę dekurwoliszkizacji przewidzianą w założeniach Operacji Drakaris na tą okoliczność. Meldować. Czy sami jesteśmy w odległości uznanej za bezpieczną?
-Uuuhum.
–Drugi obserwator z namysłem potwierdził. –Tak jest. 500 metrów. Jest bezpieczna odległość.
-Przewidziana trajektoria?
-Możliwa
–Odparł żołnierz z mapą, kompasem, linijką i ołówkiem. -Nie jesteśmy na linii.
-Obserwacja wokoło?
-Nie widać innych sygnałów. I jeszcze nie grzmi… Musimy być jednymi z pierwszych, którzy coś znaleźli.
-Dobrze. Jest… Za dwie jedenasta. Chłopaki, zostajemy gdzie jesteśmy. Łączyć z Elfią Księżniczką, szykować świece dymne, a potem jak mówiłem. Zakrywamy uszy, padamy na ziemię i modlimy się do Wandy, czy kto tam kogo wyznaje, by nasze wzgórze nas osłoniło.


***

Kieliszek z tokajem zadzwonił o kieliszek.
-Zdrówko Siobrauxie.
-A zdrówko! Zdrówko… Mmm… Faktycznie doskonale łączy się z sernikiem z truskawkową galaretką.
-Przecież mówiłem.
–Raferian spojrzał na Ministra przez swój kieliszek, wymownie unosząc brwi.
Dwóch baronetów siedziało sobie na słonecznej letniej górskiej łące na składanych piknikowych krzesłach i podziwiało perspektywę w wielkich ciemnych okularach. Motylek przeleciał sobie nad stoliczkiem na którym stała butelka i talerze z ciastem i pofrunął do stojącego za nimi otwartego namiotu sztabowego z centrum dowodzenia. Kilkudziesięciu wojskowych bądź siedziało przy łączności, bądź przy mapie obrazującej cały obszar na której było kilkadziesiąt tokenów symbolizujących poszczególne drużyny wyłonione z III Brygady Piechoty, razem ze wskazaniem obszarów jakie każda z nich miała dziś przeszukać. Naniesiono też szereg obozów u podnóża gór, z których dzielni zwiadowcy wyruszyli na łowy dzisiejszego poranka, a które robiły też za punkty przekaźnikowe dla komunikacji. Co chwilę przychodził kolejny meldunek. Poszczególni żołnierze albo osiągnęli już zakładane pozycje obserwacyjne, albo byli jeszcze w drodze i mieli tam dotrzeć w trakcie dnia. Pętla obławy, a może oblężenia zaciskała się.
Ze sto metrów dalej na łukowato wygiętej dwutorowej bocznicy kolejowej stały dwa bliźniacze tzw. Działa Couervichony. Dwie 21,54 metrowe lufy kalibru 283mm modelu Couervakanon K5 stały wycelowane w grań górską o parę-paręnaście kilometrów dalej. Kolejne grupy ludzi krzątały się przy nich, kończąc przygotowania do kanonady. Wiedziano, że jednym z założeń operacyjnych było przećwiczenie prędkości z jaką mają być oddawane kolejne strzały. Ambitnym celem było dojście do poziomu 15 strzałów na godzinę.
- W sumie to można by się zastanowić, Raferianie, czy likwidacja kilku kuroliszków, przy pomocy ognia dział kolejowych, to nie przypadkiem tzw. ‘overkill’. Znaczy wiesz… Do tej pory wystarczały zwykłe polowania…
-Jest takie powiedzenie. „There is no such thing as overkill. There is only open fire and I need to reload.” Chcę przez to powiedzieć, że po zmianie jaką Antoine Iaboille przeforsował na Związku Piłki Kukulej, zakazującej robienia rosołu z piłkarzy którzy nie spisali się na meczu i preferującej ich wypuszczanie na wolność, nagle w dziczy zaroiło się po ostatnim sezonie od kukułów. Wliczając w to wszystkich fajterów, atakerów i inne przypadki, które już w hodowli postanowiono dla lepszej zawziętości karmić mięsem.
-Raferian zrobił łyka tokaja i kontynuował. -Jestem zdania, że gdybyśmy przestali odłowu, to za góra dwa, trzy sezony takiej „humanitarnej” polityki, przestalibyśmy być w Lumerii gatunkiem dominującym. Dobrze się nam bawiło w piłkę, ale teraz trzeba po tym trochę posprzątać. Dobrze, że udało nam się zorganizować jakieś siły zbrojne na czas i mamy czym to zrobić.
-Miałem nadzieję, że takie kukuły zeżrą się same.
-I w części tak jest. Gadałem z naocznymi świadkami mówiącymi, że przypadki kanibalizmu między zdziczałymi kukułami są spotykane. Problem w tym, że niedostatecznie często.
-Zamiast uganiać się za dawnymi kolegami z boiska można coś wszamić na boku?
-Dokładnie tak. Coś… Kogoś… Cierpi i ludność cywilna i różnorodność biologiczna, przez obecność nowego gatunku inwazyjnego.
-‘Różnorodność biologiczna’.
-Wiele długich godzin rozmów z moim kuzynem potrafi rozwinąć zasób słownictwa.
-No tak… W sumie to nie neguję idei odstrzału… Nie zrozum mnie źle… Ale ciężka artyleria i cała brygada wojska…
-Rozumiem, że w międzyczasie zostaliście Ministrem Finansów?
-Na szczęście nie…
-I dobrze. Mmmm… doskonała truskawka… Wybacz. Co to ja… A tak. Chciałem powiedzieć, że jako dowódca mam prawo uznać, że od czasu do czasu warto zrobić naszym dzielnym wojakom jakieś porządne ćwiczenia bojowe. Z resztą, czytałem, że kiedyś jedna wyspa wydała wojnę ptakom emu, tylko przy pomocy karabinów.
-I co się stało?
-Otóż… Przegrali ją. A to były zwykle naturalne żyjące emu. Nie żadne zmutowane po kilka razy kurwoliszki.
–Obaj wznieśli w milczeniu toast za dawnych pokonanych. -Ja nie popełnię tego błędu. Nie na mojej warcie, Siobrauxie. Nie na mojej warcie. Wolę działać wszystkimi dostępnymi środkami, gdy jeszcze mam czas. Powierzono mi obronę Wielkiej Ciemnozielonej Plamy na mapie państwa i to właśnie będę robić. Nawet jeśli będę musiał na kurwoliszki uderzyć pierwszy i choćbym miał przy tym przepalić kilka ton amunicji…
Dalszą rozmowę przerwał jeden ze sztabowców.
-Panie Baronecie, jest meldunek. Dostrzeżono wroga.
-Jedenasta na zegarze.
–Raferian sprawdził na zegarku kieszonkowym, który ponownie ukrył w rozpiętej kurtce- Czas najwyższy. Który sektor?
-H16. Proszę o wybaczenie, że tak ręką, ale nawet stąd widać.

Raferian, a za nim Siobraux sięgnęli do lornetek.
-Jest niebieski dym. Faktycznie… Są tam gotowi na burzę w górach?
-Meldują, że pomodlili się i że bardziej już nie będą Sir.
-Dobrze. No więc koniec pikniku! Czas na partyjkę wojennego golfa. Trąbić sygnał gotowości bojowej!... I położyć igłę na płytę.
-To co, „Graj muzyko?”
-Zapytał z przekąsem Siobraux.
-A jak. Graj muzyko!
Ściągnięto płachtę z kilku polowych głośników.
-Widzę że pomyśleliście o wszystkim.
-Nie ma jak akompaniament orkiestry dętej.
–Raferian odpalił na zegarku stoper –Zwłaszcza że utwór ma trzy minuty. Zobaczymy, czy uda się chłopakom osiągnąć założoną programem operacji szybkostrzelność…
https://www.youtube.com/watch?v=nLr-SQHFuJ8
… A poza tym zawsze chciałem zobaczyć jak przebiega ładowanie działa do tej piosenki. Pamiętaj, że jak już będą strzelali, to zakryj uszy… Czy co ty mam masz.


***

-Panie Kapralu?
-Tak?
-A jeżeli oni się tam popili i będą walić z dupy, zamiast we wskazany przez nas cel?
-Wtedy módlmy się by popili się na umór i chybili wystarczająco daleko.


***

-Ognia!
Raferian stojący w czapce dowódcy wydał rozkaz ręką i zakrył uszy. Można by pomyśleć że jego łatka na jednym oku, została stworzona dosłownie po to aby w tej historycznej chwili wyglądać jeszcze bardziej zadziornie.
Grzmot, ogień i taniec lufy Lady Galadriel pod siłą wystrzału. I ten rozchodzący się po trawie górskiej łąki okrąg, niczym po wrzuceniu kamienia w wodę, od którego serce samo zabiło szybciej.
Dymiąca łuska wielkości barowego stołka została wyrzucona na ziemię dwa piętra niżej, jeszcze zanim w lornetkach dostrzeżono obłok dymu z trafienia i drugi rosnący gdy z góry oberwała się kamienna lawina.
Po chwili doszedł ich daleki dźwięk eksplozji, a po nim następujący rumor walących się ton skał.
Raferian i Siobarux wydęli wargi z uznaniem. I spojrzeli na sztabowca przy radiu, który wysłuchiwał właśnie raportu drużyny obserwacyjnej na miejscu.
-Drużna na miejscu potwierdza bezpośrednie trafienie celu. - Gniazdo potworów zostało zdekurwoliszkowane. Drużna donosi, że spora część góry razem z nią.
-Proszę im powiedzieć, że są chwaty i że dobrze się spisali. Jako pierwsi dostaną dodatek do żołdu za ten miesiąc. Jak kurz trochę opadnie, niech kontynuują przeczesywanie ich sektora, zgodnie z założonym wcześniej szlakiem patrolu.
-Tak jest!
-Trzykrotne ‘Hurra!’ dla załogi działa!
-Tak jest!
-HURRA! HURRA! HURRA!
-Dobra robota.
-Teraz tylko czekamy na…
-Są!
– wtrącił Siobraux zapatrzony w swoją lornetkę – Następne trzy sygnały dymne… Sektory… G17, G19 oraz I18… - Odłożył lornetkę, dopił swój kieliszek i zwrócił się do Raferiana –Czy mogę?
-Och ależ proszę. W końcu to twoje działo.

Uśmiech Ministra wynikły z jego płaziej anatomii, nie byłby w swojej szerokości do powielenia chyba przez nikogo w Lumerii.
-Działo Anwar Sadat! Ogień ciągły!
-Co się patrzycie? Nie słyszeliście? Ogień ciągły panowie!

Gdy ruszyła bieganina przy dalszym z dział, Raferian przyłożył swoją lornetkę do oka, a potem porównał z mapą.
-A tu u nas zdaje się… H14 i F12 i F11!... Lady Galadriel! Również ogień ciągły!

***

Po może kwadransie, gdy obie załogi baterii na dobre ruszyły z ładowaniem i oddawaniem ognia, odezwał się Minister Siobraux.
-W sumie wydaje się to bardzo odstresowującym sposobem na spędzenie dnia.
-No nie?
–Raferian uśmiechnął się, zgadzając się z kolegą i dodał – Widzę, że nasi zwiadowcy dają nam co chwilę cel, za celem. Może ty pal na tą stronę, a ja na tą? Zobaczymy kto więcej dziś ustrzeli do wieczora.
-Przy tej sile ognia, do wieczora, trzeba będzie robić nowe mapy okolicy.
-Heh.
–Raferian dopił swój kieliszek i roztoczył dłonią przed Siobrauxem nowe perspektywy. -Jesteś ministrem. Jak wyjdzie ci wyjątkowo ciekawy wzorek, to będziesz mógł nazwać to swoim rozporządzeniem nawet i ‘Żabią Granią’ i nikt nie będzie mógł się doczepić.
-Ej wiesz, może jeszcze ‘Żabim Koniem’?
-W sumie tych dział, nie projektowano do rzeźbienia w kamieniu z odległości 10 kilometrów… Ale jakby się uprzeć…
-Twoje wyczucie sarkazmu jest zupełnie do niczego.
-Wiem. Ale to tylko jedna z moich zalet

Obaj baroneci uśmiechnęli się i zasłonili uszy, widząc że idzie nowa salwa.
Tego dnia miało grzmieć jeszcze długo. Mimo generalnie pięknej słonecznej pogody. Za to następnego dnia na Port Auchan spadł z deszczem szary opad granitowo-wapiennego pyłu. Ot taki fenomen.

***

(W tym miejscu w Opowieści następują:
Operacja ’Dracarys’ -Raport Pooperacyjny.
https://lumeria.pl/?watek=1600&ile=1#1
oraz
’Epopeja Alrajańska’, czyli cross-over ’Dziejów Przemyślnego Szlachcica’ z ’Łanami Horacego Richelieu’. )
https://lumeria.pl/?watek=85&ile=45#45

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Bruno Petrowicz Catalan   
Rafał I Jan
2022-08-11 16:03:27

Odpowiedz
ODCINEK DWUDZIESTY DZIEWIĄTY.
PRZEDSIĘWZIĘCIE.


-Obowiązkowe zebranie całej załogi o tej godzinie? Zieeeew!... I to najlepiej z rodzinami, bo to ma być ‘wiekopomna chwila’… Czy Szefa do reszty już pogrzało w czasie jego wycieczki na południe?
-Ciekawe jaki miał powód by to zrobić?
-Słyszałam, że dyspensę dał tylko personelowi niezbędnemu by utrzymać ogień pod piecami, ale nawet z nocnej zmiany jest jak widzę większość… O tam są: przyszli jak stali- w strojach roboczych.
-Ja nie marudzę. Przynajmniej każdemu na wejściu dali po piwie. Skol.
-Skol
-Zieeeew… Skol
-Cichojcie dziołchy. Idzie tu.

Dyskusję kilku rezolutnych hutniczek z popołudniowej zmiany Nowej Huty, stojących i popijających swoje trunki w kółeczku, przerwał pochód Raferiana de Loup-Blanc’a. Szła za nim cała kadra zarządzająca Nową Hutą, barwne zbiorowisko stanowiące zarząd ich rozrosłej do rozmiarów sporego miasteczka faktorii, kilku oficerów z III Brygady Piechoty, a nawet chodzący o lasce szef Programu szkoleniowego kukułów KKS Hexera. Wszystko to otaczała grupka jegrów w ich nieco śmiesznych czapkach garnizonowych- którzy pomogli śmietance przecisnąć się przez zatłoczoną podziemną halę, robiącą za zarządzone miejsce spotkania. Był to las antycznych kanciastych filarów, odziedziczony po pierwszych budowniczych, a który teraz w jedynie pobieżnie naprawiono gdzie wymagały tego ubytki i pomiędzy którym ułożono stosy drewna, importowanego marmuru oraz stali w głównie w formie czekających na zmontowanie rusztowań, szyn, czy elementów dźwignic. Słowem był to podziemny, wykuty w litej skale magazyn gdzie przez cały sierpień gromadzone były zapasy materiałowe, a gdzie teraz zgromadziły się całe tysiące. Pomimo, że było już grubo po północy. Przy tej kubaturze nie szło sali dobrze doświetlić i tak naprawdę po części zarzucono ten pomysł, więc wszyscy stali w półmroku, bardziej polegając na tym jakie kto punktowe światło przyniósł ze sobą, niż na kilku słabych lampach gdzieś nad głowami.

Przemyślny Szlachcic i jego współpracownicy zgromadzili się na prowizorycznym podwyższeniu na końcu hali. Raferian wyszedł do przodu i podano mu mikrofon. Popukał w niego kilka razy dając znak, żeby gwar ucichł. Ponieważ pokorność jego ludu o tej porze była niewystarczająca, a może nawet obniżona jego przekorną naturą, która chciała mu pokazać co myśli o pomyśle zebrania, uznał że musi mocniej przykuć ich uwagę. Skinął na swojego ochroniarza. Odebrał od Jastrzębia dwumetrową flintę, po czym huknął z Celestyny prosto w sklepienie. Ryk wystrzału sprawił, że zyskał wystarczająco dużo atencji, dla tego by bzyczenie ula się uciszyło. Zrobił dwa kroki w bok pozwalając by kawałek postrzelonego sufitu spadł tam gdzie przed chwilą stał i raz jeszcze chwycił za mikrofon.

-Dobry wieczór załogo!
-Taaak! Taak! Wieczór!...
–Odpowiedzieli mu niektórzy.
-No halo moi mili? Nie słyszę was!
-Ech… DO’OBRY WIE’ECZÓRR PA’ANIE SZE’EFIEE!
–Odpowiedział tłum nieco nierówno i z mieszanym entuzjazmem, ale miał poczucie, że więcej z nich w tym momencie nie wyciśnie.
-Dobrze… Dobrze… Wiem, że pora zupełnie do niczego na takie zgromadzenia…
Zrobił pauzę, by potakiwania mogły wybrzmieć.
-Lecz obiecuję, że zajmę wam tylko chwilkę. –Położył rękę na sercu i po kolejnej pauzie podjął:
-Otóż, dosłownie z dwie godziny temu… -sprawdził na zegarku -dwie godziny i siedem minut temu, otrzymałem pewną depeszę. Są to wieści co do których uznałem, że nie mogą poczekać do rana. Zapytacie dlaczego wyrwałem większą część z was z łóżek. I dlaczego zaprosiłem was właśnie w to miejsce. Spokojnie moi mili. Już mówię!
Szlachcic sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyciągnął złożoną na trzy kartkę.
-Pozwólcie, że wam to odczytam.

„EKHM!... Couervichon, 17 sierpnia, 2022, 22:05:07
Postanowienie Ministra Spraw Wewnętrznych o budowie fabryki czołgów Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba.

Na podstawie art. 3 ust. 1 ustawy Prawo budowlane, postanawiam o rozpoczęciu budowy fabryki czołgów Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba

Zgodnie z rozporządzeniem Strażnika Kluczy w sprawie określenia rodzajów i kosztów budowli z dnia 27 lipca 2022 roku, określa się co następuje:
1. Na podstawie § 1 rozporządzenia Strażnika Kluczy w sprawie określenia rodzajów i kosztów budowli wycenia się koszt budowy fabryki na 3000 jednostek żelaza, 3000 jednostek drewna, 3000 jednostek kamienia.

Podpisano
Siobraux Courva-Yebana”


Raferian schował pismo i zrobił wymowną pauzę, by każdy mógł przetrawić nowinę oraz skonstatować, że wszystko co potrzeba do rozpoczęcia budowy zostało już zgromadzone… Tutaj na miejscu. Razem z nimi samymi.
–No tak. To powiem to krótko i na temat. CHŁOPY! BABY! BEDZIEM NA SA’COURVIU BUDOWALI CZOŁGI! CZOŁ-GI MOI MILI! –Podano mu piwo, które wzniósł w toaście, a widząc że ta myśl niczym płomień rozpala wyobraźnię tłumu, zakrzyknął:- ZDROWIE ZAŁOGI! WIWAT!
-ZDROWIE SZEFA!!! WIWAT!
-No i taką publiczność to ja rozumiem! A teraz poproszę o młot…

Przemyślny Szlachcic chwycił podane dwuręczne narzędzie, zwarzył jego uczciwą wagę w dłoniach i ruszył w kierunku ściany, a Jastrząb dreptał za nim z mikrofonem.
-Ale zanim zmontujemy tutaj pierwszy czołg, musimy najpierw zbudować samą montownię!... Tutaj właśnie! W tej grocie! Nie innej! A wedle planu za mną, właśnie są jej główne wrota!
Obrócił się, przycelował młotem w przyłożone mu do litej skały dłuto, po czym uniósł młot nad głowę i grzmotnął. Co również wzmocnił mikrofon, tak że echo potoczyło się po całej podziemnej hali. Po czym grzmotnął drugi raz. I trzeci. I czwarty. I piąty. A potem jeszcze ze dwa razy pod innym kątem. Skala puściła. Okruch spadł na ziemię.
-Symbolicznie ogłaszam tą budowę za rozpoczętą!... WIWAT!... A teraz chłopy-baby dopijamy z wolna browary i jutro od rana ruszamy z koksem! Przerąbiemy tą ścianę na wylot! Ja i wy! Razem! Ramie w ramię! Zrobimy se tutaj fabrykę jakiej Lumeria jeszcze nie widziała! Hale z których stalowe bestie wyruszą służyć Jej jak Królestwo długie i szerokie! Grzechot gąsienic i ryk silników, będzie muzyką jaka rozniesie się z tej pieczary na cały kraj! Kraj który będzie mógł być dumny z dział naszych rąk! –Celowo użył gry słów i nie użył słowa ‘dzieł’. -Wiwat Hale Broni Ciężkiej! Wiwat Lupina Alba! Wiwat Lumeria!
Młot został wzniesiony nad głowę. Z sufitu spuszczono wielką płachtę z opracowanym logotypem nowej fabryki oraz dwa długie proporce w barwach państwowych po jej bokach. Przemyślny Szlachcic odczytał dewizę nowego zakładu:
„-Si Vis Pacem, Para Bellum”… Jak to kiedyś mawiano… „Kto chce pokoju, ten szykuje się do wojny!”
Rysunek
Wybuchły oklaski. Zarzewie jego snu o własnej fabryce przeniosło się na ich serca i umysły.

Tej nocy wielu na Sa’Courviu miało kłaść się spać myśląc o wizji Szefa… I dumając o stalowych bestiach jakie zrodzą podziemne hale Lupiny Alby.

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Siobraux Courva-Yebana   
Rafał I Jan
2022-08-18 23:03:32

Odpowiedz
ODCINEK TRZYDZIESTY.
FANATYK.
(Odcinek Specjalny)



Musiało być zdrowo po godzinie czwartej trzydzieści nad ranem, ale Stary był znany z tego, że nie przeszkadzała mu praca na nocnej zmianie. Stał za ladą nowoprecelkhandzkiej Karczmy Rzym i w kameralnym świetle wieszał nad głową partię umytych właśnie kufli, szklanek, kieliszków i pokali. Lokal był duży ale tej porze już zdecydowanie wyludniony. Kilku klientów po lożach albo drzemało nad niedopitymi trunkiem, nie zważając na sączącą się z cichego gramofonu muzykę, albo mętnym wzrokiem właśnie ‘umierało’ nad którymś z rzędu tego wieczora (poranka?) kuflem.
Stary bywał już w swoim długim życiu i kulturystą i szkutnikiem i marynarzem i cieślą okrętowym, a barmanem od ponad dekady. Odkąd jego broda nieco przedwcześnie posiwiała i znużyły go wojaże zdecydował się stanąć za barem. Miał on oczywiście imię, lecz z racji najpierw wyglądu, a po kilku latach i wieku, na dobre przylgnęła do niego ksywka ‘Stary’. Jako że był stoikiem, nie pogniewał się na to. Szerokie, zjarane słońcem i wiatrem przedramiona, wystające spod na wpół podwiniętych rękawów, zdobiły liczne tatuaże. Były one uniwersalnym symbolem tego, że będący na ogół dobrotliwym olbrzymem Stary, może ci sprawnie przemodelować twarz jeżeli tylko będziesz się źle zachowywał. Dlatego kierownictwo nie miało problemu z powierzeniem Staremu otwartej całą dobę karczmy na zmianę, gdzie nikt inny by nie chciał pracować, zaś Stary wiedział, że na ogół starczyło jedno jego spojrzenie aby trudni klienci sami opuścili lokal nim zaczną się na dobre awanturować. Stary był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. A dzięki dodatkowi za godziny pracy i połowie pensji ochroniarza który dzięki niemu już nie był potrzebny, nawet dobrze mu się żyło.
A więc stał Stary tego wieczora (poranka?) jak zwykle za barem, gdy do Karczmy Rzym wpadł zdyszany mężczyzna w czarnym skórzanym ubraniu i pasującym do tego kapeluszu. Zatrzasnął za sobą drzwi. Stary dostrzegł na jego ubraniu ślady po jajkach, pomidorach, błocie oraz rozlaną plamę na plecach jakby zarobił w nie połową butelki wina. Mężczyzna rozejrzał się nerwowo po lokalu i natrafił na spojrzenie Starego, który właśnie oceniał, czy na dnie kufla nie został niedomyty osad. Mężczyzna miał na sobie pełną białą maskę, z narysowanym czarnym zarostem.
Mężczyzna w Masce szybkim poprawił kurtkę, która skrzywiła się w czasie biegu, po czym szybkim krokiem podszedł do lady. Spod maski dało się słyszeć zdyszany głos.
-Dobry wieczór. Czy mógłbym prosić o szklankę wody?
Stary nie oceniając klienta, spełnił jego prośbę od ręki, nalewając mu z własnego dzbanka spod lady w którym miał wodę z kilkoma na wpół rozpuszczonymi kostkami lodu. Zgodnie ze sztuką ozdobił szklankę plastrem cytryny i podał na podstawce.
-Bardzo dziękuję.
Klient uniósł swoją maskę, do połowy twarzy ukazując zarost w podobnym kroju, do tego namalowanego na masce. Chwycił wysoką szklankę dłonią w rękawiczce i przechylił na raz. Po czym wygryzł cytrynę, krzywiąc się przy tym jej kwaśnością.
Klient westchnął. Na jego twarzy pod maską były kropelki potu, jednoznacznie sugerujące, że musiał biec tutaj od jakiegoś czasu.
Spojrzenia Starego i Klienta spotkały się. Te kilka sekund milczenia zdawało się że przerwie klient, który już sięgał pod ubranie po gotówkę, kiedy za oknem dały się słyszeć pokrzykiwania i zdaje się że ktoś zbliżał się ulicą niosąc źródło światła. Klient to dostrzegł i nerwowo spojrzał na Starego.
-Przepraszam… Czy mógłbym prosić o miejsce pod pana ladą?
Stary zrozumiał w lot, że to przed czym uciekał Zamaskowany Klient, właśnie za chwilkę wparuje do jego lokalu i albo zacznie się rozróba albo samosąd. Zabębnił palcami o ladę. Był już za stary na naprawianie mebli po godzinach lub wycieranie z krwi już raz wytartej dziś podłogi.
Bez słowa wyciągnął dłoń przez ladę, a drugą chwycił Zamaskowanego Klienta za ubranie na plecach, a gdy tamten się wybił, bez problemu przełożył go górą, po czym ustawił obok swojego kolana, jak gdyby był kolejną beczką z piwem.
-Nie wiem jak się panu…
Kopniak Starego przerwał Zamaskowanemu Klientowi. Barman w ułamku chwili zwinął szklankę i podstawek po kliencie i wrócił do swojego grubodennego kufla. Chyba faktycznie coś się nie domyło i zostało na dnie…
Rysunek
***

Drzwi karczmy się otwarły na oścież. Wpadło do środka siedmiu na pierwszy rzut oka prostych i nieogolonych dokerów portowych. Dwóch miało pochodnie. Jeden metalową rurkę z kolankiem. Jeden nogę od stołu. Dwóch butelki na wpół wypitym winem, a ostatni tulipana od takowej butelki. Stary od razu złapał poczucie, że tulipan pasowałby idealnie do mokrej plamy na plecach Zamaskowanego Klienta. Najwyższy z dokerów poprowadził swój odział do szynkwasu i zwrócił się do barmana, mając za sobą resztę kolegów:
-Cześć Stary.
-Dobry wieczór, to co zawsze chłopcy?
–Odparł barman.
-My już dziś pilim, to nie… Ale słuchaj… Czy nie widziałeś może jednego z tych fanatyków w białych maskach? Dzieci się ich bojom, cudaków jednych…
-Psich synów! Posokożłopów!
–Dopowiedział najniższy z dokerów wystając bokiem zza pleców lidera.
-To postanwowilimy któremuś wytłumaczyć, że to porządne wandejskie miasto…
-To jest wpier*olić takiemu, no nie? He He!
–Portowy mistrz didaskaliów był niezawodny w swojej roli.
-Gdy akurat jeden taki się napatoczył…
-Jeszcze z rulon ich bluźnierczego plakatu mu sterczał pod pachą! Już gotował się by dzieci demoralizować, Zamaskowany Ch*j i krwiopijca!
-Tedy ten sie mentnie tłumaczy, że on nie z kultu.
-Ale my nie są głupie! Nie uwierzyliśmy bluźniercy, nic a nic! He he!
-No to my go chcemy capnąć.
-A on wywinął się i spier*olił. Czarcie nasienie!
-No to my go gonilim… I tak patrzymy masz otwarte Stary. Myślim zapytać, czy nie widziałeś tu takiego.
-Hmmm…
-Barman pogłaskał się wielkimi dłońmi po brodzie… - Biała maska powiadacie?
-No.
-…Z namalowanym wąsami?
-Acha!
-Całe czarne ciuchy i takiż kapelusz?
-No! Widziałeś go?

Barman skierował kciuk na drzwi na zaplecze i rzekł:
-Ano tak. Chwilę temu wparował tu taki jeden typ. Nie przywitał się. Nie zamówił. Przeleciał tylko przez lokal i zwiał przez zaplecze. Jeszcze w drzwiach stałem i mu wygrażałem, jak z zaplecza, wyleciał dalej przez podwórze i płot, jakby go sam jego diabeł gonił. Potem mi za płotem kapelusz mignął, jak uciekał w lewo. Zapytałbym w ‘Ostrydze’, czy do nich nie wpadł.
-To on! Dzięki Stary!

Zerwali się tupiąc ku zapleczu.
-Tylko tam mi nic nie porozbijać!
-Już my coś dziś rozbijem jak go dorwiemy! Nie bój się nic!


***

Gdy tupanie dokerów zniknęło za podwórcem. Barman wyciągnął Zamaskowanego Klienta spod lady.
-Polecieli. No niech się wam dobrze przyjrzę… No tak! Wy jesteście Autor Nieznany. Ten sławny malarz i reżyser!
-Dobroczyńco! Kłaniam się i jestem do waszych usług!
-A tam! Wnuczka jest pana fanką. Wzruszyła ją okrutnie ta cała ‘Dziewczyna z Żółtym Tulipanem’.
-Mogę jej od ręki załatwić własny autograf, jeśli o to chodzi…
-Skinął głową na kopię plakatu filmowego wiszącego w ramce na grubym ceglanym filarze obok innych z tegorocznego festiwalu w Auchan.
-Jeśli byłaby taka możliwość.
-Ależ drobiazg…
-Przez ciekawość… Ale nie jesteście od tych od Anioła?
-Gdzie tam! Przecież wiecie, że od miesięcy latam po Lumerii w tej masce, jeszcze gdy tamci pijali wyłącznie sok z buraków…
-Nie no wiem… Ale musiałem zapytać… W takim razie po jakiego diabła był wam ten plakat z aniołem pod pachą…
-Cóż…
-Autor Nieznany spojrzał na kolejny ruch pochodni za zamazaną szybą. Instynkt podpowiedział mu co zaraz się tutaj może wydarzyć… -Eeee… Chyba będzie mógł pan zapytać kolejnych gości… Przepraszam najmocniej! –Po czym znowu zanurkował pod ladę. Tym razem zrobił to o tyle umiejętniej, że nie walnął głową o powieszony pod ladą myśliwski garłacz z oberżniętą po gangstersku kolbą, którego Stary trzymał pod kontuarem na okoliczność gdyby jego negocjacyjne umiejętności miękkie okazały się niewystarczające.
-Ech… -Westchnął barman, wracając do polerowania szkła.

***

Tym razem w drzwiach lokalu stanęła grupa mężczyzn w długich czerwonych płaszczach z kapturami i w białych maskach na twarzach. Za ich pasów wystawały sztylety o przedziwnych kształtach. Trzech miało pochodnie, jeden szczotkę do rozlepiania plakatów na długim kiju, a ten który ruszył przodem miał przez kark przewieszony łańcuch z którego zwisała z jednej rękojeść, a z drugiej metalowa kolczasta kula morgenszterna. Gdy podeszli do światła, Stary dostrzegł, że ich szaty okrutnie uwalone są białym klejem, tak jakby ktoś cisnął w nich całe wiadro nim zaczął paniczną ucieczkę przez miasto. Nie odrywając oczu od swojego kufla, uśmiechnął się. Zasadniczo z grubsza już chyba wiedział co zaszło.
-Przepraszamy za najście bracie. –Zaczął lider kultystów -Pokój waszemu… lokalowi.
-Pokój. W czym mogę panom służyć?
-Tak… Akurat tak przechodziliśmy od jednego lokalu, do drugiego i postanowiliśmy zajrzeć do was… Czy nie widzieliście może podejrzanego typa, w białej masce?…
-Cóż… Widzę przed sobą z pięciu…
-Barman uśmiechnął się pogodnie jak słońce w zenicie, jednocześnie odkładając kufel i niby od niechcenia pod szynkwasem kładąc dłoń na ukrytym garłaczu.
-No tak, proszę mi wybaczyć nieprecyzyjną wypowiedź. Chodziło mi o jegomościa który będąc niewiernym się podszywa pod członków naszego zgromadzenia. Przeszkadza nam rozwieszać materiały informacyjne, służące propagowaniu naszego ruchu, ba sabotuje nasze starania! Tak było!
-Tak było!
-Tak było!
-Tak było!
-Tak było!
–Powtórzył kolejno każdy z kultystów.
-A jeśli można spytać… Skąd wiecie że się podszywa?
-Już tłumaczę. Źle wypowiadał się o naszych plakatach, twierdząc że święte tezy na nich zawarte są pretensjonalne i napuszone! Ba! Wyrwał nam jeden nim uciekł! I wiele innych rzeczy jakich tutaj nie powtórzę, o samym Aniele również wygadywał! Cóż za sromota!
-Sromota!
-Sromota!
-Sromota!
-Sromota!
–Powtarzał każdy z kultystów jak echo, z płomiennym tonem absolutnej dogmatycznej pewności.
-… I bluźnierstwo!
-Bluźnierstwo!
-Bluźnierstwo!
-Dobra. Dobra. Już chyba rozumiem o co panom chodzi…
-Barmana nieco to już zmęczyło, więc im przerwał. Czując, że jest panem tej sytuacji postanowił pociągnąć komedię i zapytał… - I jak rozumiem ten niewierny, wyciągnął jeszcze swoje niewierne przyrodzenie i tak hojnie zrosił jegomościów swoim lepkim niewiernym…
-To zwykły klej. I wolałbym nie ciągnąć tego wątku.
-Rozumiem… Cóż… Chyba mogę dobrym panom pomóc! Dosłownie przed chwilą typ białej masce i cały w czerni i w kapeluszu jak Czesław Niemen… Przeleciał mi przez lokal, a potem na zaplecze, tymi drzwiami. A potem z zaplecza, przez podwórzec, płot i pognał w lewo jakby go sprawiedliwość anielska osobiście goniła. W tamtą stronę o tej porze otwarta powinna być ‘Ostryga’. Tam bym pierwsze, na waszym miejscu sprawdził, czy gdzieś się nie zaszył.

Kultyści spojrzeli po sobie.
-To on! Niech waszmości w dzieciach wynagrodzi!
-Niech wynagrodzi!
-Niech wynagrodzi!
-Tak, tak! Już wynagrodził. W każdym porcie co najmniej po jednym… No panowie. Nie stójcie, gońcie swojego niewiernego! Słyszałem jak chwalił się, że ten skradziony wam plakat, chce razem z kumplami z portu profanować do samego rana!
-To… To… To… Wszeteczność!
-Wszeteczność!
-Wszetecz…
-To ścigacie go w końcu czy nie?


***

-Nie obraźcie się –stwierdził Autor Nieznany stukając się kuflem piwa z barmanem jak już chłopcy od Anioła polecieli -ale ostatnio to miasto zrobiło się ostatnio zupełnie, ale to zupełnie po*ebane.
-Przyznaję. W sumie to mnie też niezbyt podobają mi się ci fanatycy… No ale cóż… Przynajmniej mam nadzieję że dziś zapoznałem kilku z nich z chłopakami z portu.
-Na pewno wywiąże się burzliwa debata teologiczna.
-Mam taką nadzieję.
-Swoją drogą
–Zagaił Autor Nieznany -Czemu zależało wam na zadymie w ‘Ostrydze’?
-A… to Lokalna konkurencja, na sąsiedniej ulicy. Ta okolica jest za mała na dwa lokale całodobowe. A do tego ciągle tylko głośna muzyka do rana.

Autor Nieznany zrobił łyk piwa. –No tak. Ma sens. Ma sens…

***

Po chwili sączenia złotego trunku w ciszy, z kolei barman zapytał.
-…Przepraszam, nie chciałbym być nieuprzejmy, ale zawsze mnie to zastanawiało. Czy ‘Autor Nieznany’, to pseudonim artystyczny?
-Bardziej to zdrobnienie.
-Ale jak to?
-Zdrobnienie od ‘Autoriana’.
-Och. No tak… Bardzo to przemyślne.
-Bardzo przemyślne w rzeczy samej.


***

Gdy kufle miały się już ku końcowi, Stary znowu zapytał, półżartem.
-Spokojnie sobie tutaj siedzicie... Czy nie boicie się, że za chwilę przez te drzwi wparuje jakaś trzecia grupa, której nieopacznie podpadliście?
-Małe szanse, gospodarzu-dobrodzieju.
-Przepraszam. Jak to ‘Małe szanse’?
-Heh… Otóż ludziom Ministra Camelonika, już zdążyłem uciec wskakując do pociągu jeszcze na dworcu w Szarej Przystani.
-Dobry Wando. Co zrobiliście znowu ministrowi?
-Nic.
-Jak to, nic?
-Otóż Minister umyślił sobie wyrównać rachunki z Raferianem de Loup-Blanc, za to że ten mu zwinął jelenia na polowaniu.
-I przez wasze podobieństwo, padło na was.
-Taka karma.
-Z całym szacunkiem, ale gdyby nie ta feralna maska, to sam bym was pomylił. Bo z postury i ubioru jesteście powiedziałbym identyczni. Z tej połowy twarzy pod maską, z resztą też.
-Jak mówiłem. Taka karma.
-No tak… Ale nawet zakładając, że to pomyłka i że siedzi przede mną Baronet Raferian we własnej osobie… To czy nie boicie się mości Autorianie, że ludzie ministra was tutaj w końcu znajdą?
-Heh. Nie ma szans. Nawet gdyby mnie gonili, to i tak poranny pociąg będzie tu dopiero za dwie godziny. Do tego czasu mam spokój. Mogę dopić piwo bez pośpiechu.
-No tak… Ma sens… A co jeśli do tego czasu już dawno nadali telegram swoim stronnikom w stolicy? Było nie było, minister ma wielu swoich ludzi w budynku ministerstwa, a ten jest raptem parę minut na piechotę stąd. Mają tam stresującą robotę, to jest z tego dużo stałych klientów. W zasadzie codziennie kilku tu wpada po robocie, a niektórzy i przed ‘dla wyłączenia sumienia’ jak to mówią.

Biała maska Autora Nieznanego przez chwilę była nieruchomo utkwiona w rzędy fikuśnych butelek za starym barmanem.
-Po przemyśleniu sytuacji, uznałem że chyba wynajmę to miejsce pod ladą na jeszcze kilka godzin. I poproszę o poduszkę. Jeśli można. - Stwierdził Autor.

***

Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Siobraux Courva-Yebana   Sanguinius   Antoine Iaboille   
Rafał I Jan
2022-08-25 22:31:42

Odpowiedz
ODCINEK TRZYDZIESTY PIERWSZY.
CZŁOWIEK Z ŻELAZA.


-I… RAZ… I… RAZ…. I…. RAZ… RÓWNO, CHŁOPY, RÓWNO!... I RAZ!...
Zęby obnażone w grymasie wysiłku. Pot kapiący z brody na podkoszulek, który dawno już przestał być biały. Mięśnie ramion uwieńczonych wielkimi rękawicami grające w rytm ruchu. Stalowe łańcuchy pnące się ku wielokrążkom powieszonym na hakach sklepienia, przeskakujące na zębatkach po kilka ogniw. Kilkadziesiąt niskich, tęgich postaci w jednym rzędzie mozolnie siłuje się z łańcuchem. Obok trzy inne drużyny, każda ciągnie swój. Jako pierwsza spośród ciągnących przy łańcuchu na przodzie wyższa postać w spawalniczych goglach krzykiem nadaje rytm.
-Dobra!... STOP!... DWÓJKA I TRÓJKA JESZCZE NA PRZÓD… JESZCZE TROCHĘ… JESZCZE TROCHĘ… DOBRA!... TAK JEST! MOŻNA MONTOWAĆ!
Pod sufitem wielka stalowa szyna właśnie została umiejscowiona jako ostatni segment wielkiej prowadnicy. Kilka postaci podwieszonych na linach właśnie na wysokości zaczęło nitować element do reszty konstrukcji.
Echo.
Echo niosło się po wielkiej wykutej w litej skale grocie, niczym werbel niosący się w głębiny Góry.
Rysunek
Gdy już upewnił się, że podwieszany element już nie spadnie na głowę, mężczyzna na przodzie puścił łańcuch. Zrobił kilka kroków na przód z zadartą głową. Rozłożył ręce. Słuchał. Chłonął dźwięki które były muzyką dla jego uszu.
Mężczyzna stał w świetle wieczoru jakie wpadało przez wielkie stalowe wrota hangaru. Kończył się właśnie dzień trzydziestego pierwszego Sierpnia. Za jego plecami była wielka pusta przestrzeń, na której ścianie powieszono tego dnia wcześniej napis „HALA WYROBÓW GOTOWYCH”. Jego wzrok przesunął się po szynach jakie wiodły w głąb hali. Za kolejnymi wielkimi, otwartymi szeroko wrotami, ciągnęła się Hala Testów, a za nią Hala Ostatecznego Montażu, Lakiernia, Warsztaty, Kolejne Montażownie, Magazyny półproduktów, sam już w tej chwili nie wiedział co jeszcze, ale wszystko to składało się na mający zawało mu się końca labirynt podziemnego kompleksu fabrycznego. Mężczyzna spojrzał na ośmiu robotników powieszonych na podestach malarskich, którzy właśnie na pierwszych wrotach kończyli farbą szkic wielkiej biało-czarnej tarczy. Trzymetrowe litery napisu SI VIS PACEM PARA BELLUM, były już dobrze widoczne.
Mężczyzna stał na progu Hal Broni Ciężkiej Lupina Alba i patrzył na malarzy, gdy zakuwanie nitów nad jego głową nagle ucichło. Po chwili podszedł do niego niższy brodacz.
-Szefie…
-Tak, tak… Co dalej jest mamy w grafiku montażu, bo już chyba mi się to zaciera…
-Nic.

Mężczyzna zwany Szefem spojrzał na swojego podwładnego, który się poprawił.
-Znaczy się z rzeczy poważnych to byłoby na tyle. Dokończyć malowanie. Wysprzątać wszystko do końca. Zrobić odbiory. Pokazać strażakom że zraszacze działają. Wysuszyć i wysprzątać wszystko znowu. Uzupełnić poziom płynów eksploatacyjnych w maszynach. Pewnie ogarnąć z tonę papierów… Sprawdzić wszystko ze trzy razy…
-Ale z rzeczy poważnych…?
-Z rzeczy poważnych to wszystko.
-Czyli, że…
-Tak, Panie Szefie. ‘Mamy to.’


Mężczyzna zwany Szefem lekko drżącą ręką ściągnął powoli z twarzy gogle, ukazując pod nimi jasny, w miarę czysty okrąg wokoło oka, na tle zakurzonej i lepkiej skóry policzka oraz czarną łatkę zasłaniającą drugie oko. Rozmasował brwi i został chwilę z dłonią przy twarzy. Czy tam była chwila na łzę? Po chwili zacisnął dłoń na goglach i w tryumfalnym geście rzekł, ciężko powiedzieć, czy do rozmówcy, czy do samego siebie:
-Mamy to. KU*WA MAMY TO!
Westchnął głęboko i po chwili kontynuował.
-Nakazuję co następuje.
-Jestem gotowy notować, sir!
–Odparł niższy wyjmując z sakwy przy pasie kołopis z ołówkiem.
-Jeden. Dokończyć prace wykończeniowe i odbiory, zgodnie z zaplanowanym osobnym grafikiem.
-Tak jest Szef.
-Dwa. Jeszcze dziś pchnąć telegram do prasy z informacją o ukończeniu zasadniczej części prac. Jako informację publiczną. I dodać zaproszenie na huczne otwarcie.
-Tak jest Szef.
-Trzy. Wdrożyć montaż egzemplarzy prototypowych generacji pierwszej zgodnych z zatwierdzonym wcześniej dokumentem: RfKpfw G15.A, RfKpfw G15.B oraz RfKpfw G15.C.
-Tak jest Szef.
-Cztery. Zgromadzić zapasy piwa i wina oraz rozwiesić wstęgi.
-Tak jest Szef.
-Pięć… Na razie nie mam pomysłu na punkt piąty. Skupić się na pierwszych czterech.
-Tak jest Szef. Rozwiniemy nakreśloną strategię i będzie zrobione.
-Dobrze… Bardzo dobrze…


Raferian de Loup-Blanc westchnął. Spojrzał raz jeszcze na perspektywę jaka rozpościerała się przed wrotami jego fabryki, w tym na kilka pokaźnych hałd urobku jakie w ciągu minionych dni tam się mimochodem pojawiły. Zrobił kilka kroków przed siebie.
-No. Wreszcie można spokojnie żyć.
I upadł.

Zleciało się wokoło leżącego Raferiana ze dwustu robotników i z każdą chwilą przylatywały kolejne dziesiątki.
-Zgroza!
-Szef leży!
-Medyka! Medyka!
-Na twarz padł. Żyw będzie!
-O rany! Rany!
-Przejście dla medyka!
-To co teraz robimy?
-Z drogi chłopy, baby!
-Szef zdążył dać rozkazy…
-Ale się porobiło!
-CISZA JAZGODTY! CISZA!

Po ostatnim okrzyku, którzy przekrzyczał rejwach wszyscy się uciszyli i tylko w milczeniu patrzyli na brodatego medyka, który ze zmarszczonymi brwiami klęczał przy leżącym, badając go. Medyk zdjął stetoskop i zapytał stojących najbliżej:
-Muszę zapytać. Od kiedy Szef siedzi na budowie?
-Był całą popołudniową zmianę.
–Odparło naraz kilka głosów.
-Moja baba mi mówiła, że był też od rana. Wrota akurat montowali. –Ktoś dodał.
-Prawda! Tak było. Całą szychtę! –Kilka osób potwierdziło.
-Sąsiad mówił, że razem z Szefem montowali taśmociąg. W nocy.
-A wieczorem pomagał wciągać lampy!
-Pamiętam jak razem wczoraj pchalimy wózek z urobkiem!
-Rano widzieliśmy go przy wylewaniu posadzki w lakierni!
-A jeszcze wcześniej w nocy skręcali razem podobno prasy hydrauliczne!
-A jeszcze wcześniejszego wieczora widziałem szefa przy młocie jak fedrował skały, gdy my się tutaj przebijali…
-Zaraz, zaraz…
-Przerwał tą wyliczankę Medyk… -To chcecie mi powiedzieć, że Szef był na budowie non-stop przez ostatnie kilka dni?
-Eeee…
-O kurde.
-Ten to ma kondycję, nie ma co…

Przynajmniej kilkanaście osób podrapało się po głowach, uświadamiając sobie, że nikt nie pamiętał tylko jednej rzeczy. Absencji Szefa na budowie. Gremialnie uznali, że nikt nie potrafi powiedzieć, kiedy Raferian właściwie odpoczywał ostatnimi czasy.
-To jak Medyk? Co z nim?
-Właśnie!
-Właśnie Medyk, co Szefem?
-A co ma być?
–Odparł Medyk retorycznie wstając. –Śpi. Ma chyba trochę zaległości.
Tłum w milczeniu spojrzał na Szefa. A potem na Medyka. I znowu na Szefa.
Raferian zachrapał doniośle.
-A to ci historia.
-Ciekawe co mu się śni?
-Czekajcie. Mam pomysła.

Jeden z robotników przyklęknął przy śpiącym i włożył mu do ręki swój wielki klucz francuski.
Raferian tylko uśmiechnął przez sen, zwinął się w kłębek i przytulił do narzędzia jak do ulubionej przytulanki.
-Ooooch.
-Od razu lepiej.


Ciało Raferiana ułożyli na płycie stalowej jaka została z montażu wrót hali, podnieśli w ośmiu i starając się iść miarowym krokiem, ruszyli do wnętrza fabryki w milczeniu. Za nimi szedł wielusetosobowy tłum. Jako że zbyt przypominało to stypę, w końcu ktoś zanucił:

-Ponieśli go na długie spanko…
Naprzeciw halom, naprzeciw tankom…

Wiele głosów odpowiedziało, maszerując:
-Rafer de Loup-Balnc padł!
Rafer de Loup-Balnc padł!


***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Sanguinius   
Rafał I Jan
2022-09-03 21:09:28

Odpowiedz
ODCINEK TRZYDZIESTY DRUGI.
KATAKLIZM.



Dowódca III Pułku Piechoty, Raferian de Loup-Blanc ruszył przed siebie w swoim płaszczu i Czapce Dowódcy wzdłuż ściany dużego, okazałego budynku którego elewacja była skąpana w przedpołudniowym, wrześniowym słońcu. Rezydencja ta była jedną z ładniejszych i nowszych budowli jaka powstała na stokach Mont Sa’Courvie –faktorii która stała się osadą, a z osady właśnie stawała się powoli nawet i miasteczkiem –Górnym Miastem, w odróżnieniu od Podmiasta jakie rozrastało się poniżej. Obszerny historyzujący gmach z tarasem, poniżej którego urządzano właśnie ogród z basenem nie był wewnątrz nadal jeszcze urządzony bardzo prowizorycznie, nie mniej od zewnątrz robił wrażenie. Nadawał się więc idealnie dzięki swojej stylowości na miejsce skoszarowania nowo powołanego oddziału do zadań specjalnych.
Rysunek
Ubrani w czerń i biel swych mundurów wyłącznie damscy żołnierze Kaffeekommando, stali do apelu w równym podwójnym rzędzie. Dzięki fartuszkom wyglądali więcej niż schludnie, paradnie prezentując swoją broń długą i dumnie wypinając w większości całkiem kształtne piersi.
Raferian przechodzący przed odziałem nie potrafił w duchu powiedzieć, czy bardziej podobała mu się wielka przemyślność jaka towarzyszyła powołaniu do armii zbrojnego zastępu złożonego z kawiarenek, kelnerek i pokojówek, czy ostateczny rezultat jaki przed nim właśnie się prezentował. Pierwsze 20% pomysłu podsunęła mu rozmowa z Ministrem Siobrauxem, któremu na otwarcie fabryki obiecał obecność najlepszej obsługi. Reszta przyszła sama, gdy przypomniał sobie niemal tańczącą wokoło ekspresu ciśnieniowego baristkę, potrafiącą w ułamku chwili składać i rozkładać różne elementy zestawu do kawy, z taką biegłością jakby miała więcej niż jedną parę rąk, a przy tym potrafiącą zachować nienaganną ogładę i wystudiowany nienaganny uśmiech. Dla zakładu położył kiedyś banknot na ladzie i urządził wyścigi, który z jego sztabowców pierwszy rozłoży i złoży karabin. Czarnym (a właściwie czarno-białym) koniem zawodów okazała się przypatrująca się temu jednym okiem kawiarenka, która po tym jak naobserwowała się zmagających się u niej w lokalu mężczyzn, zapamiętała kolejność czynności, a dzięki drobnym dłoniom i większej manualnej zwinności poradziła sobie w połowie czasu jaki potrzebował najszybszy z raferianowych przekładaczy papierów. Obserwacja jaka płynęła z tego eksperymentu, potwierdziła się gdy na szkoleniu okazało się, że pewność ręki wypracowana na usypywaniu wzorków z kakao lub śmietanki, równie dobrze sprawdza się gdy idzie o strzelectwo wyborowe, zaś lata stania za kontuarem potrafią rozwinąć mięśnie pleców i obręczy barkowej tak, że odrzut kolby przy wystrzale nie robi już absolutnie żadnego wrażenia. Ba! Wyszło jak szydło z wora, że dziwne, ruchome godziny pracy potrafią zastąpić nawet najlepszy trening odporności na deprawację snu, a notoryczne użeranie się z różnoraką nieraz podchmieloną klientelą potrafią przygotować mental do niemal każdego wyzwania. Raferian miał dobre oko do znalezienia materiału na żołnierza doskonałego. A gdy tylko uświadomił potencjalnym kandydatkom, że nawet najbardziej ubłoconego okopu nie trzeba sprzątać codziennie na zamknięcie pomiędzy drugą a czwartą nad ranem, jakoś nie miał już problemu ze znalezieniem rekruta. I tak z kilku dziewcząt, jakich potrzebował spełnienia towarzyskiej obietnicy, zrobił się nagle cały pluton. Wyszło jak wyszło. Mając nagle przed sobą pytanie gdzie zakwaterować prawie setkę relatywnie atrakcyjnych i bardzo zadbanych kobiet, nie zostało mu nic innego jak oddać młodej formacji budynek jaki planował jako pałacyk dla gości. Jakoś nie widział opcji w której przyszłoby mu je zakwaterować w jednym z blokhauzów Podmiasta pomiędzy tymi wszystkimi hutnikami i kopaczami rudy. Tak przynajmniej zmniejszył szanse na skandal obyczajowy i wymusił na potencjalnych adoratorach by się po robocie wykąpali, wdziali na siebie czyste ubrania i najlepiej kupili coś w cukierni lub kwiaciarni oraz uczesali brody jak już wychodzą na powierzchnię. Podobno po 72 godzinach na miejscu od skoszarowania żołnierzy Kaffeekommando odnotowano w raportach dziennych zaledwie siedemnaście przypadków spoliczkowania wymierzonego w Sa’Couervian z Podmiasta, więc ogólnie pomysł z umieszczeniem ich gdzieś jak najdalej od Nowej Huty wydawał się słuszny.
Zakończył więc swój obchód Raferian przed swoim nowym oddziałem i stanął przed nim na wysokości kilku szerokich schodów jakie prowadziły z tarasu do rezydencji za jego plecami. Zasalutował za mównicy i rzekł:
-Czołem żołnierki!
-CZOŁEM PANIE DOWÓDCO!
–Odparł mu całkiem równo damski chór.
Oj bardzo mu się takie wojsko podobało. I ta prezencja!
Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza kartkę z przygotowaną wcześniej przemową. Bardzo patriotyczną i wiele mówiącą o służbie ojczyźnie, ale także pełną nieco żenujących anegdot z życia kawiarnianego oraz zawierającą liczne słowa zachwytu nad smakiem kawy jako takiej. Był tam cały osobny akapit o tym, że raz zdarzyło mu się trafić do miejsca gdzie de facto mocca była nazwana ciapciokiem, ale nadal była absolutnie przepyszna i było to zasługą dzielnej kobiety, która wtedy mu ową dziwnie nazwaną moccę zaserwowała.
I już Raferian miał otworzyć usta, by zacząć swą płomienną przemowę, gdy nagle zatrząsnęła się ziemia… I film się urwał.

***

-Sir? Sir Raferianie? –Wywołał go po imieniu kobiecy głos.
Raferian otworzywszy oko ujrzał nad sobą twarze z tuzina cnych niewiast w aureolach i błękit nieba wystający zza nich w tle.
-Przepraszam… -Instynktownie złapał się za bolącą głowę… -Czy, to Valhalla?
-Ha! Nie dzisiaj! Nie ma tak łatwo, Panie Szefie!
–Chrapliwy głos jego ochroniarza.
Rozejrzawszy się dostrzegł, że faktycznie jeszcze nie czas mu było umierać. Leżał blisko miejsca gdzie stał nim stracił przytomność. Obok leżała jego Czapka Dowódcy brutalnie zamordowana doniczką jaka spadła z jednego z górnych pięter. Zamrugał. Aureole jego walkirii okazały się czepkami jakie zgodnie z regulaminem miało na głowach Kaffeekommando.
-Zaprotokołować rozkaz poproszę. Zakazuję wystawiania doniczek z kwiatkami za okno. Chyba że będą przymocowane śrubami. Porządnie. Zrozumiano?
-Tak jest sir!
–Odparł kobiecy chór. –Najmocniej przepraszamy sir!
-Po drugie proszę o godny pochówek dla tej bohaterskiej czapki. Z płytą pamiątkową.

Spojrzały po sobie.
-Tak jest sir! –Usłyszał po chwili chór.
-Czy mogę potem panu uszyć nową czapkę dowódcy? –Delikatny głosik szeregowca.
-Tak poproszę. –Zgodził się obolały Raferian wstając. –Czy ktoś mi powie co to było? Bo chyba to coś więcej niż ‘zwykłe’ tąpnięcie górnicze.
-Sam niech Szef zobaczy. –Jastrząb stał przy barierce tarasu z lunetą i gestem dłoni zapraszał Przemyślnego Szlachcica do podejścia.
Raferian odebrał perspektywę i spojrzał we wskazanym kierunku na zachód. Po chwili spojrzał na Jastrzębia, który rozłożył ręce w geście ‘taka sytuacja’. Raferian spojrzał znowu dla upewnienia się, że oko go nie oszukuje.
Gdzie była ciągnąca się po horyzont puszcza, stały proceduralnie generowane zielone kule z napisem „LAS”. Widok w swej nieoczywistości godny mokrego snu niejednego postmodernisty, a nie mający nic wspólnego z tym jak powinien wyglądać naturalny urokliwy pejzaż.
Raferian skorzystał z bycia w dobrym punkcie obserwacyjnym i kontynuował obserwację. Szara kula „ZŁOTO” na południu, gdzie były złoża. To co wypatrzył nad bezmiarem wód Jeziora Kurwiszońskiego, na wschód w kierunku miasta przypominało nie trzymający skali szkolny model układu słonecznego. Groteskowy widok szarych kul, nawet z tej odległości dobrze widocznych w miejscu gdzie powinno być miasto, ze swoimi zabudowaniami, koszary i Park Arkadia.
Raferian już bez użycia lunety rozejrzał się wokoło. Jego Mont Sa’Courvie i wieża stały nie dotknięte przez Klątwę Kulistości. Oparł się o kamienną balustradę zasępiony i milczący.
-Sir! Jakie rozkazy? –Zwróciła się do niego Dowodząca Kaffeekommando.
-Rozkazy? –Raferian zamyślił się i jakby w poszukiwaniu odpowiedzi spojrzał w niebo, jakby z miejsca gdzie się znajdował mógł zajrzeć do Wymiaru Gdzie Rezydował Strażnik Kluczy.
-Na początek poproszę coś na ból głowy –Odparł po chwili- Oraz dobrą kawę by to przepić. W ułamku chwili dziewczęta ustaliły, która ma się tym zająć, żeby nie było że sto kobiet rzuca się do jednego kawomatu.
-Prochy popijamy kawą? –Wtrącił Jastrząb.
-Masz z tym jakiś problem?
-Żadnego panie szefie.

Po chwili Dowodząca podjęła:
-Sir. Lumerię dotknął kataklizm…
-I pewnie chce pani zapytać dlaczego, ominął on nasze Sa’Courvie?
-Owszem. Sir.
-Ponieważ jestem dusigroszem i nadal nie wystąpiłem z wnioskiem o naniesienie nas na oficjalną mapę.
–I widząc jej niezrozumienie dodał. –Nadal jesteśmy osadą narracyjną, a nie legitną ‘lokacją’. Oto dlaczego.
Kobieta spróbowała inaczej:
-To co teraz będzie z Lumerią, Sir?
-Teraz? Teraz to sobie poczekamy…
-I spojrzał ponownie w niebo w nadziei, na to że naparzanki Sił Wyższych to na razie koniec. Westchnął. Naprawdę chciał w tym tygodniu zając się otwarciem swojej fabryki, ale czuł w kościach że musi to odłożyć na później. Kraj potrzebował Raferiana Białego. W myślach już zastanawiał się gdzie położył jego specjalną skrzynię z Kapeluszem Czarodzieja.
-Sir. Pańskie proszki na ból głowy i pańska kawa. –Wyrwał go głos jednej z niedoszłych walkirii.
Uśmiechnął się. ’Kataklizm nie kataklizm, ale przynajmniej kawusi diabli nie wzięli. Dobrze że była narracyjna’ – poprawił się w myślach.

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
nikt nie polubił wypowiedzi
Rafał I Jan
2022-10-04 20:42:02

Odpowiedz
ODCINEK TRZYDZIESTY TRZECI.
QUENTA LUMERION. PIEŚŃ O PIECZĘCIACH.


Rysunek

…A wedle fragmentu ‘Opowieści o Lumerii’ było to tak:

(wersety od 401 do 419)
(…)
(401.) I rzekł pewnego wrześniowego dnia Pieczęci Strażnik do Kluczy Strażnika ‘Pieczęcie moje zwróć mi.’
(402.) I odparł temu Kluczy Strażnik ’Jak to? Pieczęcie twoje całą Lumerię zdobią. Każde drzewo. Każde miasto. Każdą ukochaną przeze mnie linię kolejową. Jednym słowem, wszystko co po tym świecie krąży nie licząc jeno Jeleni Stad i Potwora z Wód Jeziora Couervichon.’
(403.) Na co pierwszy rzekł temu ‘Niezwłocznie w dni trzy od dziś mi je zwróć! Nie obchodzi mnie to ani odrobinę jak tego dokonasz. Do pieczęci roszczę sobie prawo. Nie licząc jeno Jeleni Stad i Potwora z Wód Jeziora Couervichon.’
(404.) I wiele trosk na Kluczy Strażnika z tego nań i na Państwo Lumeryjskie spłynęło. A Strażnik Pieczęci, nieprzyjacielem dla Państwa został przez Elegancji Strażnika obwołany i wyjęty poza nawias grona Straży, gdzie miał trwać dopóki czas się nie odmieni.
(405.) Spełnił jednak Kluczy Strażnik wolę Pieczęci Strażnika. I świat został zmieniony. Zmieniły się drzewa. Zmieniły się miasta. Zmieniły się tory oraz każda substancja ziemi. Tymczasowa Kulistość nastała na płaszczyźnie świata i nastał Ikonoklazm Wrześniowy.
(406.) I siadł po onym dniu trzecim Kluczy Strażnik zmęczony swoim dziełem i rzekł ‘Znojna była ma praca i zmęczyła mnie ona. Nie podołam sam aby nowe pieczęcie sporządzić bowiem wielkie jest to dzieło, jakie nadal czeka do zrobienia’. A liczbą onych pieczęci było pięćdziesiąt i dwie jeśli różnorodności lasów nie wymienić. Wszystkie nie licząc jeno Jeleni Stad i Potwora z Wód Jeziora Couervichon.
(407.) Obmyślił więc zebrać przed oblicze swoje Kluczy Strażnik wszystkich, którzy w dziele wielkim ponownego tworzenia pomocą służyć by jemu i Państwu Lumeryjskiemu mogli. I ci przybyli oni licznie. Arkaniści i Przywoływacze. Czarodzieje i Czarnoksiężnicy. Magowie różni i ci co mają talenty w transmutacji. Lud liczny, pełen talentów i dobrej woli. Jednakowo zatroskani o dobro Państwa Lumeryjskiego, jak i skuszeni obiecanymi nagrodami.
(408.) Zebrał ich więc Kluczy Strażnik i rzekł ‘Pieczęcie do świata wam oddaję. Nowy kształt dla świata dla mnie i dla Państwa Lumeryjskiego, proszę mi uczyńcie. Najpierwej jednak zróbcie mi tory.’
(409.) Odparł Kluczy Strażnikowi, jako pierwszy przybyły Sędzia Szobi zwany Mistrzem ‘Strażniku, tory ci uczynię’. A Kluczy Strażnik ucieszył się.
(410.) Przybył więc jako drugi Raferian de Loup-Blanc zwany Białym, pełen talentów w transmutacji i rzekł ‘Strażniku chętnie pomogę, lecz pierwej listę prac przemyślnie sporządzę, ażeby chaos nie wkradł się w nasze szeregi.’ A Elegancji Strażnik co również tam był, pochwalił słuszność tej przemyślnej koncepcji.
(411.) Trzeci rzekł Bruno Petrowicz-Catalan Obojga Nazwisk zwany Brązowym ‘Jako Przywoływacz przydam się lecz potrzeba mi Arkanisty.’ Na co dał próbkę swoich dzieł.
(412.) Jako czwarty, odparł więc Brunonowi Petrowiczowi-Catalanowi Obojga Nazwisk, Siobraux zwany Zielonym co już wcześniej świadczył Kluczy Strażnikowi swe usługi ‘Jestem Arkanistą i masz moją pomoc.’ Na co dał próbkę swoich dzieł.
(413.) Podzielili się więc wielką pracą na mapie w czwórkę: biegły we wszelkich sztukach Mistrz Szobi oraz trójka z Miasta Couervichon: Raferian Biały utalentowany w transmutacji, Przywoływacz Bruno Petrowicz-Catalan Obojga Nazwisk, zwany Brązowym oraz Arkanista Siobraux Zielony. I nowe pieczęcie zostały sporządzone.
(414.) Lecz i poza mapą potrzeba było nowych pieczęci, jako że świat składa się z tego co na nim i z tego co pod nim.
(415.) Pierwszy przedłożył więc swoje projekty Alfred Fabian von Tehen-Dżek z Szarej Przystani. Lecz nie zdobyły one powszechnego przyjęcia.
(416.) Odparł mu więc Henryk Krzysztof Pierwszy Tego Imienia, Król. ‘Mogę je zrobić lecz nie natychmiast.’ Lecz wydawało się, że czas naglił.
(417.) Trzeci zabrał więc swój głos Sędzia Szobi z pytaniem, czy ma cały komplet sporządzić po swojemu, dając próbkę swoich dzieł. I te zdobyły uznanie i zostały one zrobione.
(418.) Lecz jednej, jedynej pieczęci z Kukułem Sędzia Szobi sporządzić nie mógł samemu i Arkanista Siobraux Zielony ponownie udzielił swej pomocy.
(419.) A gdy sporządzone zostały wszystkie brakujące pieczęcie, nastało Wielkie Wyczekiwanie, na czas gdy Kluczy Strażnik umieści je w Świecie, Który Jest.
(…)


***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Siobraux Courva-Yebana   
Rafał I Jan
2022-10-04 21:06:46

Odpowiedz
ODCINEK TRZYDZIESTY CZWARTY.
TRZEJ CZARNOKSIĘŻNICY Z MIASTA COUERVICHON.


Powili zbliżał się świt.
Na płaskiej platformie kamiennego tarasu jaki wieńczył szczyt raferianowego siedliszcza- samotnej wieży górującej nad Mont Sa’Courvie, zgromadziło się trzech mężczyzn. Mieli na sobie długie rytualne, runiczne szaty w dominującym jednym kolorze oraz wysokie kapelusze z wielkimi rondami, a także różdżki w formie pastorałów. Wyglądali więc tak bardzo jak stereotypowi czarnoksiężnicy jak to tylko możliwe. Wpatrywali się w powoli rodzącą się łunę jutrzenki jaka unosiła się daleko na wschodzie nad Jeziorem Kurwiszońskim. Przedświt zganiał z firmamentu gwiazdy nocy. Z wysokości ustawionej na wzgórzu wieży, dało się nawet nie uzbrojonym w lornetkę okiem dostrzec szare kule zabudowań miasta Couervichon, jakie niezmiennie od wielu już dni odbijały się w jego lustrzanej tafli.
-Niesamowite, ale chyba zaczynam się przyzwyczajać do tego surrealistycznego widoku. –Przemówił Biały Czarnoksiężnik, oparty o długi pastorał z czarnego metalu, zakończony białym kamieniem. Czujne błękitne oko Raferiana de Loup-Blanc zwróciło się na pozostałą dwójkę.
-Na szczęście dziś się on zmieni… Albo przynajmniej zrobimy co w naszej mocy by się zmieniło. –Odparł wąsaty Brązowy Czarnoksiężnik, oparty o długą różdżkę w naturalnym kolorze drewna, z której zwisało kila amuletów kojarzących się z wojskowymi medalami. Bruno Petrowicz Catalan uśmiechnął się ciepło.
-Zieeeeeew! –Skwitował sytuację sentencjonalnym ziewnięciem Zielony Czarnoksiężnik, co przy jego niezwykłej anatomii szeroko rozwartej szczęki sprawiało przez chwilę wrażenie, że zaraz odpadnie mu głowa. Jego różdżka była zrobiona z cholera wie jakiej kryształowo przezroczystej substancji w kolorze butelkowego, ciemnozielonego szkła, a jej koniec miał kształt szakalej głowy. Wyryte, wyszlifowane lub cholera wie jakim sposobem naniesione na nią runy układały się w litery G.I.M.P. Siobraux Courva-Yebana poprawił na nosie swoje świadczące o godności ministerialnej okularki i zapytał: -No dobrze, czy możemy już zaczynać?
-Tak. Nadszedł czas.
–Zgodził się z nim Biały Czarnoksiężnik.
-Nadszedł czas. –Potwierdził Brązowy Czarnoksiężnik.
-Ach. Jeszcze jedno. - Biały Czarnoksieżnik położył dłonie na ramionach kolegów. –Cieszę się z waszej pomocy. I bardzo ją doceniam. Uczynimy Lumerię lepszym miejscem.
Brązowy tylko potaknął głową i ciepło się uśmiechnął. Zielony machnął ręką gestem, że to drobiazg i dodał na głos: –Oj tam. Wielkie mimecyje.
Czarnoksiężnicy rozeszli się po platformie i ustawili się w trójkąt, pomiędzy sobą mając sporządzony wcześniej przez Raferiana, wyryty w kamieniu krąg transmutacyjny, pełen tajemniczo pozakrzywianych, krzyżujących się linii i okręgów oraz runicznych symboli.
Biały Czarnoksiężnik podwinął rękawy szaty i zdjął rękawicę ze swojego dotkniętego klątwą ramienia. Jego skóra również była pokryta wcześniej przygotowanymi symbolami i runami tym razem naniesionymi przy pomocy niebieskiego tuszu. Czarnoksiężnik zdjął także łatkę jaka zasłaniała to z oczu, jakie od miesięcy zakrywał przed światem. Widać, że swoje dzieło traktował poważnie i że zamierza dać z siebie wszystko. Zamknął oczy. Skupił się. Wziął głębszy oddech. Dał znak głową pozostałym, że jest gotowy, a tamci potwierdzili, że również są.
Biały umieścił swój pastorał w przygotowanym zagłębieniu na kraju tajemnego kręgu, a ten rozjarzył się delikatnym tajemniczym światłem. Pastorał zawierał w sobie zaklęty Klucz do kształtowania Pieczęci wedle własnej woli i talentu, podarowany niedawno od Strażnika Kluczy. Każdy z Czarnoksiężników posiadał w swojej różdżce taki Klucz. Był to okruch władzy nad materią Świata Jaki Jest, jaką posiadał wcześniej Strażnik Pieczęci. Kto taki okruch posiadał mógł w teorii rzucać czary pozwalające kształtować całą daną sferę materii Świata. W ten sposób Siobraux projektował już lasy, Bruno budynki, a Raferian surowce. A dziś zebrali się w trójkę bowiem Raferian zamierzał na nowo nadać kształt dla lumeryjskiego przemysłu.
Brązowy Czarnoksiężnik również wewnętrznie wyciszony i skoncentrowany umieścił swój pastorał w przygotowanym na to miejscu. Krąg magiczny jeszcze się rozjaśnił. Przywoływacz sięgnął do swej torby pełnej długich rulonów, a wyciągnąwszy jeden z nich energicznie rozwinął jeden z nich gestem od siebie i pozwolił by ten rozłożony wylądował pośrodku kręgu mocy. Na zwoju były plany budowlane niesprecyzowanej hali fabrycznej z czerwonym kominem. To że akurat Brązowy Czarnoksiężnik zajął się projektowaniem nowych kształtów budynków nie dziwiło. Był już wcześniej dobrze znany w Lumerii z dobrego smaku jeśli idzie o architekturę. Jego obecność tutaj tego dnia na pewno nie była przypadkowa. Czarnoksiężnik klasnął dłońmi i uniósł ręce. Nad płaskim planem uniosły się odlane z magicznego światła hologramy poszczególnych rzutów budowli, które złożyły się ściana po ścianie w kompletny przestrzenny model. Miraż zakładu przemysłowego został przywołany. Brązowy Czarnoksiężnik skinął głową.
Biały Czarnoksiężnik ponownie przejął pracę. Jego płonące runami ręce wykonały ruch jakby nabrały wody i uniosły się. Z kręgu mocy uniosła się wirtualna para większych świetlistych błękitnych dłoni, które zaczęły powielać ruchy fizycznych dłoni Białego Czarnoksiężnika jak para magicznych kukiełek. Dłonie objęły hologram hali fabrycznej i wyciągnęły w powietrzy z niego cztery idealne kopie, z których trzy oraz oryginał zostały odsunięte gdzieś w przestrzeni na bok. Czarnoksiężnik zamierzał każdą tkać po kolei.
W pierwszym budynku holograficzne dłonie wstawiły do środka bryłę świetlistej materii, którą zaczęły lepić i ugniatać. Aż po chwili ukształtowały się piece hutnicze, długie ciągi rolek, prasy hydrauliczne i cała inna maszyneria hutnicza. Kominy pieców przebiły dach. W oknach zapłonął widoczny nawet na zewnątrz ogień. Przed zakładem dłonie umieściły wielką skałę pełną rudy żelaza.
Biały Czarnoksiężnik dał sygnał Zielonemu, który do tej pory czekał na swoją kolej. Umieścił on swój kryształowy pastorał w miejscu na kraju kręgu mocy. Słup srebrnego blasku wystrzelił w świeżo ukształtowany konstrukt, który się rozjarzył od środka i niejako wypalił w nowej magii arkanicznej. Zielony Czarnoksiężnik rzucił swój tak zwany ‘Czar Transparentności’, dzięki któremu nowy budynek będzie mógł być bez konfliktu z otoczeniem umiejscawiany w świecie. I tak ukończona została Pieczęć Huty.
Biały Czarnoksiężnik otarł pot z czoła. Zielony tylko wzruszył ramionami. Mógłby takie czary trzaskać jeden za drugim cały dzień. Widać transmutacja była bardziej wyczerpującym rzemiosłem magicznym od arkanów.
Ale pracy był to jedynie początek. W drugim z zakładów Biały Czarnoksiężnik, ulepił potężne młoty kruszarek i wielkie chłodzone wodą piły do cięcia kamieni. Na zewnątrz umieścił żurawie do przenoszenia kamiennych bloków oraz wielką surową skałę, mającą manifestować branżę jaką będą się zajmowały zakłady kamieniarskie. W swej estetycznej skrupulatności niczym ostatnim muśnięciem pędzla odmienił kolor ścian zakładu na nie zlewający się z szarością skał delikatny łosoś. Biały Czarnoksiężnik pomyślał o znanych mu i lubianych kamieniarzach. Nie potrafił sobie wyobrazić aby różowe ściany mogły się nie podobać. Na koniec Zielony Czarnoksiężnik również i teraz rzucił swój czar i Pieczęć Zakładu Kamieniarskiego została ukończona.
Biały Czarnoksiężnik wyglądał na rozgrzanego jak po połowie biegu długodystansowego. Wziął kilka głębszych oddechów, ale dał znać, że da radę i że jedziemy z koksem dalej.
W trzeci zakład Biały Czarnoksiężnik wstawił urządzenia do okorowywania drewna, niezliczone rzędy różnorakich pił i pilarek, haki i chwytaki, słowem wszystko czego tylko potrzeba by pozyskane z lasu kubiki surowego drewna w kłodach zamienić w elegancką tarcicę pod wymiar. Urządzenia te ukształtował też na placu przed budynkiem obok surowych kłód. Z wielkim skupieniem utkane zostało wielkie stare drzewo za Tartakiem, od jego masywnego pnia, aż po najdrobniejsze lśniące w słońcu listki. Gdy tkanie było gotowe, Zielony Czarnoksiężnik po raz trzeci rzucił swój czar, a gdy i to dokonało się, Biały Czarnoksiężnik upadł zmęczony na jedno kolano, oparty o swój pastorał. Widać było ile sił kosztuje go tkanie tych wszystkich detali.
-Zielone ściany? To jak rozumiem od zieleni drzew? –Zagaił Zielony Czarnoksiężnik dla rozładowania atmosfery, korzystając z przerwy.
-Szczerze? Pomyślałem o was. –Odparł Biały Czarnoksiężnik.
-OCH PROSZĘ! –Zielony Czarnoksiężnik zakręcił oczami, dając znak, że ten żart wracał w różnej postaci zbyt często. -Passe! Passe!
-Jeśli mogę, wyglądacie na nieco styranego. Może odłożymy resztę na kiedy indziej? –Zwrócił się Brązowy Czarnoksiężnik do Białego z troską.
-Dam radę.
-Na pewno?
-Dam radę.

I tak ruszyły prace nad ostatnią z Pieczęci. Wyposażenie Fabryki miało być najnowocześniejsze i najbardziej skomplikowane ze czterech. Wymodelowanie miejsca zdolnego produkować automobile, wymagało dużej skrupulatności i było znojne, lecz Biały Czarnoksiężnik częsty bywalec zakładów Kurwemejera, a potem doświadczony własną niedawną budową, dokładnie widział co gdzie powinno się znajdować. Wiedział, że tak precyzyjna produkcja, o ile nie nituje ani spawa się kadłubów czołgów, wymaga światła, więc na dachu budynku umieścił liczne szklane świetliki. Dla podkreślenia tego, że automobile to przyszłość gospodarki Lumerii, dał upust swojej wyobraźni i na fabrycznym kominie zaprojektował wielki szyld w formie neonu.
…I już miał kończyć, lecz nie był nadal w pełni zadowolony ze swego dzieła. Z wielkim trudem nabrał wirtualnymi łapami nowego tworzywa. Walcząc z własnym zmęczeniem ulepił i umieścił przed fabryką faktyczny automobil. Czując, że to już kres jego sił, krzyknął Zielonemu Czarnoksiężnikowi, by nie zwlekał, a ten w sprawny sposób utrwalił kształt Czwartej Pieczęci.
Biały Czarnoksiężnik zatoczył się, jak po przebiegnięciu mety i ciężko dysząc usiadł poza kręgiem transmutacji. Magiczne światło powoli przygasało, by po chwili do reszty zniknąć. Czerwone wstające słońce na pozór zamieniło trzech mężczyzn w Czerwonych Czarnoksiężników. Po czerwonej twarzy niegdysiejszego Białego Czarnoksiężnika płynęły krople potu.
-Courva. –Przemówił po chwili Czerwono-Zielony Czarnoksiężnik.
-Ano Courva. –Potwierdził Czerwono-Biały Czarnoksiężnik.
-Ale dlaczego Courva?
-Czerwona karoseria ładnie współgra z niebieskimi ścianami.
Dwaj pozostali Czarnoksiężnicy spojrzeli po sobie.
-Poza tym –Ciągnął Czerwono-Biały- Kończyła mi się już mana. Musiałem improwizować, a Catalana to pierwszy model jaki przyszedł mi na myśl.
-Heh. Dzięki.
–Uśmiechnął się pocierając się po karku Czerwono-Brązowy Czarnoksiężnik.
-Nie ma sprawy, proszę. –Czerwono-Biały odwzajemnił ciepły uśmiech susząc zęby.
Czerwono-Zielony Czarnoksieżnik przez jakiś czas milczał wpatrując się w słońce, by po chwili rzec.
-Ej ale jak myślisz co powiedzą w Szarej Przystani, jak już Strażnik Kluczy dokona swego dzieła i nasze pieczęcie osadzi w Świecie Który Jest?
W ciszy jaka nastała zagrał świerszcz.
-„…O Courva?” –Spróbował zgadnąć Czerwono-Biały.

***

Jakoś tak ze dwa tygodnie później.
Od samego ranka za oknem grały skowronki.
Na wielkim, drogim łożu pod nakryciem pościeli w lamparcie wzory obudził się pewien Przemysłowiec. Ściągnął regeneracyjną opaskę na oczy. Dobrze się dziś wyspał. Przeciągnął się pomiędzy poduszkami w swej piżamie w żółto-czarne paski. Uśmiechnął na myśl o nowym udanym dniu.
Wychodząc z łóżka, pełen energii, wdział na stopy kudłate bambosze z wielkimi pluszowymi głowami kotów oraz pasujący złoty szlafrok z wyhaftowanymi jedwabną nitką czterema literami swojego inicjału.
Mijając toaletkę jednym ruchem grzebienia zaczesał idealne włosy. Wskazał na odbicie w lustrze, mrugając okiem i bezgłośnie układając usta w słowo ‘przystojniak!’
Wychodząc z sypialni swojej drogiej rezydencji zamlaskał. Jego lamparci pupil wytresowany niczym markowy dalmatyńczyk, poderwał się ze swojej leżanki z wielką poduszką i otarł mu się kilka razy po biodrze w wyrazie kociej afirmacji do swego Pancia.
Przemysłowiec przemierzył korytarz pierwszego piętra swej rezydencji, obszerne stylowe schody w stylu kolonialnym, przedpokój, salon którego centralnym punktem było wielkie płótno „Napad na Scurviduppla” odkurzane właśnie miotełką ze strusich piór przez bardijskiego służącego, a dalej bawialnię ze stołem bilardowym i wytworną jadalnię z kilkoma kredensami porcelany. Ostatecznie skierował swoje kroki do kuchni.
Obszerna i luksusowa kuchnia z meblami ułożonymi w wyspę, była miejscem gdzie już na swojego Pancia czekał lampart. Przemysłowiec chciał, nie chciał musiał zacząć od otwarcia szafki, objęcia wielkiego worka z kocią karmą i nasypania dwóch kilogramów do wielkiej platynowej miski.
Wielki kot spojrzał na swojego Pancia co z nim nie halo. Pancio przewrócił oczyma. Otworzył jedno z dwóch skrzydeł lodówki i do drugiej platynowej miski włożył tuńczyka w całości. Teraz lampart uznał w końcu, że nikt go dłużej nie obraża i dystyngowanie przysiadł przed miską, przystępując do konsumpcji.
Przemysłowiec sięgnął po ulubiony kubek z niebieskim parowozem i napisem „Daj się porwać Potężnemu Lampartowi!” i położył go pod ekspresem. Przez następne dziewięćdziesiąt sekund pomieszczenie wypełniały robotyczne dźwięki mielenia ziaren najdroższej importowanej kawy, ssania i sączenia się gorącego mleka, pracy maszynerii, a w końcu lania kawy. Przemysłowiec spędził ten czas robiąc trzy kęsy ćwiartki melona jaka czekała na ten moment przygotowana w lodówce od wczoraj.
Gdy kawusia była gotowa, zrobił łyk. Jak zawsze była doskonała. ‘Mieć osobną służbę tylko do robienia kawy. Phi co za przeżytek!’ –Pomyślał jak zawsze sycąc się tą myślą.
Wziął swój kubek i w swoich kocich bamboszach codziennym zwyczajem skierował idąc przez całą rezydencję, do drzwi frontowych. Otworzywszy je, jak zwykle schylił się po rulon gazety jaki tam na niego czekał.
„CZY W KOŃCU JEST TO TEN DZIEŃ? –Pozytywne prognozy na rozwiązanie kryzysu na mapie.” –Głosił nagłówek.
Przemysłowiec uśmiechnął się. Zrobił kolejny łyk kawy. Spojrzał na swoją fabrykę po drugiej stronie ulicy ciągnącej się za równo przystrzyżonym trawnikiem.
Była bardzo estetyczna z jej dostojnym kominem z czerwonej cegły, który świetnie kontrastował z błękitem ścian wysokiej fabrycznej hali i jej wysokimi oknami.
Lecz jeszcze bardziej z błękitem fabrycznej hali i jej wysokimi oknami kontrastowała gargantuiczna, wysoka na chyba cztery piętra, ważąca chyba kilkaset ton litej stali, zajmująca większość parkingu przed fabryką, lśniąca lakierem wiśniowej perły metalic Catalana. Courva Catalana. By być dokładnym. Wypisz wymaluj jak ją wymyślono kilkanaście dni wcześniej na wzorze Pieczęci.
Spory tłumek gapiów i pracowników fabryki wokoło właśnie próbował zrozumieć skąd to diabelstwo się tutaj przez noc wzięło.
Alfred Fabian von Tehen-Dżek, prezes przedsiębiorstwa Fabrica Griportienă de Autovehicule, nieopacznie pozwolił aby strony gazety wypady mu z ręki na ziemię.
Potrzebował chwili aby dodać dwa do dwóch. Nabrał powierza w płuca. Spojrzał w niebo. Unosząc swoją dłoń, na cały głos wypowiedział znamienne słowa…
-NO CO ZA… (…)!!!

***

-„Courva.” Tak. Jest taka możliwość, że powie coś takiego. –Przyznał Czerwono-Zielony Czarnoksiężnik podrapawszy się po kapeluszu. –Choć nie jestem pewien, czy zabrzmi to na pewno z takim akcentem.
-Oj tam marudzisz.
–Rzekł Czerwono-Biały Czarnoksiężnikowi opierając się na swoim pastorale i wstając. -Ciesz się, że byłem na tle przytomny by spojrzeć na wschodzące słońce i pomyśleć o czerwonej Catalanie, a nie na przykład… nie wiem… o kilkunastopiętrowym człowieku zbudowanym ze stosu białych opon…
-To dopiero byłaby jazda.
- Wymsknęło się Czerwono-Brązowemu Czarnoksiężnikowi. –O przepraszam. Ekhm. To byłoby niefortunne. Jak najbardziej niefortunne. Chciałem rzec.

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Bruno Petrowicz Catalan   
Rafał I Jan
2022-10-08 02:22:08

Odpowiedz
ODCINEK TRZYDZIESTY PIĄTY.
MIKROROZDZIAŁ.



Pewnego wieczora na przełomie października i listopada Raferian de Loup-Blanc siedział sobie u Doktora w jego kantorku i przy szklaneczce ciemnego mocnego piwa rozmawiał z gospodarzem na temat trwającego aktualnie programu szkoleniowego ich kukułów. A właściwie Programu – pisanego z wielkiej litery- jak obaj lubili go nazywać. Programu, na którego Raferian nie szczędził środków i którego coraz pomyślniejsze rezultaty nie mogły się wręcz doczekać debiutu na kolejnym sezonie starć na boiskach i arenach świata.
Przez okno mogli patrzeć jak Jastrząb bawi się z jednym z kukułów, stojąc na podeście nad klatką, z kawałkiem mięsa i zachęcając by pierzasty drapieżnik podskakiwał, próbując załapać dla siebie posiłek. Tylko nadludzi refleks mistrza sztuk walk sprawiał, że Jastrząb nie stracił jeszcze w tej zabawie ręki. Obecne generacje raferianowych kukułów, przewidziane gry na pozycjach ofensywnych, prawdopodobnie poza piłką nożną, równie dobrze nadawałby by się do polowania na pierwsze generacje kurwoliszków. Choć zdaniem niektórych, nie byłyby to uczciwe zawody. W sensie, że żal by było kurwoliszków właśnie.
W pewnym momencie, przy kolejnej butelce, rozmowa Przemyślnego Szlachcica i Szefa Programu, miała zejść na inny temat.
-No właśnie. Drogi doktorze Von Waffenhund. Wy jesteście oczytani i znający się na gatunkach…
-Phi. Herr Rafherian. Cho zha phythanie.
-Tak, tak wiem, że paru nawet jesteście autorami…
-Phi. Pharu.
–Naukowiec pociągnął ze szklanki. –Nho powhiedzmy, że „pharu”. –Dodał wykonując palcami w powietrzu cudzysłów, sugerujący że nowe gatunki to on potrafiłby zrobić od rana jeszcze przed drugim śniadaniem. I pewnie nie raz je robił.
-Powiedzcie mi proszę. Co to właściwie jest?
-Ahle co?
-Ach, no tak. Gdzie moja głowa.

Raferian wstał, otworzył okno, gwizdnął na Jastrzębia i dwóch jego jegrów, aby przyszli.
Po chwili Jastrząb, a za nim dwóch kolejnych brodaczy, pojawili się na górze w kantorku, niosąc drąg, z którego zwisał przykry tkaniną sześcian metalowej klatki, mniej więcej metr na metr na metr. Łowcy postawili klatkę i wyciągnęli wygodny do noszenia drąg.
-Jakiś czas temu w lasach zabrakło stad jeleni i potem pojawiły się daniele. Niektórzy nazywali je ‘jeleniami dietetycznymi’ i nawet było to do pewnego momentu zabawne.
-No thak.
-Ale potem zniknęły daniele i można było natknąć się tylko na sarny…
-No thak.
-Potem i te zaczęły się niedawno robić ‘dietetyczne’… Aż w końcu, dziś rano…

Przemyślny Szlachcic zrobił trzy kroki do klatki i zdjął nakrycie. Znajdujące się w środku stworzenie poruszyło się, wycofało w kąt i zasyczało na niego. Zasadniczo przypominało jelenia w ten sam sposób, co ratlerek przypomina dumnego wilka i podobnie do wszystkich ratlerków musiało wieść pełne stresu życie pełnego kompleksów zwierzątka, które musi dużo na wszystkich warczeć aby zaznaczyć swoją obecność i nie zostać przypadkiem rozdeptanym. Mały jelonek niedostatki postury nadrabiał właśnie charakterem i warczał teraz na podstępnych dwunożnych olbrzymów którzy śmieli uprowadzić go z jego żerowiska na łące i teraz gapili się na niego marszcząc brwi. „Och! Gdyby nie klatka, to popamiętali by tą zniewagę!” zdawały się mówić sterczące z pyszczka jelonka, obnażone długie kły, którymi w miejsce dumnego poroża króla lasów, obdarzył go figiel matki natury.

Rysunek
Rysunek
Rysunek

-Jak mówiłem, Herr Dokror. –kontynuował Raferian –lubię wiedzieć na co poluję… Czy raczej co wyskakuje na nas nagle z trawy i chce gryźć nas po kostkach. Dlatego przychodzę z tym do was.
-No thak. Mha shens. –Naukowiec dopił swoje piwo. Podszedł do biblioteczki. Sprawnie przejechał palcem po grzbietach książek, znajdując ten właściwy wolumin i otworzywszy na stronach 158-159, położył przed rozmówcą na stole. Raferian kilka razy spoglądał to na atlas przyrodniczy, to na swoje znalezisko, gdy biolog rzekł:
-Elaphodus cephalophus. Jehlonek Czhubaty. Chudhny, jakh z obhazka! –Wyraził swój mikrozachwyt biolog.
-Jelonek Czubaty. –Podrapał się po głowie Przemyślny Szlachcic, patrząc na stworzonko, które właśnie sycząc i warcząc formułowało w swojej jelenio-czubatkowej mowie kolejne groźby i złorzeczenia. –Jak to mówią, ‘Natura bywa taka fascynująca’?
-Niephawdaż?
–Stwierdził uśmiechnięty naukowiec i polał swemu szefowi kolejną kolejkę.
-No i co my mamy z tym teraz zrobić? Ciężko na to polować jak dotychczas, bo i trudno coś takiego trafić i po wystrzale trzeba zbierać z trawy gotową szarmę… A w sumie to nawet trochę stworzonka żal.
-Hmmm. Phoponuhię siathkę.
-Siatkę?
-Jak na mothyle. Thylko mhocniejszhą.

Przemyślny Szlachcic ponownie uniósł brew.
-Ohraz ochraniahcze na łhydki… -Naukowiec przyjrzał się kłom mikrojelonka. –Ohraz na khocze. Thak dhla phewności.

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Siobraux Courva-Yebana   
Rafał I Jan
2022-11-11 13:35:39

Odpowiedz
ODCINEK TRZYDZIESTY SZÓSTY.
DWADZIEŚCIA SIEDEM TYSIĘCY MIL ŚRÓDLEŚNEJ ŻEGLUGI


https://www.youtube.com/watch?v=W8_zfnmmMq0

1)
Jedzie Raferian, jedzie przez Lumerię.
Panzer Wrotka rumakiem jego ze stali.
Wierna to jego towarzyszka.
Czy wiedzieliście, że nie ma w całej Lumerii wierniejszego wozu?

Choć szybsze są, przebieg jej niedościgniony.
Choć piękniejsze są, nie mają jej wielkiej armaty.
Czy na włazie dowódcy siedząc w słońcu lub pod gwiazdami.
Czy za sterami kierownicę jej dłonią niczym kochankę czule gładząc.
Przemierza Lumerię swą Panzer Wrotką, Raferian de Loup-Blanc.

2)
Jedzie Raferian, jedzie przez Lumerię.
Panzer Wrotka rumakiem jego ze stali.
Pośród pól w trzech kolorach i lasów jak nowych.
Czy widzieliście już jak piękne są to lasy?

Sprawnie zdziałane przez Zielonego Czarnoksiężnika.
Uczynnie przywrócone przez Strażnika Kluczy.
Ach! Wielkiego Wyczekiwania nastał to kres.
Powrócili Wielcy na Lumerii Ziemię i powróciły na nią nieproceduralne lasy.
Raduje się lud wszelki z tej i z tej przyczyny jednako.

3)
Jedzie Raferian, jedzie przez Lumerię.
Panzer Wrotka rumakiem jego ze stali.
Pośród kwiecia paproci, mandragory i wielkich grzybni.
Czy spodziewaliście się, że będą one trzymały jednaką skalę z lasami?

Dla przemyślnej hecy je takowymi Biały Czarnoksiężnik stworzył.
Płomiennym blaskiem rozświetla nocne lasy kwiat megapaproci niczym stos tuzina ognisk.
Korzeń mandragory wybujały z ziemi cień zapewnia niczym baobab z Baridiasu
Pod kapeluszami grzybów cała wyprawa przed deszczem się schronić może.
Nieoczekiwane w tej formie są to owoce, co kiedyś wydawać będą plony.

4)
Jedzie Raferian, jedzie przez Lumerię.
Panzer Wrotka rumakiem jego ze stali.
Opromieniony przez wiele niedawnych łask.
Czy doszła waszych uszu wieść o jego chwale?

Liczne są powody dla których syty Raferian bywa ostatnimi czasy.
Za pracę ofiarną jego, nad mapą świata otrzymał wyczekiwane sowite wynagrodzenie.
Za wytrwałość trenerską jego, spłynął na niego nimb sukcesu, kukulego mistrza jego Hexera
Za wenę niezmordowaną jego, laur Nagrody Courvichona ozdobił jego skronie.
Majętność stała się udziałem Raferiana.

5)
Jedzie Raferian, jedzie przez Lumerię.
Panzer Wrotka rumakiem jego ze stali.
Zmęczony przez liczne powody do trosk.
Czy dostrzegliście, że droga jego nie jest usłana różami?

Nie brakuje powodów, dla których Raferian nie co dzień się uśmiecha jak kiedyś.
Męczy się on z nawałem spraw, których nie ma sił dowieźć do końca.
Trudzi się on walką na wielu frontach jednocześnie.
Dedykuje on wiele swych sił do polowań na jelenie, kurwoliszki i trolle.
Zmaga się z życiem Raferian jak każdy i czuje w kościach, że to czasem chce go nakryć.

6)
Jedzie Raferian, jedzie przez Lumerię.
Panzer Wrotka rumakiem jego ze stali.
Od jednego tysiąca mil do następnego.
Czy powiedzieć umiecie, dokąd go szlak jego zaprowadzi?

Pośród pól co niedługo śnieg przykryje i lasów, których ogłoszono święto.
Pośród dni chudych i dni tłustych.
Pośród słów uznania i słów pogardy.
Pośród planów zbyt ambitnych i prostych marzeń.
Przemierza Lumerię swą Panzer Wrotką, Raferian de Loup-Blanc.

***


KONIEC TOMU DRUGIEGO


***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Mihaly Szobi   Jean Pierre Dolin   Siobraux Courva-Yebana   
Rafał I Jan
2022-12-04 15:19:42

Odpowiedz
ODCINEK TRZYDZIESTY SIÓDMY.
OPERACJA CYTADELA.



Koszary Miejskie w Couervichon wieczorową porą. Salon klubu oficerskiego utrzymany w barwach ciemnego drewna i bilardowej zieleni, pełen ciężkich mebli. Płonący kominek. Kameralne oświetlenie. Udekorowane drzewko. Na ścianach memorabilia wojskowe, w tym te czasu budowy koszar, Operacji Dracarys, czy pacyfikacji zamieszek w Nowej Precelkhandzie. Gdzieś ponad gwarą kilku konwersujących grupek snują się dźwięki pianina w rogu.
Z okazji Sylwanek- Święta Lasu zebrało się ponad dwadzieścia osób. Oficerowie z III Brygady Piechoty, w roli gospodarzy otrzymali polecenie służbowe ugoszczenia u siebie śmietanki Sa’courvia. Majstrowie górniczy, hutniczy, saperscy i budowlani. Po części wysocy, po części niscy i kwadratowi. Wszyscy odróżniający się od prostych wojskowych mundurów, swoimi ubraniami w typowe barwy Sa’courvia, to jest czerń i biel, a także fasonami pełnymi nacinanych beretów, bufiastych rękawów, bogato haftowanych tkanin i blach naramienników oraz ryngrafów. Przy sporej fantazyjności krojów, wyglądało to tak jakby do jednej klatki z monotonnie zielonymi żółwiami zamknąć jeszcze kruka, srokę, pingwina, tukana, bociana, pandę, borsuka, dalmatyńczyka i zebrę.
Ponieważ podano cygara, pierniki i serwowane małymi szklankami ciemne mocne piwo browaru La Luppe, atmosfera była w silnie zmaskulinizowanym towarzystwie bardzo dobra, choć nie na tyle rozluźniona aby umknął uwadze fakt wyczekiwania na osobę, której wola zgromadziła całe towarzystwo w jednym miejscu.
Po jakiś dwóch-trzech godzinach od rozpoczęcia imprezy stojący w progu lokaj zadzwonił dzwonkiem i zaczął anonsować:
-Ekhm. Zechciejcie powitać. Szlachetny Baron, Raferian de Loup-Blanc. Dowódca III Brygady Piechoty. Trubadur…
Rysunek
-Dobrze. Już dobrze. Jestem między swoimi, wszyscy mnie tu już znają… –Przerwał mu wchodzący do salonu Raferian. -…Dobra robota, a teraz spocznijcie. –Rzekł i wręczył mu zdjęty właśnie z siebie podbity futrem czarny płacz, czapkę dowódcy oraz jedną z rękawiczek. Przemyślny Szlachcic pozostał w wyśmienitym czarnym półpancerzu, który widać spełniał u niego rolę stroju wieczorowego. Przeczesał dłonią włosy do tyłu i kierując się do stołu złorzeczył na pogodę, rozcierając dłonie.
-Zima idzie moi drodzy, nie ma co… Nawet tyle co z dworca przez miasto starczy, by zmarznąć… No co się tak patrzycie…
Zgromadzeni wokoło w tajemniczym milczeniu wojskowi i Sa’courvianie po chwili wymownej ciszy zaczęli tupać do jednego rytmu butami.
Raferian uśmiechnął się, nieco rumieniąc niekoniecznie od mrozu. Zrozumiał nim kelner podał mu srebrną tacę z wielkim kuflem czarnego jak noc piwa i zgromadzeni zaczęli skandować:
-BIA-ŁY BA-RON!... BIA-ŁY BA-RON!... BIA-ŁY BA-RON!...
Rzeczony uniósł dłoń, dając znak że chce przemówić.
-Moi drodzy… Ja…
-BIA-ŁY BA-RON!... BIA-ŁY BA-RON!... BIA-ŁY BA-RON!...
–Lecz nie dali mu mówić widać czekając, aż spełni toast.
Raferian zrezygnowany, uśmiechnął się i przechylił kufel.
-OOOOOooooo…! Dno!... Dno!... Dno!... Dno!... Dno!... Dno!... Dno!... Dnooooo… oooch! Wiwat! Wiwat! Wiwat!
-Ech… Mocne!
–Westchnął i pociągnął nosem odstawiając opróżnione szkło do góry dnem. –Ufff… Dajcie chwilę.
Nowy Baron usiadł na podstawionym mu głębokim fotelu, czując że nieco zakręciło mu się w głowie. I od trunku i od ciepłego, a głośnego przyjęcia. Podpierając głowę uśmiechnął się. Jednak dobrze być Baronem.

***

Nieco później tego wieczoru, już po tym jak podano kolację Raferian, a miał chwilę aby zneutralizować gwałtowny skok poziomu alkoholu we krwi swoim ulubionym półmiskiem pieczonych mięs, usłyszeli wszyscy natchnioną mowę o tym, że jego promocja jest też po części ich, bowiem trud wielu osób złożył się na to by jego jednego mogli wywyższyć. Ale i szczerym powodem do dumy było u Sa’courvian to, że teraz są „baronowymi ludźmi”, zaś wśród wojskowych powszechne było przekonanie, że nowa ranga dowódcy jest powodem do chwały także i dla całej formacji.

***

Kiedy jednak już wszyscy pojedli, popili i natoastowali się do upadłego, a półmiski sprzątnięto, przyszła w końcu chwila, aby Raferian ujawnił główny powód dla którego cały ten bankiet miał mieć miejsce.
-Moi mili. –Zwrócił się siedząc po środku długiego stołu, mając za sobą wiernego Jastrzębia, a u boku głównodowodzącą Kaffekommando. –Skoro pojedlimy i popilimy, czas nam porozmawiać o najbliższych planach na przyszłość. Wielkim sukcesem zakończył się proces lokacyjny Podmiasta Sa’courvie.
Pomruki akceptacji.
-Choć długo trwała u mnie decyzja o podjęciu tego tematu –kontynuował –to jednak ostatecznie procedura zamknęła się szybko i sprawie.
-Wiwat Minister! –Rzucił jeden z brodaczy.
-Wiwat! –Powtórzyli za nim pozostali.
-To prawda. Wybaczcie że tak długo to trwało. Ale teraz przynajmniej nikt nie powie nam że Sa’courvie jest w czymś gorsze od takiego Couerwonjang.
-Oni tam mają domy z papieru i drewna!
–Znowu podjął jeden z Sa’corvian.
-Buuuu!
-Może i ładne i stylowe… Ale gdzie im do kamiennych hal?
–Wywiązała się dyskusja.
-Prawda! Prawda!
-I żarcie jedzą patykami!
-Prawda! Widelców nie znają!
-Ale kuchnię mamusi to proszę szanować!
-I jedzą podobno jedzą tam koty!
-Zgroza!
-Ej tam, kocina jest całkiem smaczna.
-Serio?
-Tak. Smakuje trochę jak kurczak.
-EKHM.
–Uciął dyskusję o architekturze i kulinariach Raferian. –Kontynuując. Zebrałem was tutaj, aby wytyczyć kolejny cel dla Wielkiej Budowy. Proszę podejdźcie i spójrzcie.
Skinął ręką, a dwójka jego przybocznych zaczęła wyciągać z długich skórzanych tub wielkie zwoje i rozkładać je po stole. Przed oczyma zgromadzonych ukazały się plany architektoniczne, rzuty, szkice i kilka wizualizacji. Oraz teczka z dokumentacją zawierającą estymację kosztów.
-To… zamek. Sir. –Stwierdził jeden z oficerów.
-Więcej. –poprawił go Raferian –To Cytadela!
Arkusze ukazywały prostokąty wypełnione kolejnymi prostokątami i kwadratami, które były poprzekreślane.
-To tak zwane sklepienia gotyckie?
-Tak. Sklepienia żebrowe.
-Konstrukcja ceglana?
-Tak. Ex luto Couervichon. Z wypalonego błota, czyli cegły…

Dał się słyszeć pomruk wśród wojskowych.
-Lecz tylko głównie jako lico. W konstrukcję chcę wpakować tyle zbrojonego stalą betonu, żeby mury wytrzymały nawet ogień artylerii. Plus pragnę zwrócić uwagę na te prace ziemne. Bastiony. Dzieła koronne. Działobitnie zapewniające ogień krzyżowy z wnętrza głębokich bunkrów.
Tym razem pomruk wojskowych był aprobujący.
-O nie, nie. Niech was nie zwiedzie konstrukcja Zamku Wysokiego. Jej archaiczność jest pozorna. Z resztą przyda się też nieco wnętrz reprezentacyjnych i mieszkalnych. Większość z –nawet obecnej tutaj kadry oficerskiej- śpi stancjami na mieście. Jako dowódcza uważam, że zostawia to spore pole do poprawy tego stanu rzeczy. A i nasz klub oficerski, choć przytulny, nie nadaje się do przyjmowania gości rangi państwowej.
-To na planie to obecne koszary, prawda Sir?
-Owszem. Przewiduję prostokątne założenie obronne. Obejmujące pierścieniami umocnień teren obecnych koszar. Choć obecne baraki są dobre, to jednak nie zapewniają w moim poczuciu wystarczającego poziomu bezpieczeństwa. Dormitoria ukryte pod grubymi murami i wielometrowymi warstwami wałów ziemnych są znacznie trwalsze.
-I wydajniejsze w ogrzewaniu.
–Wtrącił jeden z Sa’courvian.
-Przemówił głos praktyki. I wydajniejsze w ogrzewaniu.
-To fosa?
-Tak.
-Sucha czy mokra?
-Jeśli będzie wystarczająco głęboka, może być taka i taka. W zależności od potrzeb. Nie ma co trzymać na stałe skierowanych tam wód jeziora, by nie szła zbędna wilgoć. A na zewnątrz jeszcze można puścić pod spodem chodniki kontrminerskie.
-Widzę że macie przemyślany każdy detal sir.
-Powiedzmy, że wiele kwestii owszem. Rozważałem i konsultowałem te plany od miesięcy. Aż stały się w moim poczuciu wystarczająco dobre by przejść do ich realizacji. Z resztą uważam, że jako na dowódcy tutejszego garnizonu, moim obowiązkiem jest zapewnić i moim ludziom i mojemu miastu tyle ochrony ile jest to możliwe. Ogrodzone płotem koszary miejskie, to jedynie etap w rozwiązaniu docelowym. Couervichon potrzebuje punktu ostatecznej obrony w swoich własnych rogatkach. W razie zagrożenia, na ewakuację do pojemnych hal Sa’courvia może być o wiele za późno. Miasto potrzebuje cytadeli. Tu i teraz.
-Kto chce pokoju, szykuje się do wojny?
-Dokładnie tak. I dlatego też uznałem, że jak przystało na odpowiedzialnego obywatela, którego na to stać, uważam, że jestem w stanie pokryć tak niebotyczną budowę z własnej kiesy.

Teraz zamruczało kilka głosów z huty.
-Ale szefie. Wyciągnąć tyle gotówki z przedsiębiorstwa…
-Że niby to spowolni nasz rozwój?
–Podjął wątek Raferian. –No pewnie spowolni. I co? I tak Nowa Huta jest pierwszą gospodarką Lumerii. Uważam, że to kwestia biznesu odpowiedzialnego społecznie. Wiem, co powiecie Mistrzu. Lecz uważam, że ten kraj dużo nam dał. Pora coś dać krajowi. A z resztą. I tak Nowa Huta nie podoła tak wielkiemu przedsięwzięciu sama. Można wyłożyć gotówkę. I może stal, aby mieć pewność, że ta będzie jakości prima sort... Ale gros innych surowców planuję wziąć od zaproszonych zewnętrznych dostawców.
-Heh. Cała Lumeria buduje swoją warownię?
–Wtrącił Jastrząb.
-I znowu. Dokładnie tak. Niech inni budują sobie pałace, pomniki i inne cuda. My w Courvichon stawiamy na obronność. Jak coś się schrzani, to do nas o pomoc przyjdą. Ktoś zawsze musi być tym który będzie ostateczną linią obrony. Niech Prefektura Courvichon będzie najbezpieczniejszym miejscem w państwie. Pomyślcie. Tylko tutaj nie da się wysadzić desantu prosto z morza. Vinberg już na południu trzyma południową flankę. My na Sa’courviu też jak się do końca ufortyfikujemy to złapiemy obronę na kierunku zachodnim. Zostaje północ i wschód. Ale to temat na przyszłe rozważania. Nie mniej wszystko to na nic, jeśli samo miasto nie będzie silnym węzłem obrony.
Raferian zrobił pauzę. Widział po twarzach zgromadzonych, że swoją wizję przedstawił wystarczająco klarownie, by zyskać ich poparcie.
-Jest jeszcze jeden aspekt, dla którego warto warownię zbudować. –kontynuował- Żołnierzom potrzebne są dwie rzeczy. Cel i ruch. –wyliczył je na palcach –Po pierwsze uważam, że nic nie wzmocni ducha jednostki, jak kolektywne skupienie tych wszystkich serc i rąk w jednym kierunku. Kierunku jakim będzie wielkie dzieło budowlane. Takie gdzie po latach powiedzą ci co je budowali: „Słuchaj synu, wnuku –Ja tam byłem, układałem ten rząd cegieł. Wylewałem beton na ten strop. Kopałem wykop pod fundament pod ten budynek. Było ciężko jak cholera. Ale teraz stoi on wysoki i dumny.” Pomniki można przewracać. Ale trzeba naprawdę niezłego samozaparcia by zburzyć bunkier który, ktoś kiedyś porządnie wkopał w ziemię.
Znowu zrobił pauzę. Jednak lubił takie płomienne mowy i umiał je konstruować, tak by zrobiły wrażenie.
-Po drugie. Uważam że dobry żołnierz umie nie tylko celnie strzelać i prać się wręcz. Uważam, że powinien też umieć być budowniczym. Bo właśnie z tych co umieją coś zbudować w czasie pokoju jest największy pożytek. Zamiast kopać prowizoryczne okopy gdy coś się spapra, o wiele lepiej jest wykopać i usypać coś o wiele porządniejszego, gdy ma się do tego sposobność. Jak mówiłem żołnierze potrzebują ruchu. Ostra harówka dobrze zrobi im dla ich krzepy. Ktoś mi ostatnio powiedział coś podobnego i zgadzam się z tym poglądem.
Raferian mimowolnie puścił oko Jastrzębiowi, który oprócz bycia ochroniarzem, był też doskonałym sparingpartnerem i nauczycielem wielu technik walki wręcz. Wiele razy Raferian chodził sponiewierany na treningu, tylko po to by potem dzięki tej praktyce w krytycznej sytuacji np. na polowaniu móc przeżyć. A teraz tą logikę Przemyślny Szlachcic jako dowódca chciał wdrożyć w skali makro.
Jastrząb uśmiechnął się pod nosem ukontentowany.
Pozostali oficerowie drapali się po głowach, ale ostatecznie pokiwali głowami, choć to na nich leżało zakomunikowanie niełatwej decyzji dowódcy podwładnym. Nawet w najwznioślejszym celu kopanie rowów, pozostawało kopaniem rowów. Zawsze znajdzie się, kto wolałby czas spędzić na siedzeniu w ciepełku, będąc nieuwalonym błotem po czubek głowy.
-Zostaje jedno ostatnie pytanie sir.
-Tak?
-Czy ta operacja będzie miała jakąś przemyślną nazwę?
-Myślę że „Operacja Cytadela” to wystarczająco i prosta i jednocześnie przemyślna nazwa.

Była.

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Siobraux Courva-Yebana   Sanguinius   
Rafał I Jan
2022-12-17 19:26:20

Odpowiedz
ODCINEK TRZYDZIESTY ÓSMY.
PIACH. BŁOTO. GWIAZDA.



-Kopać fosę. Kopać fosę… Co to za pomysł! …Aaaa PSIK! …Kurde jasne! W grudniu!?
-Oj tam marudzisz! Rozkaz to rozkaz.
-Baran jesteś.
-Hej cicho tam, chłopy- debile. Król będzie szedł.
-Phi Król. Nie głosowałem na niego… Aaaa PSIK!… Prawda…
-Na organizację Dnia Świni też żeś nie głosował, a bawiłeś się świetnie.
-To są akurat dwie zupełnie inne kwestie…
-No kurde, morda chłopy-debile bo będzie przypał!

Debata o słuszności procesu inwestycyjnego, pogodzie, polityce i kulturze, między trzema szeregowcami III Brygady Piechoty, 2. Batalionu Portaszuańskiego, 1.Kompanii strzelców, musiała ustąpić, bo faktycznie górą wykopu szedł Henryk Krzysztof Pierwszy Tego Imienia. Królewska Wysokość wracał właśnie razem ze swoją świtą do zaparkowanych przed placem budowy automobili. Normalnie przed jego pochodem kilka dzieci sypało by płatki róż, lub też liści na jakie wymieniono kwiecie w protokole na okoliczność Święta Lasu. Tutaj okoliczności wymagały jednak kolejnej zmiany protokołu. Zamiast frywolnych podlotków, pochód otwierała grupka tęgich mężczyzn kładąca przed królem drewno podkładów kolejowych lub sypiących grys, tak aby Jego Królewska Wysokość nie musiał się zapadać w błoto po kolana.
Król przechodząc górą pozdrowił dłonią kopaczy, ci zaś oparci o łopaty odmachali dłoniami i odsłonili jedyną czystą i jednocześnie nie urągającą królewskiemu majestatowi część ciała, w postaci uśmiechu zębów. Zasadniczo każda inna część ich ciała była pokryta grubszą lub chudszą warstwą błota.
Drogę Królowi wskazywał Jastrząb, który jako prawa ręka Raferiana pełnił rolę przewodnika po całym labiryncie dziur ziemnych, wykopów, rowów, wałów, kopców ziemnych i całych usypisk –słowem po placu budowy Cytadeli Courvichońskiej. Przemyślny Szlachcic nie był z nimi. Po tym jak zwiózł na miejsce zapas wyrobów Nowej Huty, mógł już w najlepsze oddać się prostej pracy i właśnie zasuwał łopatą kilkaset metrów dalej. Raz że uważał, że należy swoim ludziom dać przykład, a dwa że przy całej swej przemyślności lubił się od czasu fizycznie natyrać. Jak sam twierdził –Porządkowało to umysł.

***

Rysunek

Jakoś pod koniec tego dnia, już po tym jak odprawiono Króla, a także po tym jak z posiłkami na plac budowy wpadł Dowódca Wojsk Lądowych, Baron Bruno Petrowicz-Catalan, oparł się na swojej łopacie Baron Raferian de Loup-Blanc. Patrzył z góry na umocniony palami waterfront, gdzie rosnące szańce stykały się z wodami Jeziora Courvichońskiego. Patrzył na jego toń, za którą na kraju zachodniego horyzontu wydawało mu się że dostrzega wzgórze Sa’courvia. Następnie przeniósł wzrok na lewo na brutalistyczny kloc z betonu i szkła jakim był Pałac Lampionów. Dumał chwilę, po czym pociągnął nosem i obrócił się ku rosnącemu stosowi cegieł jaki rósł gromadzony za jego plecami. Budowa nie tylko przewietrzyła składy budowlane z tego co cegielnie wyprodukowały latem, lecz także wymusiła postawienie kilku linii produkcji cegieł na miejscu. Piece do ich wypalania były właśnie na ukończeniu. Zbierano już glinę i czekano na dostawę drewna. Wielu technologów uznałoby wypalanie cegieł w grudniu za wyjątkowo energochłonny proces, ale Raferian umiał postawić na swoim i stać go było na to, górą złota zasypywać drobne niedogodności.
-Już niedługo. –Rzekł do siebie.
-Co tam Panie Szefie? Znowu zadumany nad architekturą?
-A żebyś wiedział.
–Zwrócił się do popijającego ciepłą zupę z kubka Jastrzębia. –Już niedługo zaczniemy przywracać temu miastu jakiś w miarę godny wygląd. Stawiając tutaj Cytadelę, postawimy dzięki czerwieni jej cegieł, jakiś mocny kontrapunkt, jakoś mam nadzieję choć w części równoważący ten modernistyczny… twór! To kwadratowe gmaszysko, które…
-…które boli Szefa przez samą jego modernistyczność. Nawet jeśli jego bryła jest obiektywnie całkiem udana.
-Trzeba mieć jakieś zasady w życiu, mój drogi.
-No tak. Pokonawszy tak wielu wrogów i przeciwności, czas powalczyć o jakiś program architektoniczny.
-A żebyś wiedział, Jastrzębiu… Choć wiem, że zastępy modernistów są liczne… to jednak należy im dać odpór! Pokazać że się walczy… nawet jeśli się wie, że historycyzm jest w odwrocie… To jednak samo zaznaczenie swojej obecności już i tak jest zwycięstwem.
-Będzie z tego niezły misz-masz.
-Lepszy malowniczy misz-masz, niż cała promenada z większą ilością takich … rzeczy.
–Raferian znowu w rozmowie musiał się wspomóc pokazaniem Pałacu Lampionu dłonią, z braku słów. Jak na kogoś z tak szerokimi horyzontami myślowymi, jego pełen ostrołuków umysł wyjątkowo źle radził sobie z koncepcją tego, że ludzkość mogła uznać modernizm za godny rozwoju nurt w budownictwie. To nie była tylko kwestia jednego Pałacu Lampionów. To była kwestia całej aksjologii myślenia o wzorach piękna. Idea tak ważna w hierarchii wartości Przemyślnego Szlachcica, że nie mogła dłużej czekać wiosny. Nawet jeśli oznaczało to budowę w najbardziej uciążliwej porze roku, jaką tylko Lumeria znała.
-Ano właśnie, Szef. Jest sprawa.
-Tak?
–Raferian odebrał swój kubek z zupą od miłej pani z Kaffekommando i z uśmiechem objął dłońmi miłe ciepło naczynia.
-Jak tak przechodziłem, to nastawiłem uszu.
-Jak to ty. Po coś cię mam.
-Jak to ja.
–zgodził się Jastrząb. –Musi Szef wiedzieć, że choć oficerowie się dwoją i troją, to jednak żołnierze pozostaną żołnierzami. Nie każdemu leży robota przy łopacie w błocie po… hmmm… w sumie to w większości, po sam czubek głowy.
-Mówisz?
-Mówię Szef.

Raferian zrobił głęboki łyk zupy i trwał chwilę wpatrzony w rzucające mu wyzwanie tafle szkła Pałacu Lampionów, odbijające migotanie wód jeziora.
-Hmmm… Orientujesz się może jak pojawienie się posiłków od Brunona, wpłynęło na postępy robót?
-Nie jestem wielkim majstrem budowlanym, Szef, ale myślę że w każdej chwili jak tutaj gadamy, to nadrabiamy całe tysiące roboczogodzin.
-Mówisz?
-Mówię Szef.


W długiej pauzie, jaka nastała, musiała w Raferianie zapaść jakaś decyzja… Wyklarowała się w nim nowa myśl, której zupełnie się tam jeszcze przed chwilą nie spodziewał… Myśl, która wydobyła się z niego słowami… piosenki:

-Północ już była… –Zaczął cicho -…Gdy się zjawiła… -Jego głos nabrał siły.
-Nad bliską doliną… -Spojrzał się na przyjaciela, który podchwycił melodię- Jasna łuna… -Skończyli już we dwóch.
-Którą zoczywszy i zobaczywszy… -I Szlachcic i krasnolud śpiewali już głośno podrygując palcem do rytmu.
-Krzyknął mocno Wojtek na Szymona- Kontynuowali już obaj pełnym głosem.
-Szymonie kochany, znak to niewidziany- Zaczęli wybijać ciężkimi butami rytm
-Że całe niebo czerwone –I na raz odwrócili się do innych żołnierzy-kopaczy, którzy patrzyli się, słuchali i już zaczynali podrygiwać do rytmu.
-NA BRACI ZAWOŁAJ. NIECHAJ WSTAWAJĄ. –Pociągnął śpiew chór dwóch tuzinów mężczyzn.
-Kuba i Mikołaj… -Rzucili hasło Raferian i Jastrząb.
-NIECH WYPĘDZAJĄ! –Odparł ubłocony chór.
-Barany!
-I CAPY!
-Owce.
-KOZŁY.
-Skopy.
- ZAM-KNIO-NE!
–Skończyli razem i dwaj koryfeusze i chór.

Cały odział wziął swoje łopaty i raźno ruszył przed siebie.
-Na braci zawołaj, niechaj wstawają!
Kolejne grupy unosiły głowy, przestając kopać.
-Kuba i Mikołaj niech wypędzają!
Dziesiątki, nie, setki robotników zaczynało kiwać się i wybijać rytm butami i klaszcząc.
-Barany i capy, owce, kozły, skopy zamknione!

Nagle jakby Duch Muzyki zstąpił na całą Brygadę i jej oddziały pomocnicze. Dosłownie w ułamku chwili cała budowa budowała nie wały ziemi, ale ścianę dźwięku.
Szeroko uśmiechnięty Raferian patrzył, jak nagle nie wiadomo skąd, ta cześć jego wojska jaka na barkach umacniała brzeg, wyciągnęła skrzypce, gitary, piszczałki i kto tam co jeszcze miał. Akurat się dobrze złożyło, bo orkiestra wojskowa z wody mogła dobrze wykorzystać akustykę jeziora.
 -Leżąc w stodole, patrząc na pole, Ujrzał Bartos stary Anioły! -Pociągnął pieśń tysiąc głosów.
-Którzy wdzięcznymi głosami swymi, Okrzyknęli ziemskie padoły! –Odparł drugi tysiąc z drugiej strony budowy.
-Na niebie niech chwała, Bogu będzie trwała, A ludziom pokój na ziemi! –Skończyli wszyscy już razem wspólnie.

W przerwie od śpiewu muzykę przejęły tylko instrumenty. Jednocześnie budowę wypełnił ruch. Całe grupy stepujących wojskowymi butami mężczyzn zaczęły poruszać się nawet nie tyle w tańcu, co w takt jednej wielkiej choreografii, której rekwizytem u każdego tancerza była jego łopata. Jej finałem był podwójny obrót i wykrok.
A po tańcu znowu nastał śpiew wszystkich tłumów i tylko Raferian na środku robiący za dyrygenta tego szaleństwa.
-Pasterze wstawajcie, witajcie Pana!
-Pokłon Mu oddajcie, wziąwszy barana!
-Skoczno Mu zagrajcie, głosy zaśpiewajcie!
-Zgodnymi! Zgodnymi!


Raferian wskazał palcem Jastrzębia i podsunął mu statyw z mikrofonem jaki, w międzyczasie skołowano. Krasnolud dał wspaniałe solo na akrodeonie!

Przemyślny Dyrygent skierował palce na orkiestrę… oraz na połowę oddziału Kaffekommando, które cały dzień pomagały przy wydawaniu ciepłych posiłków, a teraz podjęły pieśń swymi delikatniejszymi od męskich głosami. Druga połowa damskiego oddziału wpadła na plac gazelim skokiem z gracją balerin i podjęły taniec pełen wyskoków, wirujących czarno-białych spódnic i piruetów.
-Na braci zawołaj, niechaj wstawają!
-Kuba i Mikołaj niech wypędzają!
-Barany i capy, owce, kozły, skopy!
-Zamknione! Zamknione!


Biały Baron wskazał by wszyscy przez chwilę melodię po wojskowemu tylko mruczeli. Ktoś odpalił patyczek zimnego ognia i podał koledze. Po chwili już chyba wszyscy byli małymi świetlistymi punkcikami. W tle, na skinięcie Ministra-Barona Siobraux’a podniesiono kilka choinek. Gdy odpalono wielkie fontanny fajerwerkowe sypiące ciągły potok iskier, wszyscy razem i mężczyźni i kobiety i orkiestra podjęli się kolejnego refrenu jako wielki finał:

-Na braci zawołaj, niechaj wstawają! – Między balerinami z Kaffekommando, pojawili się męscy akrobaci, podnoszący na raz pięćdziesiąt partnerek w tańcu.
-Kuba i Mikołaj niech wypędzają! - Podjęto kozaczoka. Stawiano piramidę z ludzi.
-Barany i capy, owce, kozły, skopy! – W całym harmidrze dostrzeżono kilka tańczących niedźwiedzie.
-Zamknione! Zamknione! – Wystrzelono srebrne konfetti.
-Zamknione! Zamknione! - Ciężki sprzęt od Barona Brunona kręci się na gąsienicach na wstecznym biegu tryskając fontannami iskier niczym tort urodzinowy.
-Zamknione! Zamknione! - Salwa z fajerwerków na koniec.

Orkiestra jeszcze raz powtórzyła motyw sama.

I jeszcze delikatny kobiecy chór wszedł ze swoją niemal mruczaną partią:
-Chwała na wysokości.
-Chwała na wysokości.
-A pokój.
-Na ziemi.
-Na ziemi.


A potem nagle muzyka ucichła a wszyscy spojrzeli po sobie ciężko dysząc.

Nie trzeba było długiej chwili by odkryli zmieszani, że właśnie zrobili coś co zupełnie nie miało sensu. Jednocześnie czuli, że całe to śpiewanie, tańczenie w wykopach i na hałdach oraz towarzyszące temu szaleństwo, sprawiło, że stali się jacyś tacy uwolnieni od trosk i oczyszczeni na duchu. Lekcy we wnętrzu jak piórka. Choć nadal na zewnątrz umorusani po równo błotem. Trudno wytłumaczalny cud świat.

***

Późniejsze badania nad incydentem, wykazały, że za niezwykłą i nie dającą się powtórzyć moc porwania tłumu odpowiadało zawirowanie arkaniczne, które powstało na skutek tego że Raferian de lege Trubadurem Mniejszym Koronnym będąc, a więc de facto bardem, w czasie zimowego przesilenia wyprzedził w rankingu chwały wszystkich w królestwie, łącznie z Alphonsem de Courvichon. W jak pokazuje historia z czerwca, w Lumerii, nie tak przecież na co dzień magicznej, w czasie przesileń, często działy się niezłe cuda.

***

Raferian wyciągnął spod koszuli swój gwizdek dowódcy i z całej siły w niego dmuchnął. Gdy się na niego odwrócili, dał ręką sygnał uciętej głowy. Koniec roboty na dzisiaj. Tysiące umorusanych twarzy uśmiechnęło się niemal jednocześnie.
-Czy znak to odwrót Szef?
-Bynajmniej, Mój Jastrzębiu! To jedynie przerwa operacyjna w kapani! Krótka i świąteczna! Odpoczniemy. Pojemy. I z uśmiechem na ustach i pieśnią wrócimy do pracy pełni nowych sił. W końcu już za kilka dni zwiozą tutaj wszyscy swoje surowce. Nie wypada ich tutaj gościć po środku całej tej wielkiej rozwałki.
-No tak. Cytadela sama się nie zbuduje?
-Ano nie zbuduje, Mój Jastrzębiu! …Ale dosyć o tym. Spójrz. Pierwsza Gwiazda!

Spojrzeli. A potem po sobie. Dwóch brudasów, którym tylko w oczach odbił się pojedynczy świetlisty punkt.
-To co? Samych najlepszości, Szef?
-Samych Najlepszości, Przyjacielu.


***

I tak gdy na placu wielkiej budowy wzeszła pierwsza gwiazda, ogłoszony został tego dnia wcześniejszy fajrant.

***

Balet i musical oparte na zbiorowym amoku podczas trwania „Operacji Cytadela”, stanowiące zorganizowaną próbę odtworzenia tamtej spontanicznej chwili, miały się okazać teatralnym przebojem sezonu zimowego.

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Siobraux Courva-Yebana   
Rafał I Jan
2022-12-24 11:52:36

Odpowiedz
ODCINEK TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY.
WIEK CEGŁY. WIEK BETONU. (OPUS I)



„Zaprawdę, powiadam wam, oto nadchodzi wiek cegły i betonu, wiek wilczej zamieci…”

-Przepowiednia.


***

Rysunek


-Pańska mokka Sir.
-Dziękuję, Bianko. Mmmm. Jaka słodka... Więcej kakao niż zwykle?
-Jest zima Sir, ociupinka dodatkowych kalorii nie zaszkodzi.
-Cóż… Skoro tak mówisz.

Dziewczyna w czarno-białym uniformie żołnierza Kaffekommando uśmiechnęła się ciepło. Odwróciła się, poprawiła idealne plisy spódnicy i przez chwilę w milczeniu prezentowała swój profil, wpatrzona w budynek przed nią.
-Więc to jest ten cały Couervichon Empire Building?
-Uhum.
–Potwierdził Raferian de Loup-Blanc.
Było to jakoś w połowie stycznia, gdy Przemyślny Szlachcic potrzebując przerwy od zasuwania przy układaniu kolejnych warstw cegieł Cytadeli Couervichońskiej, postanowił zebrać swoją najbliższą świtę i czwórkę wyruszyli z wycieczką krajoznawczą po kraju. Odhaczyli już na liście zwiedzania Nową Precelkhandę i możliwe miejsca gdzie Król planował różne inwestycje publiczne. Dzisiaj będąc już od rana w Port Auchan, mieli odwiedzone chwilę wcześniej nowe Centrum Festiwalowe i właśnie zrobili sobie przerwę od dalszego zwiedzania kurortu, popijając kawę z termosu i siedząc na pancerzu Panzer Wrotki. Wóz stał zaparkowany przy szerokiej promenadzie, przed wybudowaną tu od kilku miesięcy prywatną rezydencją Barona Alphonse’a de Couervichon. Robiący za kierowcę Młody poleciał kupować pamiątki. Osoba która wymyśliła magnesy na lodówkę, nie przewidziała tego jak dobrze będą się spisywały jako dekoracja wnętrza wozów pancernych.
Rysunek
-I co panna o tym myśli? –Przerwał ciszę Jastrząb, ciekawy opinii kogoś kto pierwszy raz jest w Port Auchan.
-Myślę, że całkiem udany budynek…
-O dziwo nawet się zgadzam. –Wtrącił Raferian sączący swoją mokkę.
-…Jak na modernizm.
-Dokładnie moje słowa, gdy pierwszy raz go ujrzałem.

Kawiarenka przez chwilę dobierała słowa, ale w końcu zadziornie skwitowała:
-Czekam, aż rzuci Sir jeden ze swoich ulubionych bon motów, iż „wielkie umysły myślą podobnie.”
Raferian uśmiechnął się nad kawą. Lubił dobierać swoich podwładnych wedle kryterium tego jak bardzo potrafili podświadomie odczytywać jego intencje.
-Prawda… Prawda…- Postanowił kontratakować –A czy nie spytasz się w jakim celu ten budynek stoi na tych ‘nogach’?
-Liczyłam, że sam zechce się Sir podzielić swoją wiedzą.
-Heh. Punkt dla ciebie. Otóż ten budynek stoi tak… bez dobrego celu. Taki zamysł architekta i tyle.

Kawiarenka z lekko uniesioną brwią pokiwała głową, jak wypadało w czasie uprawiania koneserki sztuki, w tym przypadku- architektury.
-I nawet podobno nie ma ukrytej funkcji kroczenia. –Wrzucił w dyskusję Jastrząb.
-Tak. Pytałem swego czasu Kurwemejera. Zarzekał się, że jego dom nigdzie sam stąd nie odejdzie.
-Nawet, jeśli wygląda jakby stał na kurzych nóżkach.
–Skwitowała kawiarenka.
-Nawet. Podobno na tym polega modernizm. Prosta forma. Żadnych, przemyślnych, ukrytych dodatków.
-Ładnie… Ale chyba trochę nudno.
-De gustibus, moja Bianko.


Przez chwilę w milczeniu cała trójka wpatrywała się w budynek, słuchając szumu palmowych liści i okolicznego morza. Gdzieś w tle mewy darły na siebie swoje mordy podekscytowane wizją upolowanych wkrótce ryb.

-Szefie, tak właściwie, co my tutaj robimy? –Podjął rozmowę Jastrząb.
-W sensie?
-W sensie, wszystko tu takie ze stali, szkła i surowego kwadratowego betonu. Zero ostrołuków. Jakoś tak nienaturalne widzieć szefa w takiej okolicy.
-Widzisz Jastrzębiu… Hmmm…
-Raferian się zamyślił, jak ubrać swoją myśl w słowa… -Ja czułem, że musiałem tutaj być.
-Jak to?
-Bo jak się tak raz na jakiś czas porządnie napatrzę na ten cały modernizm, to potem tym więcej siły mam by z nim walczyć. Cegła za cegłą. Cegła za cegłą.
-Ma sens.


Znowu pozwolili, przez chwilę aby ich uszy nasyciły się odgłosami fal, bulwaru z palmami i naparzanki biesiadującego ptactwa.

-Dobra. Napatrzyłem się. Strzelaj Jastrzębiu raz dwa i jedziemy dalej.
Przez trzy sekundy idealnej ciszy w tle śpiewało jedynie morze i mewy.
-No! Już myślałem, że Szef tego nigdy nie powie!
To powiedziawszy, podekscytowany krasnal wskoczył przez otwarty właz do środka pojazdu. Dało się słyszeć metaliczny szust tak zwanej ‘pestki’ wkładanej w zamek działa, po czym w stronę Couervichon Empire Building zaczęła obracać się lufa.
-Nie no! Jaj sobie nie rób.
-Słucham, Szef?
-ZDJĘCIE MI STRZELAJ. Na pamiątkę. Aparatem. Ja. Bianka. Kwadratowa Chałupa Kurwemejera. Twoja gęba w kadrze jeśli ci ręki starczy by zrobić selfiaczka. Młody jak się zaraz nawinie. Właśnie tu wraca. ZDJĘCIE.

Morze i mewy.
-Aaaa!!!

Czasami ludzie Raferiana potrafili odczytywać jego ukryte pragnienia aż zbyt dobrze.

***

Podróżowali na północ. Panzer Wrotka była punkcikiem w czarno-szare moro raźno przesuwającym się po długiej linii asfaltu malowniczo wijącej się wzdłuż gór malowniczo schodzących do morza. Na wpół wystający z włazu dowódcy Raferian de Loup Blanc w czapce trzymającej się na goglach mógł cieszyć oczy widokiem i chłodną ale słoneczną pogodą. Mający w głębi pod kilkoma warstwami mięśni duszę romantyka Jastrząb puścił na słuchawki balladę ma pianino. Słowem pełen relaks i przyjemność z podróży w stanie czystym.
Rysunek
https://www.youtube.com/watch?v=HlukYsWhZAA
-Dobra droga sir! –zabrzmiał głos młodego żołnierza, którego Jastrząb nazwał kiedyś Młodym i tak już zostało. Chłopak należał kiedyś do raferianowej drużyny myśliwych, lecz po incydencie z Biesem i Istotą z Lasu, rzucił to i zapisał się do wojska w poszukiwaniu spokojniejszej roboty. Jak na ironię, niedługo potem do wojska powołany został Raferian, który potrzebował zaufanego człowieka do prowadzenia jego wozu flagowego. Chudzielec z bokobrodami dzięki swej szczupłej budowie był dobry bo nie zajmował na pokładzie wiele miejsca, a dzięki temu, że w czasach polowań na potwory widział już chyba wszystko, miało się pewność że gdy zobaczy kurwoliszka tylko naciśnie gaz i włączy wycieraczki. Był kierowcą idealnym.
-Mówisz?
-Tak sir! Asfalt równy jak stół!
-Podziękuj Mininstrowi-Baronowi Siobraux’owi. Jak organizowali teraz Rajd Lumerii, to w pośpiechu dosłownie rozwijał z rolki te wszystkie serpentyny, wiadukty i tunele, tak aby przygotować trasę dla nieustraszonych rajdowców. Droga 69 to jeden z jego najnowszych projektów. Bardzo udany.
-Znając jego gusta estetyczne, czasami zahaczające o pogranicza weryzmu, to aż niesamowite, że udało mu się stworzyć coś tak stylowego i harmonicznie wkomponowanego w krajobraz
- Wtrąciła Bianka, której srebrne pukle powiewały w pędzie sunącego szosą ośmiokołowca. –Pamiętacie jego projekty Świątyni Wandejskiej, czy pociągów?
-Byłaby panna cała żaboludziem, to też miałaby panna specyficzne postrzeganie kategorii estetycznych.
–Orzekł Jastrząb nawet nie otwierający oczu i nie przestający opalać policzków na czerwono bardziej styczniowym wiatrem, niż słońcem.
-Oj tam. Jesteście oboje jak stare przekupy na targu. Siobraux jest sprawny minister i dobry patriota. Proszę mi tu Barona-Ministra nie obgadywać.
-Tak jest Sir.
-Tak Szef.
-No tak lepiej. A wracając do samej drogi… Pomyśleć, że jeszcze nie dawno była tutaj głusza pełna choroba wie czego czyhającego w lasach. A teraz jaka cywilizacja! Starczyło nieco stali, parę gruszek betonu i walec do asfaltu. Zupełnie inny świat. Ech nie ma co idzie nowe!
-W sumie, Szef to tylko jedna droga-
Podrapał się po nosie Jastrząb. -Na dobrą sprawę cała ta głusza pełna choroba wie czego dalej tam jest. Starczy jedynie zjechać choćby tym zjazdem…
Mimochodem cała czwórka spojrzała na ślimak jaki odbijał od głównej drogi i którego szlak niknął dalej w lesie.
-Jeśli mogę mieć prośbę, to czy możemy tam nie skręcać Sir?- Dało się słyszeć w słuchawkach Młodego, któremu chyba właśnie przewijały się przed oczyma wszystkie wspomnienia pełne kłów i szponów.
-Słusznie. Jesteśmy w trybie urlopowym. –Orzekł Raferian. –Nie stresuj się. Jedź prosto. Jestem ciekaw, czy Couervonjang to nadal „zadupie” jak je Siobraux opisywał, czy jednak coś tam się zmieniło.
-Tak jest Sir!
-Wrummm!
-Zawtórowała Panzer Wrotka niezmiennie trzymająca azymut na północ.

***

O dziwo Couervonjang okazało się nadal zadupiem jak je Siobraux odmalował. Zjedli po pierożkach dim-sum i pojechali dalej.

***

Siobrauxówka – wschodnie przedmieście miasta Couervichon przywitała załogę Panzer Wrotki, wielokilometrowym korkiem na drodze. Sznur betoniarek ciągnął się po horyzont. Jastrząb, Bianka i Młody zbili się w kółeczko z tyłu, wyciągnęli karty i rżnęli w Oczko dla zabicia czasu. Raferian, który zmienił się z Młodym za sterami wozu, czytał otwartą na kierownicy gazetę lokalną, jaką nabył od idącego poboczem obrotnego sprzedawcy. Mały cwany Leota w kaszkiecie zarabiał na każdym z kierowców, którzy uwięzieni w swych pojazdach, nie gardzili czymś co zajmie im czas.
-No proszę. –rzucił nagle pogrążony w lekturze Raferian –Jak dobrze wiedzieć, że ni stąd ni zowąd, zapadła decyzja o budowie stadionu. Wyjedzie człowiek na dzień-dwa i nagle sru- budujemy stadion. Wszystkie dojazdy na hurra zawalone betoniarkami. Pół Couervichon zawalone pojazdami budowy. Wielkie dzieło! O proszę. Napisali, że to nowatorska metoda błyskawicznej wylewki.
-Uhum. Błyskawiczna jak ten korek. –Orzekł złapany w szpony rozgrywki Jastrząb, rozważający, czy dołożyć kartę, czy nie.
-Ja nie mówię, że ją pochwalam. Ja mówię, że idzie nowe… Choć szkoda, że projekt nie zakłada choć okładziny zewnętrznej z cegieł.
-Uhum. Nie dosyć, że cwany zielony lis wynajął nasz węzeł betoniarski, korzystając z naszego urlopu, to jeszcze by wymiótł nam cegły z placu. Były by na mieście dwa korki. Nie jeden… Szlak! Dwadzieścia trzy. Przepieprzyłem.
-Oj tam. Oj tam! Mówię ci że Siobraux dobry minister i wie co robi.
-Ech… Spalimy pół baku, Szef, co po chwila włączając i wyłączając silnik by przesunąć się o parę metrów.
-Oj tam. pojedziemy potem do BPC i zatankujemy. W sumie to dawno nie odwiedziłem Vinbergu.
-W sumie to jest plan.
–Jastrząb potarł brodę- Podobno otworzyli tam nowy pub…
Wizja dobrego piwa nadała życiu dwóch wiarusów nowego sensu.
-Perskie oczko. –zabrzmiał słodki i uprzejmy ton.
–Ajjjć… Znowu?... - Jęk bólu wydobył się z Młodego, właśnie po raz któryś bezlitośnie ogrywanego przez Biankę, która tylko uśmiechnęła się i wyjrzała przez swoje instrumenty celowniczego. Przez chwilę oceniała rosnącą plątaninę betonowego szkieletu, przed którą właśnie stała Panzer Wrotka.
-Jak tak patrzę, to zaiste niezgorszy… jak to byście powiedzieli… „pierdolnik”. -W jej ustach brzydkie wyrazy brzmiały nabierały nowego, wyjątkowo pociągającego brzmienia.
Jastrząb wstał na swoim siedzeniu i wyjrzał górą.
-Istotnie, jest to najprawdziwszy pierdolnik. Pełną gębą. –Potwierdził. -Nie wiedziałem, że Panna zna takie określenia.
-Jestem pojętna. Uczę się przy was, samcach.

-Może i pierdolnik… Ale za to z jakim rozmachem!- Podsumował również wyglądający znad gazety Raferian. -Nie ma co, będzie mieć IG Farben z niego pożytek, jak go skończą. Będzie nowa duma miasta. Choć jeno z surowego betonu.
-Za to w nowatorskiej technologii błyskawicznej wylewki!
-Ech...


Rysunek

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
nikt nie polubił wypowiedzi
Rafał I Jan
2023-01-28 23:03:54

Odpowiedz
ODCINEK CZTERDZIESTY.
WIEK CEGŁY. WIEK BETONU. (OPUS II)



https://www.youtube.com/watch?v=BiygXk9kKuA

-To zupełne szaleństwo! –Rzucił mający tępy wpatrzony w pustkę wzrok Raferian. Pociągnął sobie zdrowo z kufla. Pokiwał głową. –Zupełne Szaleństwo! –kolejny łyk był równie głęboki.
-Mówiłem panu Sir, że mogę poprowadzić, ale Sir się uparł. –Stwierdził Młody siedzący po lewo przy ladzie, przy swoim własnym o wiele słabszym piwie, zatroskany stanem przełożonego.
-Nie miałem pojęcia. Przyznaję. Nie wiedziałem na co się porywam… Horror!
-A więc ustalone. Jutro prowadzi Młody, a dzisiaj pijemy i nie pamiętamy smutków. Zdrówko Szef! –Jastrząb siedzący po prawej uderzył swoim kuflem o kufel Przemyślnego Szlachcica. Po tym jak przekonał się, iż zarządcy nowego najlepszego lokalu w mieście -Pubu Lion d’or przewidzieli gabaryty ew. klienteli z Sa’courvia i wyposażyli miejscówkę w stołki barowe z regulacją wysokości, wydawało się że zniknęły z niego już wszystkie powody do trosk na dzień dzisiejszy.
-Tak, tak… Ufff… -Raferian spróbował ukryć drżenie rąk i podniósł zimny kufel do czoła. -Dajcie żyć. Co się z tym Vinbergiem porobiło? To była taka cicha i spokojna mieścina… Jezioro. Prześliczny zamek. Gotycki i w ogóle. Z wieżami. I krużgankiem. I wszystkim… Co dalej? Kilka uliczek, każda z małym przytulnym pubem na rogu. Tartak… A teraz?...
-No panowie. Zarezerwowałam pokoje. Coś mnie ominęło?
–Pojawiła się za nimi Bianka. Jak przystało na specjalsa potrafiła gdy chciała poruszać się bezszelestnie jak kot.
-Szef odreagowuje traumy podróży, wymieniając lokalne atrakcje turystyczne. Siadaj Panna.
-Acha.
-… A teraz?
–Raferian ciągnął dalej swą myśl –Masa nowych domostw… Własny park miejski… Obserwatorium astronomiczne!
-Przyzna Szef, że bardzo malowniczo położone nad jeziorem.
-Przyznaję… Ale jednak…
-Co, dalej Szef daje wiarę plotkom, o tym że obserwacja gwiazd to przykrywka, a tak naprawdę infrastruktura to zakamuflowana bateria z laserowym promieniem śmierci?
-Ja to wiem Jastrzębiu!

Ochroniarz się uśmiechnął. Czasami zapominał jak bardzo jego szef mierzył innych własną miarą. Budowa tak zaawansowanej technicznie struktury jak obserwatorium, bez ukrytego przeznaczenia zbrojnego, przez Barona Brunona Petrowicza Catalana, jednego z czołowych militarystów Lumerii, nie chciała się pomieścić w pogrążonym w wielkiej przemyślności umyśle Raferiana.
-I co dalej…? –Raferian kontynuował wyliczankę… -Cała centrala gazyfikacji drewna, przy tartaku…
-Bez której byśmy szli do siebie jutro piechotą.
-Nie no, dobrze że BPC się rozwija, nie mówię że nie. Chodzi mi o to, że większy zakład, daje pracę większej ilości osób… i ich rodzinom… i wszystkim usługom wokoło.
-U nas na Sa’couerviu przecież było to samo, Szef.
-I też przestaliśmy być małą sielską faktorią pod lasem… Dobrze że Vinberg się rozwija… Ale przecież tutaj niedługo będzie więcej instytucji niż w Szarej Przystani. Lokacja Prywatna wielkości Miasta Królewskiego. Ha! To jest dopiero rozwój! Idzie nowe Jastrzębiu! Idzie nowe! …Co tam dalej? Nowe brukowane ulice! Latarnie! Ta oto nowa wspaniała instytucja kultury…
-Raferian zatoczył ręką krąg, wskazując wnętrze Pubu Lion d’or.
-Myślałem że to po prostu karczma, Sir.
-A widzisz. Młody jesteś i nie śledzisz życia gospodarczego królestwa. Musisz wiedzieć, że Strażnik Kluczy nie pozwolił Brunonowi wznieść, czegoś co przełamie monopol karczmienny państwa, a ten chciał mieć u siebie karczmę mimo wszystko… Więc technicznie rzecz biorąc, właśnie siedzimy właśnie w Vinberskim Domu Kultury, siedzibie lokalnego zespołu pieśni i muzyki ludowej.
-Pieśni i Muzyki Ludowej?

Raferian w odpowiedzi wskazał kciukiem na lożę z drugiej strony lokalu, gdzie grupa mężczyzn siedząca przy ciemnych piwach, właśnie wyciągała z futerałów i pokrowców między innymi: flecik, banjo, skrzypce, dziwny bęben i akordeon, szykując się do wspólnego muzykowania.
-No tak, Sir. Pieśń i Muzyka Ludowa. Teraz łapię.
-Wracając do…
-Raferian wymieniał na palcach kolejne nowości w Vinbergu -Co dalej mamy?... Nowe Koszary!... Co dalej?...
-Nowowprowadzony ruch lewostronny…
-Palnął Młody.
Raferian aż podskoczył, jak rażony prądem prawie rozlewając piwo. Bianka rzuciła Młodemu swoje Spojrzenie. Podeszła i zaczęła swemu dowódcy z troską rozmasowywać barki.
-Proszę nie wypowiadaj przy mnie więcej tego słowa. Nie zrozumiem co Brunona napadło by wydać tak piekielne zarządzenie na swoich ziemiach…
-Ciii… Już dobrze, Sir…
-Weszła w słowo kawiarenka. -Nie mówmy już o tym…
-Że też nie przewidziałem znaków…
-ciągnął jednak Przemyślny Szlachcic –Długo się zastanawiałem dlaczego importowane przez niego czołgi mają siedzenie kierowcy z prawej strony… Ba myślałem, że widać tak musi być… Cóż nasz program rozwoju w HBC nadal jest w powijakach… Nie znamy jeszcze wszystkich arkanów sztuki czołgownictwa... A tutaj taki cios w plecy! Ruch –tfu!- lewostronny! Piekielny wynalazek! Całe moje miesiące nauki jazdy po szlakach i bezdrożach Lumerii, w pizdu! Czułem się jakbym w życiu nie prowadził automobilu!
-Ależ spokojnie Sir!
–Próbowała tonować dziewczyna. -Tubylcy wydawali się przyzwyczajeni do tego, że komuś spoza ich społeczności mogą się pomylić strony drogi…
-Trąbili na mnie.
-Dawali sygnały dźwiękowe, aby jeszcze raz przemyślał Sir, czy należy ich omijać z lewej, czy z prawej strony. To z troski o bezpieczeństwo. I ład.
-Czasami trąbiło po pięciu na raz. A ten na rowerze jeszcze wymachiwał parasolem.
-Skrzyżowania mogą być czasem przebiegłe Sir. A i nasza widoczność z wnętrza Panzer Wrotki też jest ograniczona. W sumie dobrze, że dawał nam czytelne sygnały, kierując naszym ruchem…
-Zwykłe skrzyżowania to jeszcze pół biedy. Rany! Aż mnie ciarki przechodzą gdy o tym pomyślę. Lewoskrętne rondo. Chyba od pół roku nie widziałem czegoś równie przerażającego!
-Tak… To było nieco niezręczne, przyznaję Sir… Ale jakoś udało się nam z tego wybrnąć.
-Ucieczka na chodnik i przejechanie po stoisku z owocami, to o wiele poniżej moich zwykłych umiejętności prowadzenia pojazdów mechanicznych! Blamaż! Zgroza!...
-Ale w końcu, Sir nikomu nic się nie stało…
-Nie no Panna, jesteśmy wozem pancernym.
–Wtrącił Jastrząb -Nie takie rzeczy Panzer Wrotka znosiła.
-Chodziło mi bardziej o sprzedawcę, jego klientów i zwykłych przechodniów.
-Doprecyzowała kawiarenka. -Wszyscy przyjęli… w końcu… przeprosiny i gotówkę na pokrycie strat.
-Lecz dopiero jak rzuciłaś im swoje Spojrzenie.
–Oponował Raferian. –Wolę jak gdzieś zajeżdżam nie musieć uciekać się do tak brutalnych sposobów pacyfikacji tłumów.
-Ot odrobina perswazji, Sir.
- Odparła Bianka -Grunt że zadziałało i obyło się bez rękoczynów.
-Mimo wszystko, zawsze mogłem jednemu, czy dwóm połamać kolana.
–Ocenił z perspektywy czasu i własnego kufla Jastrząb -Albo po prostu obrócić wieżyczkę w ich stronę. Poradzilibyśmy sobie.
-O to mi chodzi. Jeśli mam wybór, wolę nie być zarzewiem zamieszek i nie dawać tłumowi powodów by mnie chciał zlinczować. Zwłaszcza gdy żyję na dobrej stopie z gospodarzem tych ziem… Ech…
Raferian pociągnął głębokiego łyka. Widać wyrzuciwszy wszystko z siebie postanowił zmienić temat.
-Mmmm. Dobre. Gęste i ciemne jak matka noc…
-Prawda.
-Prawda… Miałem zapytać, a co Panna nic nie pije?
-Zagaił Jastrząb.
-Już sobie zamówiłam nim podeszłam. Pani właśnie mi… O dziękuję.
Kawiarenka odebrała od barmanki dużą Irish Coffe w wysokiej szklance. Kobiety porozumiewawczo skinęły sobie głowami. Część Gildii Baristek nadal pozostała nie wcielona w żadne struktury wojskowe i nadal świadczyła swe usługi po lokalach gastronomicznych i dobrych domach Lumerii. Jastrząb widząc wybór dziewczyny, w którym była uczciwa porcja whiskey pozdrowił ją własnym kuflem.
-Mmm… -Młody zwrócił uwagę towarzystwa- Pieśń i Muzyka Ludowa, chyba będzie śpiewać i grać...

Pewnego pięknego marca wyruszyłem z domu,
zostawiłem dziewczyny z Vinberg ze złamanymi sercami,
Pożegnałem drogiego tatę, pocałowałem ukochaną mamę,
Wypiłem pintę piwa, by smutek i łzy otrzeć
Teraz, z dala od żęcia kukurydzy, opuszczam swój rodzinny dom,
Wystrugałem kij z tarniny na duchy i gobliny;
Kupiłem buty okazałe, co nawet na błocie stukały
I wszystkie psy płoszyły na kamienistej drodze do Couervichon.

Raz, dwa, trzy, cztery, pięć,
Goń zająca w dół kamienistej drogi,
I aż do Couervichon., Whack follol de rah !
(…)

-Mają kapitalną dykcję.
–Przyznała Bianka po pierwszej piosence.
-Trzymają rytm. Będą dobrze maszerować. Będzie miał z nich Brunon pożytek. –Zgodził się Raferian.
Uśmiali się w czwórkę. Przemyślny Szlachcic zamówił drugą kolejkę.

***

-Miły wieczór się zrobił. Aż trochę się nie chce jutro wstawać i jechać na budowę. –Skwitował Raferian, gdy drugie piwo zbliżało się już ku końcowi.
-Ano… -Zaczął Jastrząb…
-„ALE CYTADELA NIE ZBUDUJE SIĘ SAMA.” –Skończyła już cała trójka raferianowych ludzi razem.
-No, no. –Pogroził im dla hecy palcem, za ten cytat z jego samego. –Śmiejcie się śmiejcie, ale jeszcze wiele tygodni przed nami.
-Tygodni Sir?
–Zastanowił się na głos Młody -Ale przecież, czy już nie połowa cegieł zeszła?
-Zeszło nawet dokładnie 57%.
–Przytaknął mu Przemyślny Szlachcic - …Z pierwszej partii.
-Jak to, Sir?
-No z pierwszej partii. Za parę dni będę chciał ogłosić etap drugi. Powiem ci jako zaufanemu, że już nawet zacząłem myśleć nad treścią odezwy jaką rzucę do prasy i listami jakie będę rozsyłać do wszystkich możnych tego państwa.
-Czyli co Sir? Ciąg dalszy wielkiej budowy?
-Dokładnie tak. Słuchaj. Pierwszej partii surowców starczy ledwo na zabudowę starych koszar i znaczną część zewnętrznego pierścienia umocnień. Zostaje nam wielka dziura w środku, na której zabudowanie siłą rzeczy tego co zgromadzono dotychczas braknąć musi.
-Skupiony na układaniu cegieł na swoim odcinku muru, nie pomyślałem o tym w ten sposób.
-No widzisz Młody. Ja jako dyrektor tego cyrku, myśleć o tym wszystkim z wyprzedzeniem muszę.
-Jak przystało na Przemyślnego Szlachcica, Sir.
–dodała Bianka.
-Otóż to, moja droga!
-Więc jeszcze raz Sir…
-Widać bardzo to Młodego nurtowało -To co dokładnie będzie tam w środku Cytadeli stało?
-Pomnik przyjaźni.

Młody uniósł brwi. Raferian kontynuował.
-…To znaczy chciałem powiedzieć „Zamek Wysoki”, bo tak nazwę tą część inwestycji. Ale tak naprawdę chciałbym, aby była ona wspólnym dziełem całej Lumerii, złączonej pod sztandarem jednej wspólnej sprawy.
-I tylko całkiem przypadkiem, Szefa pomnik, będzie lśnił się klasyczną czerwienią cegły i będzie mieć masę baszt, ostrołuków, krużganków, krenelaży i wszystkiego gotyckiego co sercu Szefa jest tak miłe.
-Oj tam, Oj tam Jastrzębiu. Skupiasz się na formie, podczas gdy ja mówię o jak najbardziej podniosłych treściach…

Uśmiali się obaj.
-… Ale nawet jakbym swoje gusta narzucał całemu państwu, to popatrz na to w ten sposób. Jest teraz wielki boom budowlany. Każdy kogo na to stać zastawia się, a buduje się. Realizuje własne marzenia i aspiracje. Jedni ze szkła. Inni z betonu. Jeszcze inni z kamienia. Dlaczego my nie mielibyśmy robić tego z cegły?
-Heh. Normalnie Pieprzony Wiek Cegły. Wiek Betonu.
-A żebyś wiedział! …Swoją drogą… hmmm… „Wiek Cegły. Wiek Betonu.” Chwytliwe hasło. Muszę je Autorowi Nieznanemu podpowiedzieć.
-Służę uprzejmie, Szef.
–Stwierdził i wzniósł kufel.

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Siobraux Courva-Yebana   Bruno Petrowicz Catalan   
Rafał I Jan
2023-01-28 23:33:29

Odpowiedz
ODCINEK CZTERDZIESTY PIERWSZY.
RAF BUDOWNICZY.


21 stycznia. 10:38.

Raf Budowniczy, zawsze da radę.
Raf Budowniczy, nie jest sam.

Piach żwir i cement, nie straszne nam.
Rafa lubimy, nie jest sam.
Przez cały dzień, robota wre.
Raf z przyjaciółmi, do pracy się rwie.

Raf Budowniczy, wszystkiemu zaradzi.
Raf Budowniczy, nie jest sam.

A przy muzyce, gdy przerwę masz.
By czas umilić, śmiej się i tańcz.

Raf Budowniczy, zawsze da radę.
Raf Budowniczy, nie jest sam.


https://www.youtube.com/watch?v=Lizi01uoaVY

-Śpiewają.
-Ano śpiewają.
–Jastrząb zgodził się z Raferianem de Loup-Blanc. Wyglądali przez otwarte okno gabinetu dowódcy garnizonu, pozwalając aby chłodne, zimowe i powietrze wpadło do pomieszczenia na piętrze. Słuchali jak murarze z porannej zmiany zagrzewali się do pracy, działając nad wykończeniem bramy Cytadeli od strony miasta.
-Wygląda na to, że jutro koło południa powinni skończyć robotę przy Bramie Couervichońskiej.
-Wszystko zgodnie z rozkładem. Kolejny odcinek murów gotowy.
-Tak… Szkoda, że mnie z nimi nie ma.
-Ich robota jest tam. Nasza tutaj, Szef. Jak się postaramy, to niedługo budowie braknie surowców.
-Prawda… Dobra. Dosyć tego wietrzenia.

Raferian ponownie pochylił się na wielkim biurkiem pełnym papierów. Pokój był pełen planów architektonicznych, rzutów i całych stosów dokumentacji, które szczelnie wypełniały niemal każdy centymetr kwadratowy powierzchni ścian, podłogi i umeblowania.
-Sprawdźmy listę. Odezwa do mediów?
-Jest.
Ogłoszenie?
-Jest.
-Indywidualna korespondencja do znacznych Lumeryjczyków, zachęcająca ich do kolejnego etapu akcji „Cały Naród Buduje Swoją Cytadelę”?

Jastrząb przejechał kciukiem po całym pliku kopert, już zalakowanych, zaadresowanych, z nalepionymi znaczkami i tylko czekających na wysłanie.
-Jest.
-Gotowy plan logistyczny ewentualnego zwożenia surowców z najdalszych krańców królestwa?

Sługa pogłaskał po grzbietach kilka grubych segregatorów.
-We wszystkich jakie dało się opracować wariantach. Jest. ...Wszystko jest.
Raferian usiadł w fotelu.
-Czyli co? Uznajemy że mamy to?
-Mamy to Szef.
–Przyznał Jastrząb i podał mu dokument.
Biały Baron przybił pieczęć, podpisał i oddał papier.
-Nakazuję rozpocząć kolejny etap Operacji Cytadela… -Zadumał się -Ciekawe co nam z tego wyjdzie…

***

21 stycznia. 21:09.

Skąpane na pół w półmroku i czerwonym świetle jedno z wnętrz bunkra pod budynkiem dowództwa wypełnione było drużyną łącznościowców z wielkimi słuchawkami oraz całymi ścianami sprzętu nasłuchowego pełnego lampek, wskaźników, przełączników i pokręteł.
Raferianowi gdy zszedł tam na dół, na ogół miejsce cichej i spokojnej pracy w piwnicy, wydało się dziś czymś na kształt postapokaliptycznego ludzkiego mrowiska.
Oficer dyżurny widząc dowódcę garnizonu zasalutował.
-Dobry wieczór. Spocznijcie. Raport sytuacyjny poproszę.
-Sir! Klęska urodzaju. Wszystkie linie przeciążone. Nie nadążamy łączyć i odbierać depesz.
-Rozumem. Po kolei. Kto…?
-Wszyscy Sir! Cała Lumeria.
–Oficer mu przerwał i podał biling połączeń.
Raferian wziął zwój i na szybko przejechał po nim okiem. Kartka złożona dotychczas w harmonijkę, barwie rozwinęła się prawie do samej podłogi.
-O kurczę… Faktycznie…

***

23 stycznia. 21:03.

Raferian i jego przyboczni ponownie byli w gabinecie dowódcy, który został zawalony kolejnymi warstwami geologicznymi papierów.
-Co o tym myślisz?
-Chcą stawić się licznie.
–Jastrząb patrzył razem z Raferianem na listę osób która zadeklarowała swoją kontrybucję surowców potrzebnych dla kontynuacji budowy.
Rysunek
-Wszyscy najwięksi możni. Komplet można by rzec. Szkoda że póki co nie więcej osób, ale spośród możnych to faktycznie są wszyscy.
-Na to wygląda.
-Takie szacowne grono wymaga równie szacownej nazwy.
-Uznał Raferian.
-Hmmm?
-No już, nie krępuj się. Podpowiedz mi coś. Tylko proszę nie coś tak trywialnego jak „Drużyna Cytadeli”.

Jastrząb raz jeszcze spojrzał na listę.
-I mówi Szef, że jest was w tym jedenastu.
-No tak. A co?

Sługa przez chwilę drapał się po brodzie. A potem uśmiechnął się.


***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Bruno Petrowicz Catalan   
Rafał I Jan
2023-02-05 15:43:44

Odpowiedz
ODCINEK CZTERDZIESTY DRUGI.
RAFERIAN’S ELEVEN. STACJA PIERWSZA -COUERVICHON.


23 stycznia. 21:04.

-‘Raferian’s Eleven’? –Baron Raferian de Loup-Blanc podrapał się po głowie, powtarzając co usłyszał z ust Jastrzębia. –Brzmi jak dobry tytuł filmu.
-Zawsze możesz szefie, podpowiedzieć Autorowi Nieznanemu, by nakręcił dokument z całej akcji i zgłosił potem na drugą edycję Festiwalu Filmowego w Port Auchan.

Przemyślny Szlachcic oparł się w fotelu wpatrzony w sługę i podparł dłonią brodę.
-Dziwne. Normalnie sypanie tak dobrymi i jednocześnie przemyślnymi pomysłami to moja rola.
Jastrząb wzruszył ramionami.
-Chyba staję się przepracowany… -Podsumował Raferian.
-Czasami rolą dobrego przywódcy, nie jest robienie wszystkiego samemu, lecz umiejętne skorzystanie z rad innych, których ma się wokoło siebie i włączenie ich do własnej koncepcji. Sir. –Weszła w rozmowę Bianka, która właśnie skończyła dekorować kawę przy pomocy pianki z mleka i postawiła tacę przed jej dowódcą. –Pańskie podwójne latte Sir.
Baron spojrzał na dzieło sztuki baristycznej, jakie Kawiarenka właśnie mu zaserwowała.
Rysunek
-Wiesz, że to co robisz staje się tak ładne, że czasami aż szkoda to wypijać?
-Pomyślałam, że to odpowiednia kompozycja, skoro zamierza Sir, zrobić skok na surowce królestwa, jakiego od dawna nie widziano.

Trójwymiarowy piankowy kotek wyglądał zza swojej filiżanki na staw z tłustymi karpiami. Gdybyś nie zobaczył, nie uwierzyłbyś, że tak można zrobić z kawą.
„Przemyślność musiała być zaraźliwa ostatnimi czasy.” - Pomyślał.

***

24. stycznia. 17:20.

-No dobra! To byłoby na tyle. Dziękuję panom za owocny dzień. Czas na podwieczorek i na piwko. Albo piwko na podwieczorek. Jak kto tam dziś woli!
Raferian de Loup-Blanc stał na szczycie kilkumetrowej piramidy ze zbrojonych kratownic i kończył swoją przemowę do nieprzebranego tłumu tak cywilnych jak i mundurowych robotników budowy. Zbrojenia były jednym z wielu rodzajów żelastwa jakie cały dzień na plac budowy Zamku Wysokiego zwożono tutaj z jego Nowej Huty.
Po chwili jakoś udało mu się zgramolić na dół. Zdjął rękawicę roboczą. Przetarł rękawem nos i podszedł do Listy jaką trzymał przed nim Jastrząb.
-Dobra. Mogę podpisać ci pokwitowanie.
Nabazgrał własny podpis i przybił pieczęć z sygnetu na wosku.
-Mamy to. –Stwierdził i uśmiechnął się.

---JEDEN---

***

24. stycznia. 17:21.

Powolne oklaski.
-Brawo ty. –Rozległo się gdzieś za jego plecami.
Odwrócił się.
-Brawo ja. –Odparł Baronowi Siobraux’owi jak należało odpowiedzieć.
Raferian raz jeszcze wytarł dłoń do czystości i podał ją druhowi.
-Witam na Wielkiej Budowie Baronie-Ministrze. Co tutaj robicie?
-A pomyślałem, że wpadnę i podrzucę wam kontyngent drewna wcześniej.

Za plecami Ministra przez bramę na plac ograniczony pierścieniem świeżo wybudowanych szańców właśnie zaczął się wtaczać transport drewna prosto z jego tartaku położonego raptem na drugim krańcu miasta.
Raferian podrapał się po głowie.
-Jesteście przed czasem.
-Jakiś problem? Nie będziecie zawracali mi potem dupy.

Przez chwili trwał pojedynek dwóch spojrzeń. Oficjalnie lista dostawców nie była jeszcze zamknięta i wysokość kontyngentów mogła się rozjechać. „Z drugiej strony, odsyłać Siobrauxa też nie wypadało.” –pomyślał.
-Dobra. Dawajcie te deski.
-Wiedziałem że się dogadamy.

Siobraux przyłożył palce do ust i gwizdnął na swoich by zaczęli zrzucać drewno na ziemię.
-Ale zostaniecie aż to do końca rozładują. I wtedy podpiszecie mi kwit.
-Oj raaany…

Raferian uśmiechnął się widząc cierpienie na twarzy kolegi. Po chwili dodał.
-Ale nie mówiłem, że musimy czekać o suchym pysku.
Teraz to on zagwizdał. Z miejsca podszedł jeden z jego żołnierzy, niosący kratę pełną lagerów.
Minister Siobraux się z miejsca uśmiechnął. Był to uśmiech wart każdej ilości piwa.

---DWA---

***

27. stycznia. 17:28.

-Baronie.
-…Baronie.

Raferian de Loup Blac i Bruno Petrowicz Catalan wznieśli po pucharze, każdy po swojej stronie stolika na którym stał na wpół wypity tokaj i ciasto. Siedzieli obaj pod otwartym namiotem polowym i mogli do woli patrzeć jak transport drewna z Vinbergu przeładowywany jest na wozy z Sa’couervia na tle tafli Jeziora Couervichońskiego. Parę mil dalej na północny wschód majaczyły świetliste punkciki miasta i Cytadeli, dobrze oddzielające się od świeżo zapadłego zmroku.
Raferian nieco zająknął się przy toaście. Nadal nie mógł się przyzwyczaić, że Brunon nie zdecydował się pozostać Dowódcą Wojsk Lądowych i technicznie rzecz biorąc nie był już jego przełożonym, a jedynie dowodzącym sąsiedniego garnizonu.
-No wygląda, że chłopaki powoli będą kończyć.
-Istotnie… Mam coś podpisać?
-Tak. Jeśli nie byłoby to problemem.

Brunon wpisał się na listę i przybił pieczęć, a Raferian wypisał mu pokwitowanie w imieniu Zarządu Budowy.
-Z podziękowaniem.
-O nie, cała przyjemność po mojej stronie.
–Kurtuazyjnie oponował Brunon.
-Ach… -Raferian potarł się po tyle głowy zmieszany. –Jeszcze raz wybaczcie, że dwa razy was kłopotałem.
-Żaden problem. Przynajmniej jest dobry powód by spotkać się ze sąsiadem z drugiej strony puszczy.
-Fakt. Lecz i tak myślę, że niedoszacowanie kontyngentu było nieprofesjonalne z mojej strony. Nie lubię zmuszać innych, by musieli latać z drewnem przez pół Prefektury z powodu tego, że nie potrafię dobrze liczyć na palcach jednej ręki.

Brunon tylko machnął ręką.
Faktycznie, było to ich drugie spotkanie ostatnimi dniami i faktycznie Raferian otrzymał już większość drewna z Vinbergu poprzednio, jeszcze nim do końca wyładował na placu budowy własne żelaziwo. Myślał wtedy, że to już wszystko, lecz istotnie walnął się w liczeniu. Humanista. Na szczęście Brunon był Brunonem i nie robił problemu, z całej sytuacji. Aby ratować honor Raferian uznał, że wyjdzie mu naprzeciw, tak by choć symbolicznie Pan na Vinbergu nie musiał pojawiać się na placu budowy dwa razy.

---TRZY---

***

27. stycznia. 18:30.

-To co, na kogo jeszcze dziś czekacie? –Zapytał Brunon, gdy Raferian właśnie nalał mu ponownie do kielicha.
-Z Couervichon? –Biały Baron na tym etapie imprezy już nie bawił się w nalewanie resztki do własnego pucharu i pociągnął sobie tokaja z gwinta. -Z Couervichon to już tylko na kamień od Kurwemejera. Tylko on został z listy na dziś. Moi ludzie donoszą mi…
-Ekhm.
–Odcharknęła stojąca u wejścia do namiotu Bianka.
-…Moje panie –poprawił się Raferian –donoszą mi, że Kurwemejer wybrał się podchodzić jelenie na północny zachód od miasta. Nie jest daleko to pewnie niedługo się dołączy.
-Najpewniej. W końcu ile można polować?
–Odparł Brunon sentencjonalnie.
Uśmiechnęli się. Obaj byli zapamiętałymi myśliwymi.
Nagle do namiotu wpadł jeden z jegrów Raferiana, z depeszą w dłoni.
-Szef. Jest problem.
-No co tam…?
-Radio melduje, że KCo 03 ’Komintern’ za kwadrans wtoczy się na Dworzec Miejski.
-I w związku?
-Szefie. Na pokładzie jedzie król…

Raferian uniósł brew.
-… a w pociągu nie licząc salonki, sypialni, wagonu z basenem, jadalni i dwóch wagonów osobowych, podpięty jest cały skład kamienia.
-Jasny gwint.
–Raferian dopił butelkę. –Dostawa kontyngentu o dzień przed czasem!?
-Na to wygląda Szefie.

Biały Baron przez trzy sekundy myślał gorączkowo.
-Dobra. Zmiana planów. Pakujemy imprezę. Wino w skrzynki. Skrzynki do Wrotki i walimy na dworzec.
W gorączce pakowanego obozowiska jaka wybuchła obu baronów wstało zza stołu jednocześnie.
-Jadę z tobą.
-Dzięki… Co nie odpuścisz przejażdżki Panzer Wrotką?
-A jakże!

Po chwili wskoczyli do wieżyczki wozu pancernego. Raferian się pochylił do tych z przodu.
-Bianka.
-Sir.
-Chwytaj za radio i nawoływuj mi Siobrauxa.
-Sir?
-No co się dziwisz? Pogniewa się, jak go nie zaprosimy na imprezę z królem…
-Sir!
-Dobrze. A ty Młody, na co czekasz? Panzer vor!

Pod nogą kierowcy silnik Panzer Wrotki zaryczał jakby gonić go miało całe stadio biesów.

***

27. stycznia. 18:44.

Jego Wysokość Henryk Pierwszy Tego Imienia Krzysztof stał po środku peronu z rękoma opartymi na biodrach i przekrzywiał głowę w geście dezaprobaty.
-Czy wy piliście?
Dwaj baronowie spojrzeli po sobie.
-Beze mnie???
-Przepraszamy. Prosimy Waszą Miłość o wybaczenie!
–Raferian i Brunon wydobyli z siebie chórem.
Obaj jednocześnie wyciągnęli z wewnętrznych kieszeni swoich wojskowych kurtek po butelce na przeprosiny.
Oblicze Króla zmieniło się.
-Przyjaciele! No tak od razu inna rozmowa!
Król pstryknął i naraz dwóch podlotków z jego zastępów sypaczy kwiatów odebrało od Baronów prezenty przeprosinowe. Monarcha mógł przyjąć dwóch swych poddanych z otwartymi ramionami, niczym dobry ojciec witających dwójkę synów marnotrawnych.
Gdy wymienili uprzejmości i czułości, Król wskazał dłonią na swój pociąg.
-Baronie Raferianie de Loup-Blanc, oto jest Królewski Kamień z Pierres du Pénis (Z nami każdy kamień jest szlachetny) na Zamek Wysoki Cytadeli Couervichońskiej. Niechaj wam się darzy!
-Dziękuję z całego serca Jego Królewskiej Mości, za tą fatygę…
–Pokłonił się i trwając w pokłonie podał deskę do pisania i przyczepiony do niej dokument. –… i poproszę o podpis pod cyferką cztery.
Król rozbawiony formalizmem machnął parafkę i przybił sygnet.
Raferian ze skrupulatnością godną notariusza sprawdził, czy nic się nie rozmazało, po czym rzekł:
-W porządku. W takim razie myślę, że Król nie powinien czekać za pieniędzmi. Podpiszę tylko czeki dla dotychczasowych kontrybutorów akcji… -Machnął cztery podpisy. -I już możemy przejść do milszej części wieczoru… Jeszcze tylko przydałby się…
-No co tam mordeczki?... Mój Królu!
–Jak na zawołanie na peronie pojawił się Wodzirej-Minister Siobraux, z własną butelką pod pachą… Który już po chwili trafnie ocenił sytuację.
-Ej, czy wy już piliście?
Brunon i Raferian tylko zakręcili oczami, mając de ja vu. Biały Baron, tylko wydarł kartkę z bloczku, złożył na pół i wcisnął w wewnętrzną kieszeń.
-Masz. Nie marudź. Wybierz nam lokal.

---CZTERY---

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
nikt nie polubił wypowiedzi
Rafał I Jan
2023-02-05 16:21:39

Odpowiedz
ODCINEK CZTERDZIESTY TRZECI.
RAFERIAN’S ELEVEN. STACJA DRUGA –NOWA PRECELKHANDA.



28. stycznia. 07:03.

Panna Anabell Clarity raz jeszcze poprawiła wielki śliwkowy kapelusz, stojąc przed lustrem. Jak koniec wieńczy dzieło, tak i nakrycie głowy dopełniło elegancki kostium w barwach bieli z delikatnym formalnym prążkiem oraz fioletowymi dodatkami. Wszystko było gotowe do jej wyjścia. Jeszcze tylko sprawdziła dla pewności, czy ma w torebce wszystko co niezbędne w pracy.
Rysunek
„Reporter bez notatnika, to jak żołnierz bez karabinu.” –Pomyślała.
Można było być zarówno kobietą pracującą jaki i ikoną elegancji oraz szyku spod igły.
Papierosy, lufka i zapalniczka też były. Bez regularnej dawki nikotyny nie pociągnęłaby kilku godzin poza domem.
W bocznej przegrodzie torebki, tak by mieć do niej szybki dostęp nieodzownie znajdowała się puszka repelentu na mniejsze kurwoliszki marki IG Farben. Ostatecznie gdy mieszka się w Couervichon, nigdy nie wiadomo czy coś nie wyskoczy na ciebie z ciemnego zaułka, czy zza śmietnika. Na zbłąkane w mieście średnie osobniki spray też się nadawał, jeśli miało się w drugiej ręce zapalniczkę. Jakiś czas temu poznała tą technikę na kursie samoobrony organizowanym przez wojsko. Co zaś się tyczy kurowliszków większych, to na nie miała gwizdek do wezwania pomocy i wiarę w to, że żaden nie odważy się zbliżyć choćby na kilka mil do miasta po którym kręciło się między innymi tak wielu raferianowych siepaczy.
Raz jeszcze zatrzepotała odbiciu rzęsami i wyszła z mieszkania. Miała informację, że na dworcu będzie się od rana działo.

***

28. stycznia. 07:05.

-Dzień doberek Szef!
-Mmm… Światło! Nie po oczach... Akysz!

Raferian de Loup-Blanc obrócił się plecami do Jastrzębia, który specjalnie tupiąc zapakował się do jego sypialni i właśnie rozwierał zasłony, wpuszczając światło latarni oświetlającej plac apelowy koszarów. Nakrycie w gwiazdki i księżyce było takie ciepłe i miłe. Inne od całego wrogiego mu wszechświata.
-No już wstajemy. –Nie odpuszczał wierny sługa.
-Jeszcze pięć minutek… Dzisiaj sobota… Chyba…
-Otóż to. Mamy rozkład jazdy. Chłopaki już pewno zaczęły ciepać wungiel pod kocioł. Cytadela nie zbuduje się sama!
-Oj rany…
–Mocno wczorajszy Raferian wyglądał jak nieszczęście, wyrzucone na brzeg wczorajszej libacji. Cud, że miał siły ściągnąć buty nim walnął się do wyra kilka godzin temu.
-No raz…
-Ech…
-Biały (jak kreda) Baron usiadł na łóżku. Zobaczył nad sobą Jastrzębia, który właśnie odbierał od Bianki tacę ze śniadaniem i kawą i stawiał przed nim.
-Dzień dobry…
-Dzień dobry Sir.
–Odparła Kawiarenka i dygnęła, próbując zachować profesjonalny wyraz twarzy, mimo stanu w jakim znajdował się jej dowódca.
-Od razu lepiej. A teraz cukier do pyska, kawa w żyłę i jedziemy. No otwierany… -
-Mhm…
-Ustąpił Raferian z ustami pełnymi piernika, wepchniętego tam kwadratową łapą Ochroniarza, z troską godną ptasiej mamy karmiącej swoje młode.

***

28. stycznia. 08:15.

Baron Raferian rusza w wielki tour, by zebrać surowce na swoją cytadelę. –Taki news przeciekł do prasy, sprawiając, że wszystkie dziennikarskie sępy zleciały się teraz na peron, oczekując nadejścia ofiary. Wszyscy się niecierpliwili. Baron się spóźniał i na swój pociąg i na poranne wydanie.
Panna Clarity właśnie kończyła trzeciego dziś papierosa wpatrzona na długi skład pociągu wojskowego z lokomotywą, kilkoma wagonami sztabowymi, działem Lady Galadriel i Panzer Wrotką na lawecie z przodu, a długim wężem wagonów towarowych z tyłu, gdy zrobił się ruch.
W szpalerze wojskowych i sa’couervian szedł spiesznym krokiem Przemyślny Szlachcic. Obok niego niczym sfora ujadających psów kręcili się i skakali hałaśliwi pismacy, opędzani kolbami karabinów i rękojeściami toporów.
-Wywiad! Wywiad!
-Panie Baronie pytanko!
-Co Pan Baron na szokujące doniesienia o… ?

Raferian nic nie miał do wolnych mediów, „ale czy naprawdę te muszą robić taki jarmark od rana?” –Pomyślał podirytowany.
-Uśmiech do zdjęcia!
-Co myślicie o …?
-Czy KKS Hexer jest gotowy na nowy sezon?

Rój pochłonął Pannę Clarity, wypychając ją do pierwszego szeregu, w miejscu gdzie Raferian i jego świta mieli wejść na pokład pociągu.
Wiedząc że jak im czegoś nie da, to potem szmatławce go obsmarują, postanowił się zatrzymać na schodach wagonu i przemówić.
-Ech. No dobra. Już dobra. Jedno pytanie.
Bzyczący ul nie chciał się uciszyć, więc na jedno skinięcie jeden z jego piechociarzy oddał strzał ostrzegawczy w niebo. Nowo osiągnięta cisza przywołała uśmiech na twarzy Białego Barona.
-Jedno pytanie. Powiedziałem… Hmmm…
Raferian szukał oczyma jednego reportera który dostąpi łaski przemówienia w imieniu tłumów. Nagle w tłumie ktoś znajomy zatrzepotał na niego rzęsami. W ułamku chwili przypomniał sobie damę która wysłuchiwała jego historii w kawiarni Elegantka, dobre ponad pół roku temu. Wskazał ją palcem.
-Panna… Clarity, prawda?
Odparł mu delikatny uśmiech.
-Proszę o jedno pytanie. W imieniu tego dzikiego stada likaonów.
To był jej moment. Musiała jakoś go zagaić.
-Panie Baronie Loup-Blanc, Czy to prawda, że przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę?
-Heh. Droga Pani. Ja swoją zbiorę po drodze.

Uśmiechnął się. Rzuciła w niego znaną parafrazą. Zdała test.
-Przepuście pannę Clarity. Ona jedna jedzie z nami. Reszta won! Znajdźcie sobie jakieś uczciwe sposoby zarobkowania!
Dziennikarka spłonęła rumieńcem, ale skorzystała z zaproszenia sprawnie oddzielona od reszty przez żołnierzy. Wiedziała, że nie wypada odmówić tematowi z okładki, co najmniej kilku najbliższych wydań. Zwłaszcza gdy temat z okładki podaje jej po dżentelmeńsku dłoń asystując przy wejściu do wagonu.

***

28. stycznia. 10:44.

Jechali do stolicy od jakiegoś czasu jego pociągiem w wygodnej salonce. Panna Clarity i Baron Loup-Blanc w czasie długiego wywiadu zjedli wspólnie drugie śniadanie, jednocześnie rozmawiając o wszystkim co ją zainteresowało. Droga przez góry mijała, a Szlachcic właśnie dopijał trzecią przy niej kawę.
-Muszę zauważyć, że nadal pochłania pan kawę za kawą.
-Każdy musi sobie pozwolić na jaką używkę. Aby nie zwariować.
-A jak świątynia pana ciała, jako całość?

Raferian mimochodem potarł się po dłoni pod rękawiczką. Zastrzykały kości paliczków wskakujące w stawy.
-Ujdzie. Odkąd się rozmawialiśmy latem bywało już lepiej, bywało gorzej. Aktualnie przyznaję, przez tą budowę i inne kwestie jestem trochę bez formy.
-Wielki Potworobójca, Prezes Nowej Huty, KKS Hexera, Hali Broni Ciężkich i Dowódca Raferian de Loup-Blanc bez formy? Nie potrafię w to dać wiary.
-A jednak moja droga pani. A jednak…

Przepił kawę i spojrzał na salutującego żołnierza z depeszą.
-No co tam?
- Sir! Nadaje Stacja Nowa Precelkhanda.
-Meldujcie.
- Tak jest. Otóż Kawaler Pierre-Frédéric de Albercique, jest już na stacji z kamieniem dla akcji Cały Naród Buduje Swoją Cytadelę.
-Prawda. Prawda. Jesteśmy pod czasem…
-Raferian potarł tył głowy. –Dobra już idę do radia, pogadam z nim. –Zwrócił się do niej. –Pani wybaczy. Obowiązki.
-Jeśli mogę zapytać… Co pan zamierza?
-Skoro pani pyta. To nie tajemnica. Poproszę kawalera, by zaczął zrzucać kamień na jakieś wagony, a jak do niego dojedziemy to mu machnę pokwitowanie. I możemy iść na jakiś delikatny lunch. Oczywiście może się pani czuć zaproszona w charakterze gościa.
-Ma pan na oku jakieś szczególne miejsce?
-Hmmm… Być może…
-Uśmiechnął się tajemniczo do swego przemyślnego pomysłu.

---PIĘĆ---

***

28. stycznia. 13:20.

Słońce nad Nową Precelkhandą świeciło wysoko i w porównaniu do chłodniejszego Couervichon wydawało się, że stolica zawieszona jest w permanentnym przedwiośniu. Choć może było to tylko wrażenie potęgowane przez kilkusetmetrową podkowę trybun Stadionu Narodowego wykonanych z jasnego i połyskliwego kamienia.
Anabell Clarity w wielkich ciemnych okularach muchach powoli spacerowała podcięciem oddzielającym dolne rzędy trybun od górnych mając obok siebie niskiego a masywnego przewodnika w osobie raferianowego sługi.
Po tym jak Lady Galadriel dojechała na miejsce, Raferian mógł przywitać się z kolejnym dostawcą. Po krótkich formalnościach, przepięto pociąg pod nowy skład wagonów z kamieniem ten mógł wyruszyć w drogę powrotną. Tymczasem świta Białego Barona i kawaler de Albercique udali się w zaproponowane przez Raferiana miejsce.
Nie można odmówić pomysłowi Raferinana akuratności. Nie codziennie ma się możliwość spożycia wspólnego posiłku z pasjonatem sportu i trenerem Lumerii w piłce nożnej niekukulej na loży honorowej Stadionu Narodowego. Makaron z owocami morza i białe wino dopełniły atmosfery spotkania. Ustalili, że Kawaler nie będzie wypominał Baronowi późnego przyjazdu, a Baron puści w niepamięć agresywny model dostaw jaki został przez Kawalera zastosowany w czasie poprzedniego etapu operacji budowlanej, przez co brakło kontyngentów dla innych potencjalnie zainteresowanych.
A po posiłku można było się wybrać na niespieszny spacer.
Panna Clarity i Jastrząb mogli teraz obserwować z kilkudziesięciu kroków, jak dwóch pasjonatów dwóch odmian piłki wymienia się uwagami trenerskimi, pokaźnie przy tym gestykulując. Raferian jako właściciel aktualnego mistrza Lumerii po III sezonie rozgrywek, na pewno miał się czym dzielić z kolegą młodszym w tej dyscyplinie, a zdradzającym do tego sporą smykałkę.
Wydawali się zupełnie pochłonięci rozmową… a zarazem tacy malutcy w porównaniu monumentalności kamiennych łuków.
Reporterka zwróciła swemu towarzyszowi uwagę na malowniczość tego kadru, na co ten odparł.
-Cóż. W końcu Narodowy to duży obiekt. Czymż jest kilku zwiedzających w porównaniu do tych dziesiątek tysięcy jakie mogą się tutaj jednocześnie zgromadzić.
-Bardziej chodziło mi o atmosferę tego miejsca… Pomimo swego ogromu, to jawi się jako pełne… spokoju?... Harmonii?
-Klasyczna architektura. Uczciwe materiały wykończeniowe. Dłużej się tak buduje, ale takie budowle potem odpłacają.
-Ten stadion jest jak śpiący olbrzym, tylko czekający na przebudzenie. Nadaje się na świątynię dumania gdy nie odbywa się tutaj żadna impreza… Gdy nie jest świątynią sportu.
-Właśnie takim go Szef obmyślił. Już wtedy, wiele miesięcy temu jak był konkurs na projekt architektoniczny.
-Tak. Pamiętam. Wielu zarzucało temu projektowi przeskalowanie. Przesadę… Ale to co zbudowano broni się. Właśnie dzięki swojej skali.

Jastrząb uśmiechnął się.
-Wie pani jak to mówią. Gdy Loup-Blanc się budzi, bogowie codziennie rzucają monetą. Nigdy nie wiadomo co zwycięży danego dnia. Skromna uczciwa pracowitość, czy bombastyczna przemyślna ekstrawagancja.
Reporterka dla hecy zmarszczyła brwi.
-Hmmm… O ile się nie mylę, to nie wydaje mi się aby było takie powiedzenie.
-Hmmm… Może i jest… a może je właśnie zmyśliłem, w nadziei że je pani przedrukuje, a po przeczytaniu wszyscy pomyślą że tak się właśnie mówi.

Tym razem brwi ściągnęły się już nie dla żartu.
-Hmmm… Czy pan nie próbuje manipulować moim reportażem?
-Hmmm… Czy próbuję?

Jastrząb z twarzą pokerzysty również uniósł brew, ale nie dał jej swymi ustami odpowiedzi.
Reporterka w milczeniu pogrążyła się w myślach. Starała się nie dać po sobie znać, że co najmniej ze trzy razy miała wrażenie, że jakiś cień pod kamiennym łukiem poruszył się gdy przechodzili. Nie byli całkiem sami. Była na tyle inteligentna, aby skojarzyć fakty i by zrozumieć że za beztroską spaceru Białego Barona, ciągnął się cień co najmniej kilku żołnierzy specjalnych, którzy z wysoka pilnowali perymetru. Była również na tyle podejrzliwa, aby dopuścić możliwość, że za spotkaniem wśród marmurów Stadionu przemówił nie tylko romantyczny klimat miejsca, ale również chęć zaprezentowania się na tle ciekawej dekoracji przed nią, a razem z nią przed wszystkimi jej przyszłymi czytelnikami… Jedno było pewne. Jej gospodarz na pewno potrafił zaintrygować.

***

28. stycznia. 13:40.

Dwie dwójki zwiedzających stadion, w końcu trafiły na samą arenę. Z tej perspektywy miało się wrażenie, że jest się aktorem po środku wielkiej sceny. Pomyślała że to trafna obserwacja. W końcu Narodowy był amfiteatrem. Wydłużonym pod wymiary umożliwiające nawet wyścigi rydwanów, gdyby komuś się zechciało jej tutaj zorganizować… ale nadal amfiteatrem. I po środku oni. Garstka aktorów sztuki… w której nagle pojawiło się literalne zwierzę.
Nagle na arenę wbiegł hart.
-Corneille!!!
Reporterka mogła obserwować, jak Raferian zapomniawszy w ułamku chwili o kawalerze de Albercique, z otwartymi rękoma wita się z biegnącym ku niemu jak strzała piesełem, by po chwili pozwolić zwierzęciu na siebie wskoczyć. Widać że Przemyślny Szlachcic i pies znają się i są w dobrej komitywie.
Po chwili na arenie pojawił się właściciel zwierzęcia. Baronet Trent Dupain-O’Trottoir był znany przede wszystkim z posiadania trzech rzeczy. Były to: najzacniejszy ogar w całym królestwie, jeden z najbardziej stylowych kapeluszy w całym królestwie oraz jeden z najbardziej hardkorowych klubów piłki kukulej w całym królestwie. Wszyscy uwielbiali Corneille, mieli wielki szacunek wobec czarnego rogala i absolutnie nie chcieliby spotkać fanatyków z KK Kamieniarza w dniu meczu bez co najmniej pięciokrotnej przewagi liczebnej. Mieli do nich respekt nawet Sa’courvianie od KKS Hexera, którzy w uczciwej walce może i byli twardsi, a dzięki kapturom kolczym mogli przyjąć więcej szklanych tulipanów na głowach, ale na pewno nie mieli dzikiej nieobliczalności wychowanych na ulicy wariatów od KK Kamieniarza. Ci potrafili wnieść na stadion dosłownie każdą ilość niebezpiecznych narzędzi i to w takich miejscach, że Hekserzacy przecierali oczy ze zdumienia, że tak można. Nie na darmo mecz obu drużyn w III Sezonie rozgrywek przeszedł do historii jako „Wielki Mecz Straszliwy”. Spotkanie zakończone przegraną KK Kamieniarza 2:3 aż do samego końca pozostawało nie rozstrzygnięte, tak na boisku jak i na trybunach.
Raferian postawił chudego pieseła z powrotem na ziemi, wyciągnął z kieszeni maskotkę w kształcie małego kotka, po czym rzucił zwierzęciu, aby aportowało. W tym czasie mógł uścisnąć z Trentem dłoń.
-Ciekawe o czym rozmawiają. –Wyrwało się reporterce stojącej zbyt daleko by słyszeć.
-Pewnie Szef chce na początek pochwalić ogara.
Panna Clarity spojrzała na Jastrzębia.
-Poważnie mówię. Przecież widzi Panna w jakiej dobrej są komitywie. W sensie Szef i pieseł… I jak zacne to zwierzę.
Reporterka z uniesioną brwią patrzyła jak pieseł wrócił z zabawką, potarmosił ją parę razy tak że prawie odpadła jej głowa, a potem poleciał za nią znowu, gdy Raferian ponowił rzut. Kawaler który podszedł miał chwilę by również podać rękę Baronetowi.
-O a teraz Baronet, pewnie będzie robić Szefowi wymówki, że miał na niego czekać na stacji, a postanowił się wybrać na wycieczkę krajoznawczą.
-Skąd pan to wie?
-Bo nie ma nas na stacji i bo dobrze umiem czytać z ust.

Spojrzała na niego.
-No co? – Jastrząb podrapał się po swym dużym orlim nosie. –Ma się ten sokoli wzrok.
Anabell Clarity po chwili namysłu tylko zapaliła papierosa i wyciągnęła z torebki swój kołopis.
-Proszę mówić, co jeszcze pan widzi, panie Jastrzębiu.
W tym fachu trzeba było umieć rozpoznać dobre źródło informacji.

---SZEŚĆ---

***

28. stycznia. 19:12.

Siedzieli w dwójkę w mniejszym z dwóch pomieszczeń wagonu sztabowego, robiącego za przytulną salonkę.
-Ciekawe o czym rozmawiają... –Rzuciła od niechcenia nieco znudzona Panna Clarity i jakby instynktownie skierowała wzrok na Jastrzębia, który dla zabicia czasu właśnie polerował emaliowany na czarno reprezentacyjny napierśnik swego Szefa. Ten po chwili podchwycił jej spojrzenie i odparł wzruszywszy ramionami.
-No co się Pani na mnie tak patrzy. Może i umiem czytać z ruchów ust, ale nie sięgam wzrokiem przez ściany.
Reporterka przekręciła ustami z wyrazem niepocieszenia. Przez chwilę jeździła wzrokiem po pokoju, aż natrafiła na komplet szklanek na srebrnej tacy. Po chwili myślenia jej palce zabębniły na oparciu fotela. Zaczął się w niej rodzić pewien pomysł…
-Nie radzę. –Przerwał jej ciąg myśli Ochroniarz nie przerywający polerowania blachy.
-Słucham?
-Nie radzę brać tej szklanki i przykładać jej do drzwi by podsłuchiwać…
-Eeech… ? No wie pan?... Skąd taki pomysł abym ja…

Jastrząb spojrzał na nią wzrokiem starego profesora, który nachyla się nad którąśset w jego karierze studentką mającą otwarty podręcznik na kolanach w czasie pisania kolokwium.
Reporterka widząc, że jej plan spalił na panewce, skrzyżowała ręce na kształtnym biuście i zapadła się w swoim fotelu do reszty naburmuszona.
Jastrząb uśmiechnął się, potarł kilka razy zbroję i przejrzał się w niej, przyglądając się wnętrzu swoich dziurek w nosie. Po chwili rzekł.
-Szef wyraził się jasno. Jego rozmowa ze Strażnikiem Kluczy ma mieć charakter prywatny. -Mężczyzna odłożył swoją robotę, uznając za skończoną i podszedł do rzeczonej tacki ze szklankami. -… A jak prywatny, to prywatny. –Obrócił dwie szklanki, nalał z karafki alkohol w kolorze bursztynu i podał jedną damie. Ta odebrała.
-Nie prosiłam o drinka.
-Nie lubię jak szkło się marnuje cały wieczór. Skoll.
–Wzniósł szklankę w geście toastu.
Smak miodowej whisky osłodził Pannie Clarity gorycz przegranej.
Jastrząb rozsiadł się w fotelu i spojrzał za okno na oświetlony latarniami dworzec w Nowej Precelkhandzie z jednej obstawiony przez wojsko, a z drugiej pochłonięty przeładunkiem transportu ciężkich rur jakie dostarczyli na Wielką Budowę ludzie Strażnika kluczy.
-Ech… Pamiętam jak dziś, jak raptem kilka miesięcy temu właśnie tutaj z Szefem zrzuciliśmy na peron naszą Panzer Wrotkę i ruszyliśmy na naszą małą epopeję alrajańską…
Reporterka podchwyciła jego wzrok. Wyciągnęła z torebki lufkę, nabiła ją papierosem, zapaliła i zaciągnęła się. No cóż. Musiała się zadowolić nagrodą pocieszenia. Z tej samej torebki wyciągnęła kołopis.
-Tak, proszę mówić co było dalej…

***

W tym samym wagonie sztabowym, za ścianą na oświetlonym punktowo stole leżało kilka planów architektonicznych w wielkich rulonach, które powstrzymano przez zwijaniem ciężkimi szklankami do whisky. Dwóch mężczyzn stało pochylonych nad nimi i chłonęło szczegóły łakomym wzrokiem koneserów tematu. Kwit potwierdzający odbiór żelaza leżał podpisany przywalony ciekawszymi papierami.
-A to? –Palec wskazał na prostokąt z kilkoma gwiazdami sklepień obok siebie.
-Wielki Refektarz. –Odparł Baron Raferian de Loup-Blanc Wicehrabiemu Jean’owi Pierre Dolin, Strażnikowi Kluczy.
-A to i to?
-Refektarz Letni i Zimowy.
-Mhm. Czyli aż trzy jadalnie?...
-A co powinny być cztery… po jednej na każdą porę roku?
-Bardziej mi chodziło, że aż trzy… jednym skrzydle?
-A czemu nie?

Strażnik Kluczy potarł się po policzku.
-No właściwie. Czemu nie!
Uśmiechnęli się obaj.
-A to?
-Danziger. Wieża gdanisko.

Strażnik Kluczy zmarszczył brwi.
-Cała osobna wieża ażeby zamontować przestarzały system toaletowy?
-A nawet jeśli to co? …Jak malowniczo wyglądać będzie w całej bryle kompleksu od strony jeziora.
-No niby też prawda…

-Nie no, bez nerwów. Toalety zrobimy współczesne i gdzie indziej. Jako że główna wieża będzie zastawiona sprzętem komunikacyjnym, to w tej można zrobić małe obserwatorium astronomiczne i pracownię malarską. Autor też człowiek i niech ma coś dla siebie z tej inwestycji…
-Bardzo przemyślnie.
-Bardzo przemyślnie.
–Zgodził się Biały Baron i polał Strażnikowi kolejną szklankę miodowej whisky.

---SIEDEM---


Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
nikt nie polubił wypowiedzi
Rafał I Jan
2023-02-12 22:10:46

Odpowiedz
ODCINEK CZTERDZIESTY CZWARTY.
WYWIAD RZEKA



***

Niebiesko-biała opływowa bryła KSp 03 „Melancholii”, na nocnym kursie z Nowej Precelkhandy do Szarej Przystani (odjazd 00:12, przyjazd 08:03), sunęła przez szyny położone wzdłuż doliny rzecznej. W świetle Księżyca odbijała się czasem srebrna wstęga Kadafy, na tle czarnych łąk i lasów. Byli w okolicy gdzie władztwo jednego miasta płynnie przechodziło w tereny drugiego. Gdzieś przed czołem pociągu zaczynały już majaczyć góry, w które trasa miała ich zaprowadzić później, gdy krajobraz się już zmieni. Lecz teraz jeszcze tory szły dosyć prosto, a nocny widok przesuwał się niespiesznie pomimo prędkości rozpędzonej lux torpedy.
Rysunek

Wywiad rzeka trwał już jakiś czas.
Raferian de Loup-Blanc i Anabell Clarity siedzieli naprzeciwko siebie. Ponieważ Biały Baron wysłał większość swoich ludzi wcześniejszym, wieczornym składem, a samemu został w stolicy jeszcze kilka godzin dłużej, to był teraz tylko z kilkunastoosobową obstawą, która zajmowała przeciwległy koniec w większości pustego wagonu. Anabell Clarity miała rzadki luksus posiadania interlokutora tylko siebie, a odległość od innych pasażerów i miarowy stukot kół pociągu zapewniały im prywatność.

Gdy wiele ze stron kołopisu dziennikarki było już zapełnione, uznała że chce zadać pytanie z serii tych nieoczywistych.
-Czy czegoś Pan żałuje?
Lubiła czasem rzucić taki granat w tłum i obserwować co się zadzieje. Nieoczywiste pytania rodziły często nieoczywiste odpowiedzi. I często mówiły o odpowiadającym na nie więcej niż tylko to co wyrażać miały same słowa. Przebiegła panna Clarity była ciekawa reakcji Przemyślnego Szlachcica.
Raferian uśmiechnął się do siebie. Długo patrzył za okno nim odpowiedział.
-Żałuję, że akcja „Cały Naród Buduje Cytadelę”, nie mogła być jeszcze większa. Myślę że wielu znamienitych Lumeryjczyków, zabrakło w jej szeregach…
-Jak choćby?
–Podeszła go.
-Jak choćby… Hmmm… Brakuje barona Horacego de Richelieu- Królewskiego Burmistrza Nowej Precelkhandy, niedawno zdjętego z urzędu przez Króla… Heh. Niezłe akcje razem robiliśmy… Szkoda, że zabrakło kawalera Sanguiniusa. Na pewno wniósłby nieco swojego kolorytu w ten projekt… Kogo jeszcze brakuje na liście?… Hmmm… Pamiętam Strażnika Pieczęci Guya, z czasów nim jeszcze okrzyknięto go Nieprzyjacielem Świata. Bywał trochę draniem, ale lubiłem go. Nawet swego czasu pomógł mi przy kompletowaniu mej kolekcji filatelistycznej… Podobnie z resztą jak Severina le Droit- też kiedyś się wymienialiśmy znaczkami… Hmmm… Brakło mi na liście na pewno szlachetnych dam Mahoro Andou i Adelaidy de Sousa de la Acri… Brakło mi członków Couervichońskego Konsorcjum Żelaznego, Aleksandra Paulisty, Gheorghiu Dupa-Pierdut… A zwłaszcza, z nich wszystkich najbardziej brakuje mi mego drogiego kuzyna Antoine Iaboille. Wiele wniósłby swoją radą w ten projekt. I wielu innych, których tutaj nie wymieniłem, a powinienem… Szkoda. Wielka Szkoda.
Dziennikarka zasłuchała się. Przez chwilę grało tylko zawieszenie pociągu.
-Nie znałam pana z tej strony.
-To znaczy?
-Nie wiedziałam, że jest pan, aż tak sentymentalny.

Raferian spojrzał jej w oczy.
Cisza stukotu kół sugerowała, że musiał coś bardzo głęboko rozważać.
Po chwili uniósł łatkę odsłaniają jego niezdrowe oko. Wiedziała że niewielu Lumeryjczyków dostąpiło tego ‘zaszczytu’ aby móc z bliska podziwiać pociemniałe tak zwane białko, przez które miało się odrobinę wrażenie, że z oczodołu spogląda na ciebie czarna bilardowa ósemka.
-Zawsze jestem. -Rzekł.
Koła pociągu stukotały.
-Z resztą… -kontynuował –Jaki sens jest być magnatem puściejącego świata? Czy stanie na gospodarczym piedestale ma sens, gdy stoi on w sali pełnej widm?
-Hmmm… Czy to już nie tyle sentymentalizm, co… smutek?... Chyba mało osób zna Przemyślnego Szlachcica Raferiana de Loup Blanc z tej strony.
-Owszem. Zwykle staram się dbać o swój wizerunek publiczny. Odganiać złe myśli. Fortyfikować się za fasadą maski. Niczym Autor Nieznany.

Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu. Spodziewała się bombastycznych frazesów o wielkości własnej i własnego przedsięwzięcia inwestycyjnego. Nie liczyła na tak intymny wywiad. Patrzyła w oczy… Które nie były tyko podkrążone…
-Patrzy mi się pani w oczy.
-O przepraszam…

Przyłapał ją na zamyśleniu. Faktycznie gapiła się w sposób, który zwarzywszy na jego znamię mógł być odczytany za nieuprzejmy.
-Ja…
-I co?... Są zmęczone?
–Zapytał.
Olśniło ją. Była lustrem w którym się przeglądał. Jak przystało na zwierciadło i na dziennikarza. Musiała ukazywać prawdę.
-Owszem…
Po chwili stukotania kół pociągu rozwinęła myśl.
-Oczy Raferiana zazwyczaj mienią się innym jako podkrążone. Zdradzające permanentnie za krótki sen. Jakby nigdy nie był pan w pełni wyspany, ani w pełni wypoczęty. To symptomy zmęczenia fizycznego… Lecz dziś wieczór pana oczy wydają się zmęczone… Zmęczone więcej niż tylko zmęczeniem fizycznym… Jakby przetkane wyczerpaniem i może bólem, który jest głębszy. Jest to coś zakorzenionego głębiej i bardziej nawet dziś widocznego niż tylko wyczerpanie ciała.
Koła stukotały.
-Myślę że trafiła pani w sedno.
Stukot.
-Otóż… -teraz to on rozwinął myśl –Są to oczy kogoś, kto przeżył swoje życie po wielokroć… Oczy które widziały już setki światów… Patrzyły na niezliczone opowieści… I zdążyły zapomnieć większość z nich… Choć to co zobaczyły w nich zostało… Po części. Niczym osady nanoszone przez kolejne fale rzeki. Woda rzadko nanosi wiele piachu na raz… Nie. Ona robi to powoli. Miarowo. Ale z czasem usypie go tyle, że koryto nie płynie już tak jak dawniej.
Stukotanie kół.
-Jestem właśnie taką meandrującą rzeką. Strumieniem który już dawno przestał płynąć prosto… A to co pani właśnie widzi to właśnie wszystkie jego zakręty.
Po chwili stukotu, postanowiła go przerwać tym co pierwsze nasunęło się jej na myśl.
-Wie pan, że o biegu takich rzek zwykło się mówić, że są najciekawsze? I często najbardziej malownicze.
-Heh…

Uśmiechnął się z celnej puenty rozmówczyni.
-Cenię sobie takie właśnie konwersacje.
-Dziękuję.

Przez dłuższą chwilę stukotał pociąg.
-Hmmm… Chyba jakoś tak to było. –Zaczął-…

„My home is far
but the rest it lies so close
With my long lost love
under the black rose
You told I had
the eyes of a wolf
Search them and find
the beauty of the beast

All of my songs
can only be composed
of the greatest of pains
Every single verse
can only be born
of the greatest of wishes
I wish I had
one more night to live…”


Cisza stukotu kół.
-Brzmi jak wiersz. Albo piosenka.
-Ponieważ ją jest. Piosenką.
-Czy to pana autorska kompozycja?
-Och. Bynajmniej… To fragment który gdzieś zasłyszałem i mi utkwił w pamięci.

Stukot kół. Trudno. Musi zapytać.
-A czy potrafi pan powiedzieć gdzie to pan usłyszał?
-Otóż powiem pani, że tak naprawdę nigdy nie jestem do końca pewien... To znaczy nie wiem nawet, czy usłyszałem to w tym życiu, czy w poprzednim… A może jeszcze w którymś z innych toczonych równolegle w nieskończonych otchłaniach wieloświatów.

Westchnął i pierwszy raz od dłuższej chwili oparł się na oparciu swego fotela. Po chwili wpatrywania się w krajobraz rzekł.
-Na tym właśnie polega wielki sekret… dar… i przekleństwo wielkiej przemyślności Raferiana de Loup Blanc.
Westchnął.
Koła „Melancholii” grały swoją miarową kołysankę.

***

Anabell Clarity długo wodziła gumką swojego ołówka po swych ustach, co po chwila ją przygryzając. Trwała zamyślona po wszystkim co usłyszała. Gdy w milczeniu notowała, w pewnym momencie dostrzegła, że oczy jej rozmówcy zamknęły się, a głowa opadła na ramię. Siedziała więc przed swym śpiącym rozmówcą i dumała. Jednocześnie boksowała się ze swoim uzależnieniem od nikotyny, które przestawało zadowalać się jedynie gryzieniem ołówka.
„Ile bym dała aby móc zapytać się kogoś, w którym z nieprzeliczonych realiów wieloświata jest teraz świadomość Przemyślnego Szlachcica…” –Pomyślała.
Nagle z zadumy wyrwał ją ruch. Pomiędzy nią, a śpiącym, pojawił się niski ale bardzo silnie zbudowany brodaty mężczyzna, którego zwano Jastrzębiem. Choć jego palce były grubsze od jej kciuków, ze zdumiewającą pewnością ruchów zasłonił on swemu Szefowi z powrotem czarną łatkę na oko, podsunął poduszkę pod głowę, a potem nakrył go kocem. Biały Baron nadal spał jak dziecko.
Ochroniarz spojrzał na nią i dał znak dłonią, że zaprasza ją do drugiej części przedziału. Jej wywiad tego wieczora dobiegł końca. Zabrała swoje rzeczy i wstała.
Zrobili parę kroków.
-Baron de Loup-Blanc ma wielkie szczęście, że ma kogoś kto się nim tak opiekuje.
-Ktoś musi.

Odpowiedź mężczyzny zwanego Jastrzębiem była i prosta i jakby się zastanowić jednocześnie bardzo głęboka.
Dosłownie dwa rzędy siedzeń za Raferianem dostrzegła zakrytą czarnym płaszczem -sądząc z postury-kobiecą postać, której spod kaptura wystawała kitka białego warkocza. Była oparta głową o szybę, więc nie mogła dostrzec twarzy, lecz o tą samą głowę miała oparty karabin wielkości rusznicy przeciwpancernej. Ile z ich rozmowy usłyszała i jak długo tutaj siedziała nie potrafiła powiedzieć.
Panna Clarity idąc przed Jastrzębiem, zwróciła uwagę, że w drugiej części wagonu, tych każdy z kilku oficerów i podoficerów miał przy sobie kabury z bronią krótką, Sa’courvianie mieli swój kąt gdzie rzucili dla wygody wszystkie dwuręczne miecze i topory, zaś każda z szóstki dziewcząt z Kaffekommando nie rozstawała się ze swoimi karabinami snajperskimi. Każda z tych grupek robiła absolutnie wszystko aby udawać, że nie zwracają na nią uwagi. Mimo to reporterkę uderzyło wrażenie, że jest sama w legowisku wilków i że gdyby tylko hipotetycznie okazała się zamachowcem i tylko spróbowała wyciągnąć przeciwko Raferianowi choćby pilniczek do paznokci, to prawdopodobnie w ciągu pięciu sekund została by zabita przynajmniej dwadzieścia razy, na co najmniej kilka różnych sposobów.
Zajęła miejsce wskazane przez ochroniarza w pustym sektorze. Jastrząb usiadł naprzeciwko, jak gdyby nigdy nic.
-Przepraszam, czy mogłabym uchylić nieco okno i zapalić.
-Ależ proszę uprzejmie.
–Odparł pomimo, że byli w przedziale dla niepalących.

***

Przez chwilę zaciągała się w milczeniu, słuchając jedynie stukotu kół pociągu i wiatru.
-Nurtuje mnie jedna kwestia, Panie Jastrzębiu.
-Mianowicie?
-Czy naprawdę, stanowię aż takie zagrożenie, że kilkunastu ludzi przy mnie siedzi jak na szpilkach lub jest, aż ostentacyjnie pochłonięte ignorowaniem mnie lub wręcz udawaniem, że śpią? Pragnę zauważyć, że jestem jedyną osobą w tym pociągu, która nie jest zawodowym mordercą.

Zaciągnęła się tryumfalnie. Była dobra. Ochroniarz poprawił się na siedzeniu. Widać musiał zebrać myśl nim jej odpowiedział.
-No cóż. Powiedzmy, że „zawodowi mordercy” potrafią podświadomie wyczuwać, że ktoś nie pasuje wprost do ich grona.
-W jaki sposób?
-Otóż największe zagrożenie zawsze płynie z tego co nieznane… A w pani przypadku nie sposób wyczuć, czy może pani być zagrożeniem, czy nie.

Zamrugała. Dymek z papierosa zadrżał obnażając, że teraz jego strzał trafił w cel.
-Proszę wybaczyć ale nie jestem bronią.
-Ależ owszem. Jest pani. …i od razu dopowiem, że nie chodzi mi tutaj o repelent na kurwoliszki i zapalniczkę w pani torebce.
-To znaczy?
–Postanowiła zignorować to, że jakimś sposobem zdążył poznać zawartość jej torebki mimo, że nie spuszczała jej cały dzień z oka.
Jastrząb uśmiechnął się.
-O ile pióro może być straszliwsze od miecza, jest pani bronią najstraszniejszą ze wszystkich jakie są obecnie na pokładzie tego pociągu.
Stukotały koła. Zaciągnęła się. Teraz ona musiała zebrać myśli.
-Przepraszam. Czy jeżeli w takim razie jeżeli Baron de Loup-Blanc poczuł się przy mnie na tyle bezpiecznie, że nawet pozwolił sobie zapaść w sen…?
-To ja przepraszam, ale zapytam wprost.

Pozwoliła sobie przerwać.
-Czy po tym co pani usłyszała, planuje pani obsmarować go na łamach gazety?
-Och. Bynajmniej. Baron wydał mi się bardzo interesującą i… hmmm… uduchowioną osobą. Mającą niezwykle wiele warstw. Na pewno nie jest prostym rębajłą ani pustym bufonem, którego można łatwo opisać w złym świetle. Ba. Uważam, że po tym co usłyszałam wręcz nie wypadałoby tego zrobić…
-Bardzo dobrze.
-To znaczy?
–Uniosła brew.
-To znaczy, Panno Clarity, że witamy panią w Arsenale Raferiana.
Ochroniarz wstał. Bardzo kulturalnie życzył jej dobrej nocy, pokłonił się i odszedł.
Stukot pociągu.
Została sama z myślami i swoim dopalającym się bez jej udziału papierosem.
„Czy mnie właśnie oficjalnie zaklasyfikowaną za ‘nie stanowiącą zagrożenia’?... Czy też ten stary wiarus, właśnie uznał mnie za …część swego stada?”
Szukała odpowiedzi za oknem KSp 03 „Melancholii”. Lecz nie znalazła ich ani w czarnych polach i lasach, ani we wstędze Kadafy, ani w też blasku Księżyca.

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Siobraux Courva-Yebana   
Rafał I Jan
2023-02-12 22:31:54

Odpowiedz
ODCINEK CZTERDZIESTY PIĄTY.
RAFERIAN’S ELEVEN. STACJA TRZECIA –SZARA PRZYSTAŃ.



29. stycznia. 11:19.

Na dworcu kolejowym w Szarej Przystani był ruch. Tłum był barwną mozaiką złożoną z wojskowych ze wschodu, niskich a kwadratowych brodaczy z Sa’courvie’a, tutejszych pracowników kolejowych i sporej grupy cywili, która próbowała się jak przepchać na któryś ze składów pasażerskich, za nic mając trud wiekopomnego działa przeładunku sporego ładunku kamienia na potrzeby Cytadeli na drugim końcu państwa.
Raferian de Loup-Blanc siedział sobie na ławeczce podziwiając cały ten taniec chaosu, jaki sprokurował swoją Operacją Cytadela. Wydał wszystkie polecenia jakie miał do wydania, więc uznał że miał chwilę dla siebie. Czas umilała mu torebka czekoladek.
Przemyślny Szlachcic podziwiał perspektywę w której stały pociągi modeli nie widzianych na couervichońskich torach. W duchu zazdrościł tubylcom zgrabnych, a klasycznych sylwetek kilku lokomotyw reprezentujących tutejszą fabrykę Dacii. Stały sobie te wszystkie Merkury, Aresy i Uranusy. Był lokalnym patriotą, co wielokrotnie podkreślał, ale że surowe sylwetki składów couervichońskich nie przemawiały do jego duszy nie było wielką tajemnicą. Warto było się bujnąć przez kraj, choćby dla nasycenia oka tymi bestyjkami. Unikał samemu inwestowania w maszyny nie mające podwójnego: cywilno-militarnego przeznaczenia, więc samemu takiej sobie dotychczas nie sprawił. Ale że ładnie się prezentowały, był to dla niego fakt.
Barwną perspektywę dopełniały liście baobabowej mandragory rosnącej na czole stacji, widoczne z jego perspektywy nad budynkami dworcowymi, a także dziwo nad dziwy- szczyt wielkiej rdzewiejącej w słońcu skała pełna rudy żelaza. „Co było nie tak z tymi ludźmi tutaj, że taki skarb nie został jeszcze do cna wydobyty z ziemi?” –Pytał sam siebie w myślach raz po raz i raz po raz nie znajdywał odpowiedzi. Rozważał nawet zaciągnięcia języka u tutejszych, ale wiedząc jak zaborczy są tubylcy w kwestii dóbr naturalnych tej krainy, nie chciał sprowokować kolejnego skandalu dyplomatycznego. Couervichońska Strefa Bezżelazna (czy właściwie obecnie już Couervichońsko-Nowo-Precelkhandzka Strefa Bezżelazna) jaka roztaczała się z jego małej ojczyzny na dziesiątki mil- od pewnego czasu głównie owoc jego pracy- była dziełem gospodarki, którą w innych częściach świata uznawano za rabunkową i która potrafiła budzić niesmak. Tymczasem Raferian i jego twarde chłopy po prostu robili swoje. A to że ziemia nie nadążała rodzić kolejnych rud? Cóż było czynić? Trzeba było iść za nimi dalej i dalej. I tak doszedł Raferian do stanu w którym możliwość podziwiania żelazowej skały niemal w samym centrum miasta było dla niego kuriozum niemal nie z tej planety. Tak po prawdzie, to na co patrzył było dla niego tak wielką osobliwością, że nawet mu nie przyszło do głowy aby skrzyknąć chłopów do fedrowania. Lecz był Raferianem de Loup-Blanc. Jego sława kopacza sprawiała, że choćby podpisał deklarację o braku zamiaru wydobycia tego dnia swoją własną krwią, większość tubylców i skwitowałaby go powściągliwym „ho-ho zacny żart milordzie!”
Na pociechę zostawały mu czekoladki przeżuwane w milczeniu i nadzieja rychłego spotkania. Z zamyślenia wyrwało go odcharkniecie Jastrzębia stojącego, z tyłu za nim jak przystało na sługę w sytuacjach oficjalnych. Raferian spojrzał i dostrzegł jak ten daje sygnał by się odwrócił.
-Kogóż to moje oczy widzą! –Wypalił Raferian i aż otworzył szeroko ręce dostrzegając wąsatego mężczyznę, który stał kilka kroków dalej. -Baronet Mihaly Szobi! Prezes Trybunału Królewskiego! Pierwszy legista Lumerii! Zwierciadło wszelakiej sprawiedliwości i…
-Zostańmy może przy samym Baronecie.
–Odparł wzbraniając się przez skromność i kurtuazję, lecz Raferan już przy nim był i porywał mu dłoń w energicznym uścisku.
-Dzięki stukrotne za wasz kamień!... –Wskazał dłonią na ruch na peronie towarowym, gdzie właśnie wtaczano kamienne krążki mające być w przyszłości trzonami kolumn.
-Drobiazg, Baronie…
-I że przybyliście osobiście uświetnić tą podniosłą chwilę!
-Oj…
-Teraz mam przyjemność dać wam osobiście listę do podpisania.
-Och. Żaden problem.
–Sędzia machnął podpis na wyciągniętym z wewnętrznej kieszeni raferianowego płaszcza dokumencie.
-Pokwitowanie.
-Dziękuję.
-To ja dziękuję… To co może zapraszam na moją ławeczkę…Ummm. Gdzie moje maniery? Proszę się poczęstować.
-Jaki smak?
–Zapytał zawczasu Sędzia-Baronet gdy usiedli, spoglądając do torebki.
-Albowiem jako rzekł mędrzec: „Życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz co trafisz.”
-…Mmm… Advocat.
-To chyba ulubiony smak dla prawnika, prawda?
–Skwitował przemyślnie puszczając oko.
Odparł mu uśmiech spod sędziowskiego wąsa.

---OSIEM---

***

29. stycznia. 14:31.

Siedzieli we trzech podziwiając załadunek partii towarów metalowych na kolejny już pociąg.
Baron-Minister Andril Camelonik złożył swój podpis na podanym dokumencie i poprawił pukiel peruki.
-Proszę bardzo.
-Dziękuję uprzejmie.
–Odparł mu Raferian uchylając swą czapkę dowódcy. –Baronecie-Prezesie podacie?
-Zgoda, zgoda i Szobi rękę poda.
–Skomentował sentencjonalnie Baronet Szobi, przekazując papier od siedzącego po swojej prawicy Ministra Camelonika, do siedzącego po lewej Raferiana.
Przemyślny Szlachcic spojrzał na listę dostawców Operacji Cytadela z dziewięcioma nazwiskami. Uśmiechnął się i schował ją do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Chwilę później Minister otrzymał pokwitowanie. Formalności mieli za sobą.
Był chłodny ale słoneczny dzień. Całkiem przyjemny. Raferian zamknął na chwilę oko i zaciągnął się morskim powietrzem jakie napływało leniwie od zachodniego morza.
-Harmonia... –Rzekł bardziej chyba do siebie.
-Hmm?
-Nic… Mówię, że rad jestem że czasy dawnych konfliktów myśliwskich mamy za sobą, Baronie-Ministrze.
-W rzeczy samej.
–Przyznał Camelonik. –Aleee…
-Ale
–Podjął jego myśl de Loup-Blanc- To nie znaczy, że to kres naszej sportowej rywalizacji o laur największej gospodarki Lumerii.
-Otóż to. Rywalizacji naszej bynajmniej nie jest to kres.

Zgodnie pokłonili sobie odrobinę głowy.
-Przyznać muszę że mam już plan rozwojowy swego przedsiębiorstwa. –Dokończył Minister.
Sędzia Szobi podkręcił wąsa, jak kot oblizujący się na myśl o rybie, ale nie wszedł w słowo.
-Ależ, cieszy mnie to przeniemiernie! –Odparł Przemyślny Szlachcic.
-Czyżby? Myśleliśmy że dobrze i wygodnie wam na samej górze.–Uniósł brew Minister-Baron.
-Owszem. Ale jak mówiłem. Nie mam nic przeciwko sportowej rywalizacji. Ba cieszy mnie, że nie tylko ja się staram dbać o własną firmę. W ten sposób są lepsze zawody…
Obaj uśmiechnęli się nieco szelmowsko. Przemyślny Szlachcic kontynuował.
-…Jednocześnie pamiętajmy że rywale na boisku, gdy ucichnie sędziowski gwizdek nie muszą nimi dłużej być. Biznes, biznesem. A pokój ponad nim. Wspólna praca dla dobra Lumerii.
- Jak dla mnie, jestem za.

Raferian skinął głową i odparł:
- Tak jak tutaj. Wspólna praca na rzecz wiekopomnego dzieła budowy.
-Niech wam będzie.
–Minister odwzajemnił uśmiech.
-Zgoda buduje. –Skwitował Sędzia Szobi.
-Zgoda buduje.
-Zgoda buduje.

Powtórzyli zgodnie obaj Baronowie, Couervichończyk i Szaroprzystańczyk.
Przez dłuższą chwile patrzyli w milczeniu napawając się ludzkiemu wężowi ze skrzyniami śrub, gwoździ i nitów, niknącemu w trzewiach wagonu towarowego.
-Co każe mi zapytać przy okazji… -Podjął Minister-Baron –Kiedy możemy się spodziewać wypłaty środków za dostarczany właśnie kontyngent?
-Otóż, postaram się puścić przelewy na zakończenie dnia, jak jeszcze odbiorę drewno od Barona Alfreda- Fabiana… i może uda mi się do tego czasu ustalić gdzie wsiąkł Kurwemejer.
-Hmmm… Czyli kilka godzin zwłoki?
-W sumie to przyznaję że można by na to spojrzeć w ten sposób…
-Cóż. Powiedzmy, że nie naliczymy wam odsetek. W geście naszej dobrej woli. –Minister musiał nosić perukę właśnie aby móc od niechcenia poprawiać jej dostojne siwe pukle, w takich jak ta chwilach.
-Och. Szczerze doceniam ten szczodry gest –odrzekł Raferian –oraz poświęcenie na rzecz budowy obronności królestwa i trwałego pokoju międzymiastowego. Szczodrość wasza o Baronie-Ministrze wypełni strony niejednej kroniki.
Minister pogroził Przemyślnemu Szlachcicowi palcem, ale cała trójka się uśmiechnęła.
Westchnęli tylko chłodnym morskim powietrzem i wrócili do podziwiania trudu załadunku towarów na stacji.
Gdzieś w tłumie błysnął flesz.

---DZIEWIĘĆ---

Rysunek

***

Panna Clarity przyglądała się temu niecodziennemu spotkaniu wielkich tego świata.
„Zachód wita Wschód” - Powiedziała do siebie pod nosem. –„Wielka Trójka… Jakbyś umyślnie kadrował…” –Zmrużyła jedno oko i patrzyła przez prostokątną ramkę z kciuka, palca wskazującego, kciuka i palca wskazującego. -„Ach! Co to byłoby za zdjęcie… Oddałabym duszę by mieć tutaj ze sobą aparat!...”
Wiedziała, że reporter bez notatnika to jak żołnierz bez karabinu. Wiedziała też że reporter z aparatem fotograficznym był niczym żołnierz mający wsparcie ciężkiej artylerii. Żałowała, że onieśmielona zaproszeniem do pociągu, nie pomyślała i nie uprosiła wtedy Białego Barona, aby pozwolił jej zabrać ze sobą redakcyjnego fotografa.
Lecz czasem jest tak, że z niektórymi życzeniami należy uważać.
-Oferta została przyjęta.
Rzekł głos który wydał się jej jakby znajomy, …lecz jednocześnie miał w sobie coś upiornego.
PUFFF! KLIK! SZSZSZ… WRRRR….
Usłyszała za swoimi plecami głośnie strzelenie żarówki flesza, kliknięcie migawki i odgłos maszynerii przewijającej kliszę… oraz robiącej coś czego rozpoznać po dźwiękach rozpoznać nie umiała.
Odwróciła się.
Wielki obiektyw lustrzanki, w której właśnie gasła wypalona żarówka był wycelowany dokładnie tak jakby sobie tego życzyła. Potężny aparat nie był tylko profesjonalny. Był on dosłownie awangardowy. Highendowy! Pod korpusem miał drugi podczepiony buczący właśnie moduł, z którego szpary właśnie wysuwało się gotowe zdjęcie. Słyszała że trwają prace nad taką technologią, ale jeszcze nigdy nie widziała jej w akcji. Aparat który samy wywoływał zdjęcia bez kąpieli w chemikaliach w specjalnej ciemni? To było jak sen złoty! Była gotowa wręcz poprosić głośno by ją ktoś uszczypnął!...
Jej wzrok skierował się jednak na dłoń w czarnej rękawiczce, która wyciągnęła wyplutą fotografię, pomachała ją aby ta się wywołała sama do końca i podniosła ją sobie na wysokość twarzy.
-Hmmm… Ma pani doskonałe oko Panno Clarity.
Została z otwartymi ustami.
Fotograf, który tak pochlebnie się o niej wypowiadał był ubrany cały na czarno. Łącznie z czarnymi rękawiczkami, czarnym kapeluszem i czarną –chyba-peruką. Biała była tylko maska z namalowanym czarnym zarostem, wykrzywiona w błazeńskim uśmiechu.
Mężczyzna który stał dosłownie o krok od niej był Autorem Nieznanym.
Legenda couervichońskiej bohemy właśnie patrzyła się na pozyskane sposobem na pograniczu technologii i magii zdjęcie i właśnie teatralnie kiwała głową z uznaniem.
Wszystko co wiedziała o tej zagadkowej personie sprawiało, że jej umysł właśnie wykonał fikołka próbując zrozumieć, jak może widzieć podwójnie. W gronie redakcyjnym od dawna wygrał pogląd, że Autor Nieznany, jest niczym więcej niż kaprysem ekstrawaganckiego szlachcica. Postacią sceniczną, wykreowaną dla uszytej grubymi nićmi hecy. Maską pod którą skrywa się śmiało sobie poczynający pędzlem Raferian de Loup Blanc we własnej osobie. Nawet zarost na masce miał namalowany w tym samym kroju, żeby nie było złudzeń.
-Ale… Pan… i Pan…
Gdy ona spoglądała na zmianę, to na jednego Raferiana siedzącego obok Szobiego i Camelonika, to na drugiego Raferiana, w tej groteskowej masce, ten bliżej niej zawiesił zwoje ciężkie czarodziejskie ustrojstwo na pasku u szyi, odkręcił pióro wyciągnięte z wewnętrznej kieszeni i przez kilka sekund bazgrał nim coś na odwrocie kartonika ze zdjęciem.
-Proszę uprzejmie. Pani zamówiona fotografia.
Sama nie wiedziała kiedy jej ręka wyciągnęła się i odebrała co jej podawano. Bardziej w tym momencie przyciągały ją oczy spod maski. Jedno czarne jakbyś włożył bilardową ósemkę w oczodół. Wedle jej informacji był tylko jeden człowiek w Lumerii z takim przeklętym okiem. Była na świeżo z tematem. Spoglądała się w takie oko może ze dwanaście godzin temu… i spoglądała na nie teraz.
-Och, proszę przeczytać dedykację.
Mimowolnie spojrzała na kadr swoich marzeń. Miała go w dłoni. Zdobyła się na to aby niepewnym ruchem spojrzeć na to co było na jego odwrocie.
„Pozdrowienia z Szarej Przystani, dla Miłej Damy, która jest mi teraz winna jedną duszę. ;D –Autorian.”
Poczuła jak krew odpłynęła jej z twarzy.
-Będziemy się przyglądać rozwojowi pani kariery, Panno Clarity.
Usłyszała głosem bliźniaczo podobnym do tego raferianowego we własnym uchu, choć nieco obniżonym przez maskę i poczuła dotyk jego dłoni na ramieniu.
Poderwała się i odwróciła.
Nie było go.
Zniknął.
Gorączkowo szukała czarnego kapelusza w tłumie… lecz Upiór rozpłynął się w powietrzu. Zupełnie jakby przez kilkanaście sekund tylko ona jedna go widziała, a wszyscy wokoło zmówili się by odwrócić głowę lub zupełnie nie zwracać uwagi na jego obecność.
Dla pewności spojrzała na własną dłoń. Zdjęcie wielkiej trójki nie zniknęło. Było w niej mimo że wedle wszelkich znanych jej prawideł świata zwyczajnie nie miało prawa się w jej dłoni pojawić, chyba że Raferian de Loup-Blanc posiadł dar bilokacji. Nie uspokoiła jej także druga równie prawdopodobna opcja w postaci tego, że właśnie dobiła targu …z demonem.
W sytuacji w której się znalazła pozostało jej tylko jedno rozwiązanie godne damy.
Zemdlała.

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Siobraux Courva-Yebana   
Rafał I Jan
2023-02-22 22:19:22

Odpowiedz
ODCINEK CZTERDZIESTY SZÓSTY.
RAFERIAN’S ELEVEN. STACJA CZWARTA – PĒNINSULE PRĒSIDENTIELLE.



***

29. stycznia. 17:02.

Wielkie czerwone słońce zachodziło nad bezkresem Półwyspu Prezydenckiego. Czarne sylwetki flotylli ciężarówek wyłoniły się ze ściany lasu, a teraz majestatycznie sunęły wężem na tle świetlistego okręgu w odcieniu szkarłatu, łopocząc proporcami i wzbudzając kurzawę szutrowej drogi. Pierwszy z pojazdów wyróżniał się kształtem i rezolutnie wycelowaną na przód lufą.
Bezdrzewna, zdeforestowana kraina ciągnęła się na wiele mil od aktualnej siedziby Prezydenta Szarej Przystani, zaczynając się sadami, winnicami, przechodząc przez pola i szerokie plantacje bawełny, by na zewnętrznym kręgu stać się pastwiskami, łąkami i niezagospodarowanymi jeszcze karczowiskami. Pan tych terenów był aktualnie w Prefekturze Szarej Przystani czołowym producentem drewna, a w miejscu dawnej puszczy sukcesywnie pojawiały się kolejne łany.
Konwój sunął właśnie przez okolicę która była nadal niezagospodarowanymi nieużytkami i która zapewniała dowódcy szeroką perspektywę. Czarna sylwetka mężczyzny w goglach i czapce dowódcy wystawała z włazu na wieżyczce ośmiokołowego wozu pancernego otwierającego kawalkadę.
Na pace drugiego wozu urządzono istny piętrowy tron z głośników na których siedział samotny muzyk z gitarą i mikrofonem, za którym znalazło się jeszcze miejsce dla perkusistów. Ostro dawali czadu, zamieniając zwykły przejazd przez kraj w wyprawę godną rajdu dzikiego gonu.

https://www.youtube.com/watch?v=zdECN7LI4q8

-Och co za dzień. Cóż za uroczy dzień! –Krzyknął Raferian de Loup-Blanc do Jastrzębia trzymając słuchawkę mikrofonu ich wewnętrznego radia.
-Nie ma to jak zapakować się do kogoś w gości, z pełnym wypierdem, co nie Szef?
-No ba! …No ale co zrobisz? Na najdalszy zachód kolej nie dochodzi. Trzeba było się wybrać automobilami.
-Bardziej mi chodziło, Szef, że od tej gitarowej na*ierdalanki wypłoszymy wszystkie zwierzęta w okolicy.
-I dobrze.
-Słucham?
-I dobrze! Przynajmniej nic pod koła nie podejdzie.
-Ma sens… Ale czy jednak mogę prosić o zmianę piosenki? Zanim stracę słuch w niskich tonach.
-A co byś chciał?
-Nie wiem. Jesteśmy na Półwyspie Prezydenckim… Może coś z tutejszego bluesa?
-No niech ci będzie… Chyba mam pomysł. Połącz mnie z wozem grajków.



https://www.youtube.com/watch?v=2SxSa6a6am4
Boom boom boom boom
I’m gonna shoot you right down,
Right off your feet
Take you home with me,
Put you in my house
Boom boom boom boom
Hmmm hmmm
Hmmm hmmm hmmm hmmm
...


-Nie ma co Szef. Na pewno dla okolicznych jeleni, będzie to dobra zmiana. –Skwitował Jastrząb.
-No nie? –Raferian się wyszczerzył- Melodia nadal jaka soczysta, a jednak spokojniejsza.
-Bardziej chodziło mi o libretto utworu, Szef. Jelenie mogą opacznie zrozumieć nasze pokojowe intencje.
-Oj tam, Oj tam! To poważny konwój wojskowy w poważnej wojskowej misji, a nie stypa. Musi być trochę pod nóżkę!

Jastrząb westchnął.
-No tak. Wypierd ponad wszystko… A zresztą… Tak po prawdzie to od jakiegoś czasu nie widziałem w okolicy żadnego jelenia.
-No widzisz? Nie masz się co martwić… A teraz podaj kanapkę. Zgłodniałem od tej podróży.


***

Na jelenim wiecu Półwyspu Prezydenckiego na kraju kniei klarował się konsensus.
-Nie ma co o czym radzić. Rzeźnik Raferian wali tu na nas całą swoją potęgą. –rzekł po jeleniowemu dorodny czernastak.
-Prawda!
-Jako żywo!
–Odparły kolejne silne samce.
-A Minister Camelonik- nasz obrońca był widziany jak sobie siedział i wymieniał z Raferianem uśmieszki. Zamiast go z Szarej Przystani pogonić precz!
-Zdrada!
-Zdrada!
-Koniec. Półwysep to już nie jest dobra ziemia dla jeleniowego rodu.
-A więc postanowione. Panowie, Panie. Opuszczamy ten lokal.
-Eksodus!
-Eksodus!
-Chwila.
-Co tam?
-A słyszeliście, że Raferian obiecał Prezydentowi Tehen-Dżekowi podczas przejazdu na nas nie polować? I podobno ma nawet zajechać na półwysep z własnymi kanapkami.

Przez chwilę na wiecu zapadła cisza jak makiem zasiał.
A potem wszystkie jelenie pokładły się ze śmiechu.
-Z kanapkami… Dobre sobie.
-No to postanowione. Eksodus!
-Eksodus!
-Eksodus!


Cóż. Nie możesz czegoś upolować, ani przejechać, ani wystraszyć hałasem swojego przejazdu, jeśli to coś samo postanowiło brać nogi za pas na samą wieść o tym, że masz się pojawić w okolicy. Choć do tej pory nauka spiera się co do tego czy Wielki Ekodus Jeleni był zjawiskiem przyrody związanym z pobytem Raferiana de Loup-Blanc na półwyspie, czy nie.

Rysunek

***

29. stycznia. 20:14.

Wiejska orkiestra grała jeden z miejscowych szlagierów.

https://www.youtube.com/watch?v=5OKdbc0DYpM

Był ciepły wieczór. Ciepły w ogóle, a nie tylko jak na tą porę roku. Ciężko powiedzieć, czy to sprawka kaprysu pogody, czy tego, że na ziemiach Barona von Tehen-Dżeka generalnie panował miły klimat.
Cały plac faktorii pod rozłożystymi południowymi drzewami był oświetlony latarniami i wypełniony przyjezdnymi wojskowymi z Couervichon pomieszanymi z miejscową ludnością, zatrudnianą przez Barona von Tehen-Dżeka z rodzinami. Jako że Baron był personą obyłą w całym v-świecie, tako i pracownicy których rekrutował zewsząd do jego faktoriami byli barwnym ludem w wszystkich kolorach skóry, złączonym w trudzie budowy ich małej idylli.
Trwał bankiet na dworze. Nagle gdy się dobrze wymieszało to barwni Szaroprzystańczycy od żołnierzy rekrutowanych i w samym Couervichon i na Sa’couervie’u i w Couerwonjang i w Port Auchan i na Vinbergu i wszędzie w całej Prefekturze, różnili się tylko brakiem jednolitych mundurów. Uniwersalny język piwa zacierał różnice w akcentach mowy.
U szczytu placu stała okazała rezydencja Barona von Tehen-Dżeka. Pod tympanonem z kilkoma kolumnami była weranda wystarczająco obszerna aby samemu robić za rodzaj salonu pod chmurką. Stojący za fotelem Raferiana i oparty na toporze Jastrząb, złapał spojrzenie czarnoskórego pokojowca gospodarza. Westchnął. Niestety obaj byli w robocie, gdy wszędzie wokoło trwała impreza. Będąc ochroniarzami dwóch szlachciców, którzy już nie raz potrafili się nieźle punktować w dyskusji, powinni byli zachować względem siebie profesjonalny dystans, na okoliczność gdyby któremuś z ich panów coś odwaliło i nagle doszło między nimi do rękoczynu.
A jednak.
Długie kwadranse na służbie mijały. Jastrząb spojrzał się stojącemu dwa kroki dalej Murzynowi głęboko w oczy. Ten odwzajemnił to wyzywające spojrzenie. Kwadratowa dłoń krasnoluda sięgnęła za pas. Natrafiła na granat trzonkowy. W ułamku chwili dłoń Murzyna znalazła się w jego wewnętrznej kieszeni, niechybnie na czymś co można napastnikowi wpakować prosto w głowę nim ten zrobi coś głupiego.
Jastrząb dostrzegł tą reakcję i przeprosił spojrzeniem za własną niezgrabność. W myślach zabluźnił. Niechcący sprawił, że ukryta gdzieś z karabinem Bianka mogłaby nieszczęśnikowi zrobić krzywdę.
Przesunął dłoń na manierkę, odpiął ją i wyciągnął. Odkręcił. Pociągnął sobie z gwinta. Czarnoskóry widocznie się uspokoił i jego pusta dłoń powróciła na własny pas.
Sa’couervianin ugasiwszy pragnienie ponownie spojrzał na Murzyna.
‘Czego chcesz?’ - Mówiły jego lekko ściągnięte brwi.
Krasnolud zrobił wyciągnął manierkę w jego stronę.
-Przejdźmy na ty. Jastrząb.
Przez chwilę siłowali się spojrzeniem.
Nagle Murzyn rozejrzał się wzrokiem sprawdzającym, czy ktoś nie patrzy.
Upewniwszy się, że nie, odebrał manierkę.
-Barnaba.
Powąchał. No tak. Nieznany alkohol. Pociągnął sobie głęboko.
Trzymał się dzielnie przez trzy sekundy. Odkasłał.
Krasnolud się wyszczerzył.
-Miodówka na spirytusie.
Murzyn oddał manierkę i samemu sięgnął do innej niż poprzednio wewnętrznej kieszeni.
Srebrna piersiówka.
Odkręcił. Zrobił łyka. Podał Krasnoludowi.
Jastrząb uniósł brew. Powąchał. Nieznany alkohol. Pociągnął sobie głęboko.
Musiał przekrzywić kilka razy głową, jak przepalało się aż do żołądka.
Murzyn uśmiechnął się przebiegle, podłapując jego pytające spojrzenie.
-Księżycówka.

***

Kilku wzajemnie szachujących się snajperów, z których tylko kilu należało do Raferiana de Loup-Blanc odetchnęło z ulgą. Bianka zrobiła sobie łyka kawy z termosu.

***

Na stoliku leżały podpisane półtorej godziny wcześniej dokumenty. Na liście obecności Operacji Cytadela widniał podpis Barona Alfreda Fabiana von Tehen-Dżeka, a na pokwitowaniu odbioru drewna i blankiecie czekowym podpis Barona Raferiana de Loup-Blanc. Gospodarz nie był formalistą i machnął podpis, mimo że wszyscy którzy mogliby się zająć przeładunkiem drewna uczestniczyli właśnie w bankiecie na cześć gości i raczej nie będą mieli głowy by się zająć tematem aż do jutrzejszego przedpołudnia. Raferian zaś wiedział, że nie wypada odmówić zaproszeniu na pijatykę.

Siedzący obok fotela Barona Alfreda Fabiana lampart trzymał głowę na udzie swego pancia i łaskawie przyjmował pieszczotę w formie drapania za uchem.
-Przyjaźń to magia.
-Przyjaźń to magia.

Zadzwoniły o siebie dwie grube szklanki whisky z colą.
-Niechaj rośnie Wam ta cytadela, jak na drożdżach. –Rzucił toast Alfred Fabian.
-Z podziękowaniem. Zdrowie gospodarza i wszystkich kontrybutorów operacji. –Odparł Raferian.
Obaj wypili, do reszty zakopując dawny topór wojenny między dwoma miastami.
-To co teraz? Chyba byłem ostatni na waszej liście.
-Wedle pierwotnego planu owszem.
-To znaczy?

Raferian spojrzał na niego swoim jednookim spojrzeniem z wyraźną iskrą drapieżnika.
-To znaczy, że będę miał temat do mojego Kurwemejera. Bardzom chętny jest dowiedzieć się, co też porabia, że nie stawił się ze swoim kamieniem, pomimo publicznie składanych deklaracji.
-No no. Tylko na spokojnie. Może mu co wypadło… Spróbujcie z nim najpierw pogadać, zamiast na niego polować.
-Jak wy onegdaj na Scurviduppla?
-Oj tam. Stare czasy.
-Owszem. Stare …ale dobre. Za stare czasy.
-Za stare czasy.

Przepili kolejny toast.

---DZIESIĘĆ---

***

30. stycznia. 10:56.

Całe drewno było załadowane, a couervichońska piechota z powrotem na pakach. Ostatni pojazd ciężarowy właśnie minął szlaban tartaku i skierował się drogą na północny wschód przez łany plantacji bawełny.
-Jeszcze raz dzięki.
-Spoko.

Dwaj baronowie raz jeszcze podali sobie dłonie, po czym Raferian wskoczył na dach swojej wiernej Panzer Wrotki, która miała tym razem zamykać konwój. Chciał jeszcze coś powiedzieć, gdy do Alfreda Fabiana podszedł jeden z jego ludzi, by przekazać mu jakieś pilne wiadomości. Ten wysłuchał Bardijczyka ale zmarszczył brwi.
-Jak to zniknęły?
-Nie możemy żadnego znaleźć panie!
-Ech…
-Co tam się zadziało?
–Wszedł w rozmowę Raferian, jak gdyby nigdy nic.
-A tam, z takimi łowczymi od siedmiu boleści... Rzekomo gdzieś wyparowały wszystkie jelenie na Półwyspie Prezydenckim…
Alfred Fabian został ze ściągniętymi brwiami wpatrując się nieprzeniknionym spojrzeniem na Raferiana. Ten tylko uniósł dłonie.
-O przepraszam. Ja mam rączki tutaj!
Gospodarz został milczący ze ściągniętymi brwiami, jakby podświadomie wyczuwając, że ma przed sobą osobę w jakiś nie zbadany jeszcze sposób odpowiedzialną za powstały stan rzeczy.
Jastrząb tylko uśmiechnął się pół Panzer Wrotki dalej i szturchnął w ramię Młodego by ten nacisnął pedał gazu.
-Hmmm… -Brwi Alfreda Fabiana ściągnęły się jeszcze bardziej, gdy silnik wykonał swoje głośnie ‘wrum’
-Ja mam rączki tutaj! –Powtórzył Raferian z dachu już jadącego wozu, z tonem całej niewinności świata.

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
nikt nie polubił wypowiedzi
Rafał I Jan
2023-02-26 19:15:25

Odpowiedz
ODCINEK CZTERDZIESTY SIÓDMY.
TAJEMNICA CZŁOWIEKA Z KRYZĄ.



21. stycznia. 23:48.

-A i ja dorzucę kamień! –rozległo się w słuchawce głosem Barona-Strażnika Alphonse’a de Couervichon.
Dowódca III Brygady Piechoty, Baron Raferian de Loup-Blanc siedział ze słuchawką przy uchu w zalanym czerwonym światłem bunkrze pod budynkiem sztabu. Pomieszczenie było wypełnione ścianami aparatury nasłuchowej, grupą żołnierzy w wielkich słuchawkach przed pulpitami z nieprzeliczonymi pokrętłami i suwakami, adrenaliną oraz zapachem potu i dymu papierosowego. Spojrzał przez swoje zawalone papierami biurko na kilku podoficerów którzy właśnie przed nim gorączkowo przesuwali koraliki na liczydłach. Po chwili najwyższy rangą podniósł kciuk do góry, drugi z kolei powtórzył gest ‘OK’, a trzeci napisał na tabliczce kredą liczbę „1400”.
Raferian zrobił łyka zimnej już malinowej herbaty z kubka o pojemności 0,7 litra na którym widniał sierp Księżyca, uśmiechnięty granatowy pegazorożec oraz napis ’#1 Księżniczka Na Nocnej Zmianie”.
-Zacnie. - Odparł do słuchawki- Dorzucam was mości Kurwemwejerze na czwartego do listy Kamieniarzy. Tym samym kontyngent kamienia to 4 x 1400 jednostek.
Na wielkiej mapie taktycznej na końcu sali dwóch kolejnych żołnierzy właśnie dodawało kolejne nazwisko i już szykowało się do kreślenia szlaków logistycznych, gdy dotarło do nich że nie bardzo jest co kreślić. Biuro zakładów kamieniarskich było na rogu miejskiego rynku, zalewie pół miasta dalej. Technicznie rzecz biorąc nikt ze zgłaszających akces do Operacji Cytadela nie miał na plac budowy bliżej.
Raferian dopił herbatę do końca. Uśmiechnął się.
-Heh. To będzie łatwizna. –Rzekł do siebie rad.

***

27. stycznia. 06:55.

Na gramofonie igła leniwie bujała się na talerzu z czarnego winylu, a wibrujące ‘rrr’ wypełniało wnętrze salonową elegancją i Lumeryjskim patriotyzmem.

https://www.youtube.com/watch?v=Q3Kvu6Kgp88

Mężczyźnie z Kryzą, właśnie wciągnięto na nogę myśliwski but z obcasikiem, klamrą i kokardą. Wstał i przejrzał się w potrójnym lustrze, jakie stało w jego obszernym namiocie myśliwskim. Dziewięć metrów kwadratowych szkła pozwało śledzić stojącemu przed nim oba swoje dwa półprofile na raz. W czarnym skórzanym kostiumie z masą wystających koronek, Mężczyzna z Kryzą był bezsprzecznie najbardziej eleganckim spośród łowców w całej Prefekturze.
Po chwili namysłu Mężczyzna z Kryzą pstryknął palcami. Dwóch służących podleciało i poprawiło nieskazitelność jego cery kolejną warstwą pudru, a trzeci czerń brwi barwniczką. To nie jest tak, że już istniejącego ideału, nie można poprawić jeszcze choć odrobinkę.
W kolejnych oględzinach w lustrze pomogli słudzy od czwartego do szóstego, którzy kandelabrami doświetlili oblicze Barona-Strażnika.
Alphonse de Couervichon uśmiechnął się. Wreszcie był gotowy na poranne łowy.
-Dla porządku, zechciej mi przypomnieć proszę, co mam dziś w planach. –zwrócił się do siódmego sługi trzymającego aktówkę, gdy wyciągnął dłoń, aby słudzy ósmy i dziewiąty mogli zająć się wdzianiem jego rękawic myśliwskich.
-Najpierw, krótki wypad na polowanie o poranku, mój panie…
-Tak, tak. Dla zaczerpnięcia porannej rosy. Zgodnie z zaleceniami cyrulika. Wiem to. Pytałem o to co potem.
-Następnie o wasza doskonałości, macie o 9:00 śniadanie w formie pikniku. Głównym punktem menu będą kawior i jajka kukule na twardo jak wasza miłość lubi. Będzie również pieczywo w dwunastu rodzajach i konfitura o smaku…
-Nie kończ. Lubię niespodzianki.
–Przerwał mu Baron, gdy dziesiąty ze służących kończył montować sygnety na rękawiczce, jedenasty poprawiał kolczyk z perłą, a dwunasty kokardę od broszy.
-Ma się rozumieć, mój panie.
-Co dalej?
-Następnie, o wasza wszecheleganckość, macie mój panie do 11:00 odczyt sonetów połączony ze sjestą dla lepszego trawienia, a jeszcze dalej spotkanie filantropijne w sprawie zasilenia Operacji Barona de Loup-Blnac, transzą kamienia z zakładów kamieniarskich waszej nieskazitelności. Jako że będzie już po godzinie 12:00 będziecie panie mogli już przy tej okazji obrócić lampkę szampana jak na dżentelmena przystało. Następnie zaś…
-Nie wybiegajmy może tak daleko w przyszłość.
–Baron przegonił trzynastego ze sług, by ten nie przesadzał ze skrapianiem go ostentacyjną męską korzenną perfumą- Najważniejsze że wiem, iż mam czas w spokoju machnąć jednego jelonka na udany początek dnia.
-Niechybnie tak jest, wasza przezacność.
–Odparł sługa zamykając aktówkę, gdy czternasty z jego kolegów zawieszał na baronie pas z myśliwskim rogiem, piętnasty podawał mu jego fuzję, a drużyna kolegów od szesnastego do dwudziestego pierwszego już ustawiała się w rządku by Baron mógł zdecydować się na jeden z kapeluszy i/lub parasol od słońca. Dwudziesty drugi sługa cały czas stał dwa kroki za Baronem, gotowy w każdej chwili służyć pucharem wody ze srebrnej tacy, zaś słudzy dwudziesty trzeci i dwudziesty czwarty czekami na jedno skinienie z wachlarzami ze strusich piór.

***

27. stycznia. 08:13.

Jakieś dwadzieścia kilka mil na północny zachód od Sa’couervie’a, była polana, na której stał samotny baobab mandragory, swoimi gabarytami i stanowiskiem doskonale naśladujący stary kilkusetletni dąb. Na kępkach wysokiej trawy odłożyła się poranna rosa malowniczo lśniąca się w promieniach niskiego słońca, gdy ustępowały spod baobabu mandragory mgły. Impresji dopełniało stado jeleni, które upatrzyły sobie tą miejscówkę, skubiąc liście wilgotnych traw na drugie śniadanie.
Dokładnie tak ten idylliczny obraz rozpostarł się przed Człowiekiem z Kryzą, który ze swoją myśliwską flintą rozchylił krzew na kraju polany.
Baron-Strażnik Alphonse de Couervichon długo podziwiał stado jeleni na polanie, bardzo doceniając ich walory artystyczne i to jak ich brąz dopełniał różnych odcieni zieleni oraz mgieł w tle, które w słońcu mieniły się gamą od szarości do beżu.
Samotny myśliwy, zostawił zastęp służących sto kroków za sobą. Jego relacja ze stadem była wręcz intymna. Nie musiał się nigdzie spieszyć. Oddawał się nabożnemu rytuałowi wyszukiwania swojej przyszłej zdobyczy. Swymi oczami gładził muskularne karki i silne kończyny kolejnych łani, aż doszedł do obdarzonego rozłożystym porożem byka. Potężny przewodnik stada nieświadomie jak cała reszta raz po raz robił majestatyczny kroczek, schylał głowę i robił skubał po kilka kęsów.
Warunki były odpowiednie. Delikatny powiew powietrza w twarz łowcy, wykluczał to, że stado go zwęszy. Odległość do celu nie stanowiąca aż takiego wyzwania.
Wytrawny myśliwy podjął decyzję. Już za chwilę położy byka strzałem prosto w serce. Echo wystrzału potoczy się po polanie, a akt łowiecki dokona się.
Mężczyzna z Kryzą, przyklęknął na jedno kolano, przyjmując pozycję strzelecką. Uspokoił oddech. Wyczekał momentu gdy jeleń schyli głowę i przez następne kilka sekund będzie nieruchomo skubał trawę. Przyłożył policzek do broni biorąc byka na cel.
To był ten moment. Palec naciśnie spust za trzy… dwa… jeden…
Chwila trwała.
Trwała…
…I trwała.
Jeleń jak gdyby nigdy nic podniósł głowę. Przeżuwał chwilkę rozglądając się i nie dostrzegając niczego co przykułoby jego uwagę. Niespiesznie zrobił kolejny krok. Już miał schylić się by powrócić do żerowania, gdy jego uszy odwróciły się wychwytując szelest i pufnięcie czegoś co upadło w trawę.
Przewodnik stada spojrzał się natychmiast w tamtym kierunku. Dostrzegł coś w cieniu krzewu. Biały okrąg kryzy nie dał się nie zauważyć w morzu zieleni.
Byk zaryczał. Łanie podniosły głowę na komendę i również zwróciły uwagę na dziwne zjawisko na kraju polany.
Potężny samiec potrząsnął głową dając sygnał stadu. Byk ruszył przodem, a za nim kilka samic.
Jelenie podeszły i stanęły półksiężycem przed nietypowym widokiem. Pod krzewem leszczyny klęczał mężczyzna w myśliwskim kostiumie. Czarna głowa leżała pochylona na okręgu kryzy, jak na wielkim półmisku. Obok w trawie leżał metalowy ‘grzmiący kij’. Przedmiot z którego człowieki polują na jelenie. Ten człowiek jednak nie polował. Po prostu klęczał z opuszczoną głową. Miał zamknięte oczy. Żył bo miarowo oddychał.
Przewodnik stada spojrzał na swoje łanie, a one na niego.
Po chwili obserwacji stado doszło kolektywnie do niedającej się zrozumieć konkluzji.
Mężczyzna z Kryzą… spał.
Klęczał szykując się do oddania strzału, z ‘grzmiącego kija’, a potem jak się szykował do oddania strzału tak usnął. Nagle. Niespodziewanie. Jakbyś na pstryknięcie palcami rzucił na niego urok.
-Co jest do cholery? –Zapytał po jeleniowemu Przewodnik Stada.
Po chwili ciszy, która nie przyniosła odpowiedzi, zrobił powoli ostatnie kroki i stając nad klęczącym nachylił nad nim łeb. Powąchał.
‘Mmm… Bardzo elegancka woń’ –Pomyślał Przewodnik Stada unosząc z pewnym uznaniem brew.
Swym wielkim mokrym czarnym nosem dotknął głowy na talerzu kryzy.
Obserwował reakcję.
Nic.
Delikatnie szturchnął głowę śpiącego.
Obserwował reakcję.
Ponownie nic.
Nie rozumiejąc już z tego nic, otworzył pysk, wyciągnął swój długi język i obficie polizał głowę na talerzu kryzy.
Jedyną reakcją było to, że śpiący człowiek… przewrócił się do końca w trawę, nakrywając swój ‘grzmiący kij’.
Jelenie patrzyły jeszcze bardziej unosząc brwi i patrząc się po sobie.
Mężczyzna z Kryzą… Zachrapał.
-Co jest do cholery,… po dwukroć?! –Ponowił swe pytanie Przewodnik Stada.
Cisza przerwana powiewem wiaterku szeleszczącego między gałęziami leszczyny nie przyniosła odpowiedzi.

***

31. stycznia. 09:02.

Polana jakoś ponad dwadzieścia mil na północny zachód od Sa’couervie’a. Samotny baobab mandragory udający prastary dąb. Niewielki symetryczny pagórek zielonej trawy, zroszonej skrzącą się w słońcu poranną rosą. Idylla dopełniona przez leżące w trawie pod baobabem mandragory i leniwie przeżuwające swój posiłek stadko jeleni. Po środku dumny byk, Przewodnik Stada… oraz mężczyzna leżący prostopadle do niego, oparty o jeleni bok z głową na talerzu z białej kryzy. Elegancko ubrany myśliwy, leży dostojnie i w symetrycznej pozie na plecach z rękoma złożonymi na krzyż na piersi. Oczy zamknięte. Brzuch rytmicznie unosi się i opada.
Baron-Strażnik Alphonse de Couervichon śpi w najlepsze jakby rażony urokiem pod drzewem, nie baczący na to, że obsiadły go te same jelenie, na które wybrał się je podchodzić.
Na końcu polany pod krzewem leszczyny stoi czarno-biała grupka Sa’couervie’an, wymieszana ze sługami Kurwemejera, podziwiająca niecodzienne zjawisko.
Pomiędzy nimi szlachcic w wojskowej kurtce, trzymający swój wierny muszkiet na słonie, patrzący na to wszystko… jednako zbaraniały.
-Co jest do cholery? –Zapytał całkiem po ludzku Raferian de Loup-Blanc.
Cisza przerwana powiewem wiaterku szeleszczącego między gałęziami leszczyny nie przyniosła odpowiedzi.
Po chwili odchrząknął Jastrząb.
-Ekhm. To co Szef? Strzelamy, nie strzelamy, czy co robimy? Obyczaje myśliwskie nie są jednoznaczne w tym jak interpretować tą sytuację…
-Fakt… Jeszcze by się poniosła fama, że dobieramy się do stada, które ktoś… eee… hmmm….
-‘Podchodzi?’
-Nie pomagasz.
-Sorry.
-Ech… Mniejsza z tym. No dobra. Powiem ci co zrobimy.
-Tak, Szef?
-Ty umiesz dogadać się z każdym. Idź tam, do tych jeleni i wynegocjuj mi proszę wydanie kurwemejerowego ciała.


***

31. stycznia. 09:27.

Jedne negocjacje ze stadem jeleni nad wydaniem ciała Kurwemejera później, nad śpiącym pochylało się konsylium mądrych głów mające rozstrzygnąć co dalej. W jego składzie byli: Głos Wiedzy –kurwemejerowy cyrulik, Głos Rozsądku –Doświadczony życiowo brodacz zwany Jastrzębiem, a także przewodniczący obradom, Głos Przemyślności w osobie Raferiana de Loup-Blanc.
-Więc dobrze… Podsumujmy… -Zaczął gładząc się po czole Przemyślny Szlachcic. –Baron de Couervichon, nie pojawił się w umówionym miejscu na placu Wielkiej Budowy ze swoim kamieniem, ponieważ o poranku cztery dni temu, poszedł on podchodzić ze sztucerem okoliczne jelenie…
-Tak, jest mój panie.
–Potwierdził Cyrulik.
-I już na tym polowaniu został. A wy razem z resztą jego ludzi znaleźliście go śpiącego pod tym tutaj baobabem mandragory. Otoczonego wianuszkiem jeleni jak alrajański sułtan dywanem z ciał swych nałożnic.
-Egzotyczne porównanie, mój panie, ale tak.
-Drzemiącego… O przepraszam śpiącego snem tak głębokim, że choćbyś go podszedł i z całej siły kopnął w rzyć, to i tak by nadal spał jak zabity.
-W rzeczy samej… Oczywiście mówicie panie akademicko i nie myślicie sprawdzać swej teorii o kopaniu na moim szlachetnym pryncypale?
-Oczywiście…
-Raferian westchnął i zabębnił palcami na skrzyżowanym ramieniu. –Absolutnie, tak tylko mi się powiedziało.
Jastrząb w milczeniu tylko pogładził brodę. Jego mina sugerowała, że porównanie jego Szefa mogło nie być tylko hiperbolą, lecz nic nie powiedział.
-No dobrze więc… -Kontynuował Przemyślny Szlachcic, zwracając się ponownie do Cyrulika -Czy jesteście mi jest w stanie wytłumaczyć co tutaj się zadziało i dlaczego leży on tutaj jak długi?
-Myślę, że jako jego przyboczny medyk, byłbym kompetentny udzielić odpowiedzi na tak postawione pytanie.
-Bardzo zacnie… A zatem?
-Otóż mój panie, dopadła Barona-Strażnika jego hiberna.

Raferian zamrugał okiem.
-Że co proszę?
-Hiberna. Sen zimowy, Sir.
-Ja wiem co to jest, do stu diabłów.
–Wziął głęboki oddech i rozwinął swoją myśl, próbując zachować przynajmniej pozory spokoju. -Ja się pytam jak Kurwemejera, który nie jest niedźwiedziem, ani świstakiem, mogła dosięgnąć taka właśnie kondycja?
-Baron de Couervichon jest Człowiekiem Eleganckim.
-No jest. Ma tą no… kryzę i falbanki… Nawet na butach… Trochę to już hardkorowe mieć falbanki na klamerkach butów myśliwskich, ale kim jestem by oceniać czyjeś dziwactwa… Jednym słowem Cała Elegancja Świata. Co to ma do rzeczy?
-Nie zrozumieliśmy się Sir.
-Chyba nie.
-Baron de de Couervichon jest Człowiekiem Eleganckim.
–Podkreślił Cyrulik.
Raferian uniósł brwi, dając pole by go oświecono.
- Homo Sapiens Elegantus. Człowiek Rozumny Elegancki.
Raferian przymknął oko, ponownie głęboko wciągając powietrze by go piorun nie trafił. Rozchylił przy tym wargi, ujawniając swoje prognatyczne trójkątne zęby, sugerujące że jego ewolucja skręciła w innym kierunku oraz że zaraz może wilczym zwyczajem zacząć się odżywiać Ludźmi Zbyt Rozumnymi, jacy znajdą się w zasięgu jego kończyn górnych.
-I cóż z tego wynikać może…?
-Otóż Ludzie Eleganccy, Sir, wyróżniający się na tle reszty populacji chociażby swymi okazałymi kryzami, często ucinają sobie drzemki dla urody. To dla nich całkowicie normalny, fizjologiczny, rzekłbym proces… Zaś obecny tutaj Baron de Couervichon jest wyjątkowo dorodnym osobnikiem na tle swego gatunku.- Dłoń Cyrulika wskazała na półmetrowej średnicy okrąg bieli okalającej szyję śpiącego -Jego uroda wymaga takiego dopieszczenia, że i drzemka dla jej podtrzymania może przybierać formę długotrwałą.
-Mądrala mówi, że te ten typ tak ma, Szef.
–Wtrącił Jastrząb.
-Dziękuję. Zrozumiałem bez dalszych didaskaliów.
-Drobiazg, Szef.
-No dobrze, więc mój bardzo uczony panie…
-Homo Sapiens Lupus zwrócił się do Cyrulika, wyrzuciwszy na kostce przeznaczenia wyjątkowo dobry rzut na cierpliwość i opanowanie rządzy mordu.- …to jak długo nasz Wyjątkowo Elegancki Kurwemejer ma zamiar… hibernować?
-Ciężko powiedzieć, Sir.
-Och, bardzoście się okazali pomocni!
-Ależ Sir!...

Raferianowi błękitny płomień spojrzenia przebił się nawet przez czarną łatkę. Człowiek uczony nie potrzebował więcej by rozpoznać w rozmówcy drapieżnika gotowego zabijać, więc tylko ukłonił się i oddalił się.
Korzystając ze swojej tury zaszumiało stare drzewo, przyglądające się całej scenie z wysokości swej korony.
Po chwili ciszy i kilkunastu głębszych oddechach, Raferian wydał się na powrót na tyle spokojny, że Jastrząb zapytał.
-No dobrze Szef. To jaki jest plan?
Raferian spoglądał w dal na drugą stronę polany, gdzie łaskawie raczyło się przenieść stado jeleni.
-Plan się nie zmienia.
-To znaczy?
-Kurwemejer zobowiązał się wspomóc nas w Wielkiej Budowie.
-Tak było… Tylko… ?

Raferian spojrzał na sługę.
-Część Operacji. Część Cytadeli.- Wygłosił sentencjonalnie, kładąc mu dłoń na ramieniu.
Jastrząb podrapał się po głowie.
-Część Operacji. Część Cytadeli… -powtórzył -Czyli co? Że bierzemy tego pana na wynos?
-Ano tak. Bierzemy.
–Zły uśmiech wilczych zębów –Nie możemy przecież dopuścić by Baron de Couervichon okazał się krzywoprzysięzcą. Obiecał on mieć swój wkład w Cytadelę… i będzie on mieć swój wkład w Cytadelę.

***

31. stycznia. 16:32.

-Raz! –Zakrzyknął Raferian de Loup-Blanc.
Nadchodzi słońce! –Odparł mu chór jego jegrów z Sa’courvie’a.
-Dwa! –Zawtórował.
-Nadchodzi słońce! –Powtórzyli.
-Trzy!
-Jest najjaśniejszą gwiazdą z wszystkich!
-Cztery!
-I nigdy nie spadnie z nieba!



https://www.youtube.com/watch?v=v7GMG1aLyPw

Niezwykłą procesję przez zlane w czerwieni zachodzącego słońca miasto Couervichon otwierała jadąca wolno Panzer Wrotka i Przemyślny Szlachcic jadący na jej włazie dowódcy. Za nim równymi czwórkami maszerowali jego niscy brodaci jegrowie, każdy dumnie prezentujący swą broń przerzuconą przez ramię. Rozwinięto biało-czarne proporce. W połowie oddziału ósemka Sa’courvie’an niosła mary z ciałem Barona-Strażnika Alphonse’a de Couervichon śpiącego kamiennym snem. Szereg sług Kruwemejera niosło w procesji na poduszkach jego biżuterię, atrybuty myśliwskie oraz sztucer. Za sługami jechał wóz z górom głośników, gitarzystami i bębniarzami. Na ciężarówkach z tylu jechało wyposażenie jakie Kurwemejer miał na każdym polowaniu, włączając jego wielkie zwierciadło.

Rysunek

-Pięć!
-Nadchodzi słońce!
-Sześć!
-Nadchodzi słońce!
-Siedem!
-Jest najjaśniejszą gwiazdą z wszystkich!
-Osiem, dziewięć!
-Nadchodzi słońce!


Procesja ze śpiącym Człowiekiem z Kryzą kierowała się w stronę budowy Cytadeli.
Młody siedzący za sterami Panzer Wrotki dla lepszego efektu co jakiś czas włączał we wozie zraszacze. Jako że wypełniono je olejem skalnym i obrócono prostopadle do maski, to pochód co jakiś czas otwierał słup ognia. Miotacze płomieni równie dobrze co na Kurwoliszki nadawały się do anonsowania miastu, że nadchodzi jego słoneczko.

---JEDENAŚCIE---

***

Minęły dni i tygodnie…

Niezwykłej doniosłości dla całej opowieści drobinka kurzu tańczyła w powietrzu ponad rytmicznie podnoszącą się i opadającą klatką piersiową.
W pomieszczeniu niósł się miarowy odgłos chrapania, oraz cicho puszczona na gramofonie lumeryjska pieśń patriotyczna.

https://www.youtube.com/watch?v=Q3Kvu6Kgp88

W pewnej chwili, owa niezwykłej doniosłości dla całej opowieści drobinka kurzu została wciągnięta przez nos.
Nie był to jednak byle jaki, pierwszy z brzegu nos. Był to nos niezwykle elegancko stojący po środku bardzo eleganckiej twarzy okolonej aureolą wielkiej, a eleganckiej białej kryzy.
Elegancki dotknięty barwniczką wąsik poruszył się.
Drapało. Oj musiało drapać!
Nagle Baron-Strażnik Alphonse de Couervichon kichnął… I walnął się czołem w szklaną taflę.
-Auciu!… Mmmm…
Brutalnie przebudzony śpiący otworzył oczy i potarł się po czole. Dostrzegł, że ma nad sobą szybę. Niewiele myśląc popchną ją… a ta się otworzyła jak wieko skrzyni.
Usiadł. Rozejrzał się. Pamiętał że był w lesie… Lecz w miejscu drzew zobaczył las pionowych, ostrołukowych okien, pomiędzy nieotynkowanymi ceglanymi murami. Był w długim pomieszczeniu, a właściwie sali. Była to prawdziwa zamkowa sala... lecz wyglądająca na celowo nie wykończoną, a mało tego, celowo przykrytą betonowymi prefabrykatami, tam gdzie spodziewać się można było wykwintnych sklepień.

Rysunek

-Mmmm… Jak brutalistycznie… -Przyznał, z uznaniem dostrzegając celową wandejskość wnętrza.
Dalsze rozpoznanie w sytuacji przyniosło ten wynik, iż Baron-Strażnik odkrył, że siedział właśnie w szklanym sarkofagu na środku wnętrza, które musiało niechybnie być wandejską kaplicą, lecz urządzoną na zamku. Co więcej, wyglądało to tak, jakby na czas jego drzemki, jego ciało było główną ozdobą tego pomieszczenia. Normalnie jakby zrobili z niego jakąś świecką relikwię.
Człowiek z Kryzą, dostrzegł, że w jego szklanym sarkofagu leży obok niego koperta, która widać musiała się zsunąć jak się obudził. Podniósł ją. Nie podpisana.
Otworzył.
Na kartce widniała dedykacja: „Dobranoc, mój słodki książę.”
Przez chwilę, niezwykłej doniosłości dla całej opowieści drobinka kurzu tańczyła w powietrzu gdzieś nad jego głową w takt lumeryjskiej pieśni patriotycznej.
-Co jest do cholery? –Elegancko skwitował sytuację.

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Siobraux Courva-Yebana   
Rafał I Jan
2023-03-04 23:22:19

Odpowiedz
ODCINEK CZTERDZIESTY ÓSMY.
ZAMEK PRZYJAŹNI.



”Exegi monumentum aere perennius”

„Wybudowałem pomnik trwalszy niż ze spiżu
Strzelający nad ogromem królewskich piramid
Nie naruszą go deszcze gryzące nie zburzy
Oszalały Akwilon oszczędzi go nawet”
(…)



***

26. luty. 11:59

Orkiestra wojskowa grała wesołą, aż patriotyczną melodię.

https://www.youtube.com/watch?v=ZAUKedTrZMU

Dłoń w czarnej rękawiczce pociągnęła za sznur idący na szczyt kilkunastu metrowego zawiniątka. Linka naprężyła się, a potem węzeł puścił. Splot trzymający płótno zluzował się i materiał majestatycznie spłynął w dół ukazując co było pod nim.
Wybuchła burza oklasków.
Był to smukły obelisk z czarnego marmuru. Na jego ścianach wisiały pola z płaskorzeźbami ukazujące ludzi przy pracach ziemnych, zwożenie surowców i budowniczych przy pracy. Obelisk był pomnikiem Wielkiej Budowy.

Rysunek

Rysunek

Pomnik ów stał na środku placu, a właściwie dziedzińca zamkowego, w samym sercu kompleksu Cytadeli z czerwonej cegły. Prostokąt placu był z trzech strony ograniczony murami tzw. Zamku Średniego, a z czwartej Zamkiem Wysokim. W zależności od skrzydła budowa osiągnęła różny stopień ukończenia obecnie była barwnym miszmaszem murów które osiągnęły już pierwsze lub drugie piętro albo też była polem dla pracy dekarzy przykrywających budynki ostrymi dwuspadzistymi dachami.
Miejsce było wypełnione po brzegi cywilami głównie z miasta i Prefektury Couervichon, wojskowymi-budowniczymi, którzy dostali dzień wolnego, a przede wszystkim pokaźnym gronem vip’ów. Odsłonięcie pomnika w przededniu pierwszej rocznicy państwa lumeryjskiego, nawet jeśli nieco przyspieszone i nie wieńczące samej budowy, miało głęboką wymowę symboliczną.

Rysunek

Raferian de Loup-Blanc jak przystało na mistrza ceremonii odsłonięcia, stał na środku przed obeliskiem ze sznurem, lecz coś się musiało zaplątać, bo materiał nie spłynął do końca. Musiał pociągnąć ze wszystkich sił, nim tkanina ustąpiła i ukazała nie tylko trzon, ale i cokół pomnika.
Przyniosło to nieco komiczny efekt w postaci utraty równowagi.
Nie przejęty tym że musiał wstawać z ziemi, otrzepał swą paradną zbroję i raz jeszcze wskazał dłońmi na tablicę na cokole, gestem „Tandaradei! Proszę państwa, oto jest!”.
Na cokole były wielkimi literami wyryte słowa:

JEDENASTU (przekreślone)
DZIESIĘCIU BUDOWNICZYM
WIELKIEJ CYTADELI COUERVICHOŃSKIEJ.
NA WIECZNĄ PAMIĘĆ.


A poniżej jedenaście nazwisk, w kolejności w jakiej spływały ich kontrybucje.

Biały Baron Raferian de Loup-Blanc spojrzał raz jeszcze na lożę vip’ów. Byli tam wszyscy. Couervichończycy, Nowoprecelkhandczycy i Szaroprzystańczycy. Producenci Żelaza, Kamienia i Drewna. Szlachta wszystkich stopni szlachectwa, lecz złączona w tym, że w chwale swej byli wszystkimi największymi królestwa, tych czasów.
Baron-Minister Siobraux Courva-Yebana, w ciemnych okularach wyglądający bardzo profesjonalnie, pomimo oliwkowego odcienia cery. Zimową porą roku z braku słońca, jego dostojna zieleń nieco przybladła.
Baron Bruno Petrowicz Catalan, bardzo elegancki, ale który bez wojskowej czapki oficerskiej nie przestający dla Raferiana wyglądać jakoś tak niekompletnie.
Jego Wysokość Król Henryk Pierwszy Tego Imienia Krzysztof, rad z tego że jedna z Kawiarenek właśnie nachylała się nad nim, podając mu zamówioną kawę.
Kawaler Pierre-Frédéric de Albercique, mrużący nieco oczy pod słońce, ale nie kryjący dumy z tego, że to jego przedsiębiorstwo na koniec jako ostatnie dostarczyło dodatkową partię surowca, w tym czarny kamień z którego powstał pomnik będący powodem dzisiejszej uroczystości.
Baronet Trent Dupain-O’Trottoir, dumny jak paw, w swoim wspaniałym rogalu i ze swoim nieodłącznym wspaniałym ogarem.
Wicehrabia-Strażnik Jean Pierre Dolin, w najlepszej wyjściowej aureoli właściwej istotom wyższym i w nieodłącznym złotym pasie będącym głównym atrybutem jego funkcji.
Baronet-Prezes Mihaly Szobi, podkręcający wąsa w długim płaszczu narzuconym na najlepszą togę.
Baron-Minister Andril Camelonik, w swoim cumulusie białej peruki na głowie szepczący coś do jednego ze swoich podskarbich, a których liczne grono stało za nim.
Baron Alfred Fabian Tehen-Dżek, w jasnym kostiumie południowca na który narzucono drogie futro, trzymający rezolutnie nogę na nodze i eksponujący buty z krokodylej skóry, drapiący za uchem swojego lamparciego pupila.
A w końcu Baron-Strażnik Alphonse de Couervichon, Człowiek z Kryzą, drzemiący w najlepsze w swoim szklanym sarkofagu, a przeniesiony tutaj specjalnie z zamkowej kaplicy Towarzysza Wandy, zaprojektowanej przez Raferiana specjalnie by służyć mogła jako oficjalne Leże Kurwemejera. Każdy szanujący się zamek powinien mieć własną legendarną istotę. Jakiegoś smoka, albo co najmniej Białą Damę. Dzięki osobistemu wkładowi Barona-Strażnika w projekt, Zamek Wysoki w Couervichon, nie był wcale gorszy, również mając jakąś żywą legendę.

Raferianowi stojącemu na podwyższeniu podano mikrofon.

-Mógłbym długo mówić, o tym jak to cała Lumeria zjednoczyła się w wielkim dziele. O tym jak czyniąc wielkie posługi dla obronności kraju, wystawiła także sobie pomnik, budując wspólnymi siłami, ten oto niezwykły Zamek Przyjaźni… -Zakreślił dłonią okrąg wskazując na prostokąt murów- Ale powiem tylko jedno słowo. „Merci” –W tym miejscu pokłonił się loży vip’ów- …I tyle mam do dodania w tej kwestii.
Złożył ręce i wykonał kilka oklasków uniwersalnym gestem „brawo my.”

***

Jakiś czas później nagranie z odsłonięcia pomnika stojącego na dziedzińcu „Zamku Przyjaźni”, miało być sceną wieńczącą film autorstwa Autora Nieznanego, dokumentującego tą niezwykłą epopeję budowlaną. Obraz debiutujący na II Festiwalu Filmowym w Port Auchan, miał nosić znamienny tytuł „Raferian’s Eleven.”

Rysunek

***

’(…)
pierwszy doprowadziłem nurt eolskiej pieśni
od Italów przebiwszy najpewniejszą drogę
bądź dumna z moich zasług i delfickim laurem
Melpomeno łaskawie opleć moje włosy.”

-Horacy.

Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Siobraux Courva-Yebana   
Rafał I Jan
2023-03-05 15:46:08

Odpowiedz
ODCINEK CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY.
INSPIRATION MILITARISATION.



***

-Ale stypa się robi…
-Czekajcie. Zmienię płytę.

Dopił. Wstał. Podszedł do gramofonu. Przykucnął. Popatrzył po kilku winylach jakie miał na stojaku do wyboru. Wybrał. Zmienił płytę. Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc uśmiechnął się.
https://www.youtube.com/watch?v=buPNW16Yq8A
-Pasuje? –zapytał.
-Lepiej. –odparł mu Siobraux Wicehrabia Courva-Yebana.
Wrócił na swoje miejsce. Otworzył dla siebie i gościa kolejne piwo.
Pomieszczenie było raczej pustawe, nie licząc szklanego graniastosłupa, foteli, alkoholu, papierów i kilku świeczników, więc by do reszty nie przypominało to stypy, puścił coś nieco żywszego niż pieśni patriotyczne jakie sączyły się tutaj na co dzień.
Gdzieś za oknami leniwie prószył sobie typowy dla przedwiośnia śnieg. Nieformalnemu zgromadzeniu akcjonariuszy przedsiębiorstwa Courva Auto, w ich długiej ceglanej sali jednak to nie przeszkadzało. Dwóch siedzących na fotelach wicehrabiów miało łącznie pakiet 51% głosów i nadal co najmniej kilka pełnych butelek do obrócenia na dwóch tego wieczora. Kilka z nich stało na podłodze, a kilka na długiej szklanej tafli robiącej za roboczy stolik pomiędzy nimi. Na szkle leżało też trochę papierów przedsiębiorstwa, jakie przyniósł i rozłożył główny akcjonariusz, pełniący z mocy prawa funkcję prezesa- Siobraux Wicehrabia Courva-Yebana. Aktówki miały przypięte spinaczami zdjęcia produkowanych przez firmę modeli automobili i pociągów.
-A więc myślę… -Kontynuował jakby porzuconą wcześniej myśl Raferian –że czas odświeżyć ofertę.
-Hmmm? Czymże znowu.
-Ano… hmmm… Gdzieś to tutaj leżało… Tym. Tym. Oraz tym!–
Tryumfalnie położył na środku trzy właściwe aktówkę po tym jak je odnalazł w stosiku.
Siobraux poprawił okularki na nosie i pochylił się z zaciekawieniem.
-No faktycznie. –Przyznał po chwili namysłu. –Ile to już czasu minęło, gdy zgłosiłem na spotkaniu akcjonariuszy te projekty…
-Co nie? A powiem więcej. Ja nawet kiedyś, jeszcze latem uiściłem u starego prezesa przelew na koszty rejestracji patentów.
-Hmmm…
-Nowy prezes podrapał się po zielonej głowie. –To co? Uruchamiamy produkcję?
-Uruchamiamy. Nowa Huta pokryje koszty budowy najlepszego prototypu i odleje części.
-Stoi.
-Skoll.
-Zdrówko.

Tryknęli się butelkami i jak przystało na szlachtę gdy nikt nie patrzy pociągnęli z gwinta.
Przy akompaniamencie raźniej muzyki, przez chwilę smakowali się wizjami nowych modeli wozów bojowych. Raferian już witał się w myślach z nowym ośmiokołowcem, z lufą jeszcze większą niż dotychczasowa Panzer Wrotka. Raferian aż potarł językiem zęby, jak przystało na drapieżnika, który będzie miał nową zabawkę.
Wtem nowa myśl zaświtała w głowie Przemyślnego Szlachcica.
-Wiecie co?
-Hmmm?
-Chyba mam pomysła…-
Raferian pstryknął, dając umówiony sygnał, by stojący u drzwi Jastrząb podszedł.
-Bądź tak doby i przynieś proszę dokumentację Projektu Mithrandir oraz Projektu Rozbrykany Kucyk.
Brodacz skinął głową i wyszedł.
-Projekt Mithrandir?
-Zobaczycie. Spodoba wam się.

Raferian uśmiechnął się tajemniczo i złożył dłonie w piramidkę. Pod jego łatką na oku zamajaczył świetlisty punkcik błękitu.

***

-Nie no, ten projekt nie pozostawia wątpliwości. Robimy to. –Siobraux wskazał palcem na rozłożone na tafli nowe plany.
-Jestem rad. - Odparł Raferian.
-Co do tych, to jeszcze się zastanowię, bo miałem chyba własny pomysł na niższe klasy… Ale co do tego tutaj, nie mam wątpliwości.
-Wielkie umysły myślą podobnie.

Stuknęły się piętki od dwóch butelek. Znowu dwóch przemysłowców zadumało się chwilę, każdy w swoim fotelu nad tym co chcą tym razem wypuścić na tory.
-Wreszcie ta oferta zakładów taborowych będzie kompletna.- Podjął Raferian.
-O tak. To na pewno… Się tylko zastanawiam, co by na to powiedział stary prezes.
-Że robimy coś na co on nie znalazł czasu przez kilka kwartałów? Nie no. Jakoś nie zgłasza sprzeciwu, prawda?

Biała kryza Barona Alphonse’a de Couervichon delikatnie poruszała się wokoło szyi niczym skrzela u ryby. Stary Prezes przedsiębiorstwa Courva Auto chrapał w najlepsze, leżąc w swoim szklanym sarkofagu za nic mając sobie to, że jego wieko służyło libacji i planom zalania świata nowymi generacjami broni pancernej.
-Prawda. Nie zgłasza... Swoją drogą, ciekawe o czym tak śni?...
-Kto go tam wie?
–Odparł sentencjonalnie Przemyślny Szlachcic, który zorganizował to spotkanie akcjonariuszy nie inaczej jak właśnie w Leżu Kurwemejera właśnie. –Grunt, że jego spuścizna trafiła w dobre ręce. Zdrowie nowego prezesa.
-Oj tam. Zdrowie Inspiracji.
-Inspiracji i militaryzacji.
-To jest dopiero toast.
-Co nie?

Raz jeszcze zagrały stuknięte browary.

Niedługo potem czarny dym buchnął z kominów Nowej Huty rzucając wyzwanie padającym płatkom śniegu… A może zapraszając je do niezwykłego powietrznego tańca…

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Bruno Petrowicz Catalan   
Rafał I Jan
2023-03-28 23:21:24

Odpowiedz
ODCINEK PIĘĆDZIESIĄTY.
DUŻY KALIBER.


***

Poranek

Poranne mgły przedwiośnia spływały po wilgotnej trawie łąki courvichońskiego interioru, kilkanaście mil na wschód od Vinbergu.
Para znudzonych, juhasów patrzyła ni to znudzonym, ni to przymulonym wzrokiem na pasący się kierdel owiec i zapatrzonego w dal owczarka. Siedzieli otuleni kocami i ćmili skoro świt fajki. Jakoś wilki nie chciały przerwać dzisiaj rutyny ich dzisiejszej wachty. Zostawało siedzenie i palenie. Wbrew pozorom była to robota wymagająca sporej odporności psychicznej. Patrzeć na tyle owiec i ani razu nie pomyśleć o ich liczeniu, tak aby nie usnąć na służbie. Nie każdy to potrafił. Lecz Jontek i Kuba akurat mając umysły ponadprzeciętnej prostolinijności bez problemu potrafili oprzeć się pokusie liczenia. Podobnie jak wielu innym bardziej wyrafinowanym funkcjom kognitywnym. Lata uzależnienia od fajkowego ziela dopełnił procesu wyprostowania nawet tych najdelikatniejszych zmarszczek ich przodomózgowi z jakimi zaczynali swoją karierę, sami już nie pamiętali jak dawno temu.
Siedzieli więc i palili fajki.
A owce niezmącone ich obecnością to akurat kosiły trawę, to leżały i ją trawiły.
Nagle najbardziej spostrzegawczy członek zespołu pasterskiego, zwrócił uwagę na dziwny czarny kształt jaki odsłoniły rozwiewające się mgły raptem ze dwa wzgórza dalej. Biały, kudłaty owczarek Pankracy zaczął szczekać, budząc z otępienia dwóch wałkoni z jakimi przyszło mu pracować.
-Paaanie Kraaacy! A czego ty tak pyska drzesz co…? –Usłyszał od niewdzięcznika któremu nawet nie chciało się odwrócić głowy. Szczekał więc w dalej pełen psiej wiary w to, że dwa neurony odnajdą się w głowie co najmniej jednego z jego towarzyszy.
-Cichoj Pankrac. Cichoj… O RZESZ TY!
Nagle Jeden z pasterzy poderwał się jakby go coś ukuło w pośladek i zaraz szturchnął drugiego.
-O Panocku Słodki Mój Wando… Patrzaj Kuba… -Aż zdjął czapkę- Przecie to Smok najprawdziwszy połoniną się wije!
-Raaany Jontek. –Też aż wstał- Ależ to jest sakyramencka Bestyja! Cztery wijące się łapy i jeden wielki róg na jej łbie! Ile setków metrów to musi mieć?
-Bo jo wim? Dużo?
-Nooo… Dużo bardzo.

Spojrzeli raz jeszcze po sobie.
Spojrzeli na swoje fajki.
-Fiuuuu… Hehe… Ale faza!
-Ej nooo nie? Dobry towar.

Pacneli znowu na trawę, bardzo uchachani swą konstatacją.
Pankracy spojrzał na nich jak na debili. Ale tak jakoś bardziej nawet niż zwykle. Wiedząc już że nie będzie z nich pożytku, pokłusował przez mokre trawy, by stanąć między czarną zjawą a jego stadem. Smok, czy nie smok, nie znał się na wymyślnych człeczych rzeczownikach, ale swoje wiedział. Nie podobało mu się to co widział i wiedział, tylko on będzie w stanie uratować dzień, gdyby to coś postanowiło jednak skręcić w ich stronę.
No i właśnie chyba zaczęło się tutaj odwracać…

***

Siedemnaście godzin i trzy kwadranse wcześniej…

-Wrumdududupypypypypyppp…p…p…p.
Robiący za szofera chudzielec zwany Młodym wyciągnął kluczyk, wyłączył silnik Courvy Panzer M25 Bon Couervage i obrócił się do tyłu by spojrzeć na swojego dowódcę.
-No, to jesteśmy na miejscu Sir! Wygląda, że wszyscy czekają tylko na Pana.
Położony w centralnej części maszyny pod podłogą silnik po chwili zamilkł. Wóz zwany pieszczotliwe „Panzer Wrotką II” miał w opinii Raferiana wiele cech pozwalających go uważać za limuzynę wśród wozów pancernych, w tym miejsce dla vip’a z tyłu pozwalające wygodnie wyciągnąć nogi w czasie jazdy. Wybudowano go w większej skali niż pierwotny projekt, łącznie z absurdalnymi ośmioma ponad dwumetrowymi kołami właśnie po to by miał wiele miejsca w środku. A właśnie limuzyny Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc dziś w swoim poczuciu potrzebował. Był to dla niego ważny dzień. Siedział on w swoim czarnym skórzanym fotelu i okazywał zdenerwowanie, podrygując nogą, a także raz po raz rozcierając nadgarstek dłoni w czarnej rękawiczce. Głośno strzykały stawy owej otwieranej i zamykanej dłoni.
-A co jeśli mi się nie spodoba? -Zwrócił się do swojej załogi.
Młody tylko zakręcił oczyma, słysząc z tyłu kolejną scenę melodramatu, jaki musiał dziś obserwować od początku dnia.
Siedząca w środku pojazdu Bianka, przysunęła się i z ciepłym uśmiechem złapała Raferiana za dłoń, by się uspokoił.
-Uszy do góry Sir! Na pewno okaże się spełnieniem pana marzeń! - Rzekła.
Siedzący obok Bianki Jastrząb, podał swojemu Szefowi jego czapkę dowódcy.
-Oj tam gadanie! Jak tylko wskoczysz na bestię i ją usidlisz, to cała trema zniknie! W końcu to żaden twój pierwszy raz, Szef! –Rzucił rezolutnie i wyciągnąwszy piersiówkę uniósł ją w geście toastu.
Zeżarty przez tremę Raferian przez chwilę zastanawiał się, czy nie wyrwać mu owej piersiówki i nie golnąć sobie zdrowo, ale w ułamku chwili zreflektował się, że jednak nie był to dobry pomysł. Wielu pijących z tej piersiówki odholowywano potem nogami na przód.
Po chwili znalazł jednak odwagę w sobie bez zabronionego dopingu i zrobiwszy głęboki wdech wygłosił.
-A więc, to raz kozie śmierć. –Klepnął się dłońmi w uda -Idę.
-Wilkowi!
-Wilkowi Sir!
-Wilkowi Szef!

Poprawiły go naraz trzy głosy.
Ubrał czapkę. Uśmiechnął się pod nosem.
-Heh. Szelmy. –Stwierdził niby z naganą. Lecz w sercu bardzo ucieszyło go to, że miał ich przy sobie. Zwłaszcza tego dnia, gdy potrzebował całej odwagi świata.

***

https://www.youtube.com/watch?v=gNQnDw62yko

Na zegarze stacyjnym Dworca w Couervichon dwie wskazówki się spotkały wyznaczywszy punkt południe.
Raferian Wicehrabia de Loup-Banc wyłonił się w swej wyjściowej czarnej zbroi z tylnego włazu swej Panzer Wrotki, po czym stanął dumnie na jej pancerzu w geście zdobywcy.
Prawie trzy tysiące par oczu skierowało się w jego stronę. Oczy w większości należały do niskich, brodatych, kwadratowych postaci, zerkających czujnie spod głębokich kwadratowych hełmów ze szpicami. Cały jednakowo umundurowany dywizjon z kawałkiem, zrekrutowany w przewarzającej większości na Podmieście w Sa-Courvie’u,. Swojacy. Najwierniejsi z wiernych. Najlojalniejsi z lojalnych. Ale jednocześnie jednostki obdarzone wystarczającą fantazją, by odejść od ferdrowania rud, czy pracy w hucie na rzecz pełniejszego przygód życia w wojsku.
Zasalutował.
Odparli mu salutem i stuknięciem wojskowych butów.
„To zawsze działa.” –Pomyślał.
Kolejne prawie dwa tysiące par oczu należało do w większości cywili na publiczności, której kilka rzędów trybun ustawiono po bokach.
Panzer Wrotka stała w rogu namiotu wielkości murawy boiska piłkarskiego jaki rozciągnięty został nad torami odstawczymi przy couervichońskim terminusie linii kolejowej Couervichon- Nowa Precelkhanda. Większość z śródlądowej flotylli dział kolejowych i pociągów pancernych stała na bocznych torach po prostu przykryta brezentem, który chronił ją od czynników atmosferycznych podobnych do obecnego przedwiosennego nie-wiadomo-czego jakie leniwie leciało obecnie z nieba, jakby pogoda nie umiała się zdecydować, czy to jeszcze czas na śnieg czy na deszcz. Ale na potrzeby Tej Jednej Rzeczy zrobiono wyjątek. Ta Jedna Rzecz zasługiwała dziś na specjalne względy. Pod specjalnie na ten cel wzniesionym namiotem oprócz kilku tysięcy chłopa i Panzer Wrotki stało właśnie działo kolejowe. Ba! Właściwie było to Działo Kolejowe, godne pisania tylko z wielkich liter! Nie dalej jak wczoraj ukończono tutaj na miejscu trwający 54 godziny ostateczny montaż, uznając że najlepiej jakby nowy kolos został złączony z niezliczonych części wypluwanych przez zakłady taborowe Courva Auto i Nową Hutę już tutaj na docelowych szynach. Laweta Działa model Couervakanon K(E) była ważącą setki ton konstrukcją, postawioną pewne na czterech wózkach kolejowych po dziesięć par kół każdy, nie na jednym ale na dwóch równoległych torach na raz. Pomalowany na dostojną czerń, z białymi akcentami Kolos miał 47,3 metra łącznej długości. Sama lufa miała niebotyczne 32,48 metra długości i niedorzeczny kaliber 802mm. Gdyby nie szereg siedmiotonowych pocisków, zamkniętych po jednej sztuce każdy we własnym wagonie amunicyjnym, można by pomyśleć że było to działo cyrkowe przeznaczone do strzelania akrobatami w całości. Sądząc po długości pocisków, nawet dwoma na raz. Na burcie owego śródlądowego okrętu widniało napisane dumnymi wielkimi, gotyckimi literami, wybrane osobiście przez Raferiana Wicehrabiego de Loup-Blanc imię.

Mithrandir.

https://www.youtube.com/watch?v=OOAKsRwjbds

Rysunek

Rysunek

Rysunek

-Na całym Podmieście nie potrafiono by znaleźć dla Ciebie godniejszego miana ani patrona, mój przyjacielu.- Rzekł do siebie Raferian po tym jak wszedł na kilkupiętrowe rusztowanie, jakie postawiono dla niego chyba tylko po to aby mógł spojrzeć swojemu potworowi do gardła, nim ten wyruszy na dziewiczy rejs. Długo i czule trzymał on dłoń na wylocie lufy, gestem gładzenia swojego własnego smoka po nosie.
-Aby walczyć z potworami… stworzyliśmy własne. –Powtórzył słowa jakie zapisał w swoim dzienniku dziewięć miesięcy wcześniej.
I była to prawda. Czymś takim nie dało się już walczyć z bezpośrednio z ludźmi. Była to broń by stworzona w głowie Raferiana do walki z trzema rodzajami przeciwników. Czymś takiego kalibru dało się już walczyć tylko z bunkrami i wrogimi okrętami wojennymi… oraz smokami. Po tym jak prawie rok wcześniej natknął się w lesie na kurwoliszka, w którego też nikt na początku nie chciał uwierzyć, teraz już wolał dmuchać na zimne. Uznał za właściwe aby Lumeryjczyk był mądry przed szkodą, a nie po szkodzie.
-Bo nigdy nie wiesz. Si vis pacem, para bellum. –Skwitował, poklepawszy swojego Stalowego Smoka po pysku czule raz jeszcze na odchodne.
Dał znać kręcącym się w powietrzu palcem, żeby zwijać podest i jednocześnie sam ruszył schodami z powrotem na dół.
Pogrążony w myślach, choć pod maską pewności siebie nie pokazujący tego przeszedł wzdłuż szpaleru swoich ludzi, raz jeszcze upewniając się, że teraz nie ma już odwrotu. Należało postawić kropkę nad I, zaczętego gdy Nowa Huta odlała i nagwintowała swoją pierwszą lufę wydawało mu się że niepoliczone eony czasu temu.
Ponownie w górę wspiął się na górę teraz już samej lawety działa i skierował się okalającym je podestem technicznym na sam jego przód. Na dziób okrętu, powiedzielibyśmy.
Oparł dłonie na barierce czegoś co tworzyło coś w rodzaju mostka kapitańskiego.
Oto jest. Miejsce z którego napisana zostanie historia.
Skupiony na metaforycznym wietrze przeznaczenia nawet nie zauważył kiedy ktoś podszedł do niego od tyłu i zarzucił mu na ramiona płaszcz.
To wybiło go z myśli.
-Kapitanie, Mój Kapitanie. –Rzekła uśmiechnięta Bianka wycofując się do szeregu pozostałych kilku kobiet z Kaffeekommando i jednego nie pasującego do nich Jastrzębia. Pompa wymagała gwardii reprezentacyjnej Sa’Courvia.
”No tak.” -Pomyślał. Skoro zostawał kapitanem śródlądowego okrętu, winien mieć kapitański płaszcz. Zwłaszcza w taką pogodę. Skonstatował. Był jej wdzięczy, że pomyślała.
Gdy już mu się złożyło na rozglądanie, to w narożniku trybun dla publiczności dostrzegł czerwony punkcik papierosa w głębokim cieniu wielkiego kapelusza damy, a obok kilku fotografów. Wzrok jego i Panny Clarity przeciął się. Skinęli sobie głowami. Tutaj pisała się wielka historia. Nie mogło zabraknąć prasy. Strzeliło kilka żarówek fleszy i co najmniej jeden korek od szampana…
…No tak… I oczywiście nie mogło zabraknąć Jego. Lokaj Wicehrabiego-Ministra Courva-Yabana właśnie nalał mu kieliszek. Na gali nie mogło zabraknąć oczywiście aktualnego Prezesa Courva Auto, jako tego który, nie tylko przyklepał kolejny przemyślny pomysł Przemyślnego Szlachcica, ale jeszcze samemu jako większościowy udziałowiec i fabryki taboru i jeszcze linii kolejowej na której terminusie właśnie znajdowali, na jego produkcji najwięcej zarobił. Gdy się było producentem broni, to w obliczu militarystycznych pasji tej skali, pozostawało się tylko szeroko uśmiechnąć i liczyć kolejne zera.
I właśnie teraz Wicehrabia-Minister-Prezes uśmiechał się szeroko, w swoich odbijających kolejne flesze okularkach, złożywszy dłonie pod nosem w piramidkę. W przeciwności do błyszczącego w świetle reflektorów Raferiana, był dziś jak najbardziej cichym bohaterem dnia.
Przemyślny Szlachcic pozdrowił go uprzejmym gestem dłoni od swego czoła i delikatnym skinięciem głową. Wicehrabia-Minister-Prezes uniósł kieliszek i w również skinąwszy wypił jego zdrowie.
Raferian zrobił głębszy wdech. Uspokoił myśli. To był ten moment.
-Działo Kolejowe Mithrandir. Rozpocząć Procedurę przedstartową.
Jak przystało na dowódcę przeprowadzającego pierwszy test, uruchomił stoper.

https://www.youtube.com/watch?v=8LoVr3qTD9o

Jego słowa zaczął powtarzać cały łańcuch dowodzenia.
-Meldować gotowość poszczególnych sekcji załogi.
Odmeldował się po kolei: mostek, łącznie z nawigacją, celowniczymi i balistyką. Odmeldowały się dziesiątki zespołów ładowniczych od zamka działa po te pracujące przy składach amunicyjnych. Odmeldowali się maszyniści z palaczami, obsługa ruchu i załoga stacji. Odmeldował się gromkim rykiem na dwa i pół tysiąca gardeł zastęp saperów, zgromadzony w równych kwadratach dookoła działa, a zajmujący co najmniej pół namiotu. Na koniec potwierdzono mu gotowość wszystkich sekcji.
-Potwierdzenie obu torów pustych.
-Sir! Nadzór ruchu potwierdza oba tory puste. –Usłyszał po chwili od osób koordynujących radiowęzeł i semafory.
-Dobrze. Działo Kolejowe Mithrandir. Pierwszy rozruch!
Jednocześnie na dwóch torach za rufą Działa zrobiła się bieganina. Odpalono ogień pod kotłami sześciu parowozów jakie miały pchać przed siebie monstrualną lawetę. Jak w naoliwionej maszynie palacze karmili paszcze kotłów kolejnymi sipami węgla, a maszyniści patrzyli na rosnące powoli ciśnienie i meldowali jego wzrost krzykami. Obsługa ruchu na pełnym biegu dokonywała rutynowej kontroli hamulców, zaworów, piasecznic i całego ustrojstwa jakie jest potrzebne by lokomotywa mogła nie tylko ruszyć z miejsca, ale także się i zatrzymać i jeszcze do kompletu nie wybuchnąć.
Meldunki szły na mostek.
-Sir. Parowozy A, C, E odpowiednio 63%, 68%, 64% ciśnienia roboczego w kotłach i rośnie!
-Sir. Parowozy B, D, F odpowiednio 67%, 65%, 66% ciśnienia roboczego w kotłach i rośnie!
-Wystarczy. Podpinać!
-Sir!?
-Podpinać! Przetaczanie i sprzęg potrwa. Nie ma co czekać na pełne ciśnienie.
-Tak jest Sir!

Kilku ludzi z gwizdkami i lizakami zaprowadzało porządek gdy dwie trójki parowozów z tenderami utworzyły na dwóch torach dwa sprzęgi, który następnie spinano w locie z kolejnymi wagonami do przewozu ludzi i amunicyjnymi.
Tłum niskich, krępych saperów na przodku zajął się spinaniem wagonów towarowych, na których leżały szyny, podkłady kolejowe, sprzęt oraz węglarki z tłuczniem.
-Lewy tył gotowe!
-Prawy tył gotowe!
-Lewe czoło gotowe!
-Prawe czoło gotowe!

Spłynęły cztery raporty.
-Meldować ciśnienie.
-Średnio 75% i 76%!
-Podpinać od tyłu. Równo!
–Odparł Dowódca, wskazując na dwa wielkie lusterka jakimi kręcono dla niego na rogach podestu dowodzenia. –Od czegoś w końcu mamy ten zapas mocy roboczej!
W lusterkach widział jak tylne składy zbliżają się do mega-lawety, a potem poczuł dwa delikatnie popchnięcia.
-Sir! Połączenie ustanowione poprawnie! Laweta bojowa gotowa do ruchu!
-Działo Kolejowe Mithrandir… Start!

Powtórzono jego rozkaz.
-Pierwszy bieg roboczy i powoli łapiemy oba czoła.
-Sir! Odbiją się od nas!
-Niech puszczają hamulce ręczne kaskadowo. To rozruch działa, a nie przedszkole. Smoki nie będą czekały na podręcznikowe kolejowe BHP! Wdrożyć procedurę łapania czoła w locie!
-Tak jest Sir!

Po chwili usłyszał pisk ruszanych kół i poczuł ten zawrotny narastający 1 km/h. Pokonali te metry dziele ich do przednich wagonów. A potem uderzenie kolejnych ton stali jakie zostały wprawione w ruch. Wszędzie z przodu latały pokrzykiwania aby zapinać czoła do głównej lawety.
-Sir! Prawe czoło złapane w locie!
-Sir! Lewe czoło odbiło!
-Lokomotywy zatrzymać wzrost ciśnienia roboczego na 30 sekund. Spokojnie na przód istniejącą mocą! Lewe czoło powtórzyć próbę zapięcia!

Po chwili poczuli lekkie uderzenie i padł wyczekiwany komunikat.
-Sir lewe czoło udanie złapane w locie!
-Cały skład zespolony Sir!
-Meldować ciśnienie!
-85% średnio oba zespoły.
-Nakazać załadunek saperów!
-Saperzy na pakę!
–Powtórzono rozkaz, po czym ponad żołnierze zaczęli wsiadać do toczącego się z prędkością 2 km/h składu.
Mega Laweta wytoczyła się spod namiotu. Śniegodeszcz uderzył Raferiana w twarz.
-Silniki Pełna Moc do przodu! Czas rozpędzić tą bestyjkę!
Powtórzono jego komendę. Ciężko oddychał. Ale przyłapał się na tym, że jednak usta same układały mu się w krzywy uśmiech. Jastrząb miał rację. Wychodziło że z Mithrandirem jednak się polubią.
Już po trzech kilometrach osiągnęli przelotowe 6 km/h.
-Sir! Melduję osiągnięcie pierwszej przelotowej.
-Zmniejszyć moc do 80%
-Jest 80% Melduję udaną procedurę pierwszego rozpędzenia!
-Jedno Hurra dla całej załogi. Tylko bez rzucania czapek i hełmów proszę.

Gromkie hurra rozległo się na obu torach.
Raferian zatrzymał swój stoper.
-Uhummm. –Przyznał z uznaniem.
Zarys Cytadeli Couervichońskiej zamajaczył w tylnym prawym lusterku.

***

https://www.youtube.com/watch?v=pnW2g6AcBKI

Pociąg był w ruchu od może godziny. Jastrząb podszedł do Raferiana.
-To co szef? Prosto przed siebie aż za horyzont?
-Hmmm… Dopóki nie powiem inaczej to owszem.
-Oho. Coś czuję nadchodzące ćwiczenia.
-Hehe. Nie wiesz tego.
–Rzekł ulubioną sentencją mistrzów gry w grach przygodowych, gdy gracze głośno stawiali swoje asmpcje co do przyszłej rozgrywki.
-Nie wiem tego.
Przez chwilę patrzyli na wolno przesuwający się krajobraz. Na szczęście śniegodeszcz, powoli przechodził w śniegomrzawkę, do dawało nadzieje na poprawę pogody. Ręce trochę przymarzały do metalowych barierek.
-Mam pomysł. Co byś powiedział Jastrzębiu jutro na ciemne piwko w Vinbergu?
-Vinberg? Przecież tam tory nie prowadzą… Ach no tak…
-Haha! Tu cię mam! Chyba nie myślałeś że kazałem wyposażyć nasz Statek Cudów w zapasowe 30 km szyn, by teraz nie zarządzić w pewnym momencie nagłego ataku smoka i budowania tymczasowej bocznicy kierunkowej na dany cel…
-Nie no wiadomo, Szef… Ale aż do Vinbergu?
-Czemu nie. Jak będziemy kłaść nowe szyny przed sobą, a te za nami zabierać, to możemy jechać gdzie nam fantazji i mocy silników na stromiznach starczy.
-No niby tak… Ale to jednak w cholerę daleko od głównej linii…
-Czy ja słyszę defetystyczne marudzenie?
-Może trochę, Szef?
-Oj tam. Nie na to obrałem kurs na miejsce gdzie dają dobre piwo, bym słuchał jojczenia.
-OK. Piwo jest ważne. Nadaje się na ambitny cel.
-No. Tak lepiej. Poza tym, mają tam teraz taki rezolutnie rozwijający się klub łowiecki. Pochwalimy się naszą nową strzelbą na smoki.
-Na pewno będą umieli docenić gest, jak im tak po sąsiedzku zajedziemy całym półkilometrowym składem.
-Na podwójnym torze.
-Na podwójnym torze. Szef. Sztucer fest. Szkoda, że nie zajeżdżamy dwururką.

Raferian uniósł brwi i powoli odwrócił się spoglądając na niego jak na objawienie.
”Dwa razy po 802mmm…” -O tym, wcześniej nie pomyślał.
Bianka w tle spojrzała na Jastrzębia wzrokiem „zabiję cię” .
-Nie no Szef. Ja tylko tak palnąłem… -Stwierdził zarumieniony, by ukradkiem odpowiedzieć Biance rozłożonymi rękami w geście „tak jakoś się powiedziało” .
-Hmmm…. –Odpadł Raferian rozważający oczami wyobraźni ten przemyślny koncept i widocznie liczący swe wilcze zęby językiem.
-Szef…? Halo Szefie…

***

https://www.youtube.com/watch?v=V36Gz7cUbas

Zaczynała się już robić wieczorna szarówka. Na szczęście przestało padać już jakiś czas temu. Na wyraźne polecenie dowódcy, saperzy zeszli z pociągu na ziemię. Dobyli wszystkie potrzebne narzędzia, wzięli szyny, belki podkładów, taczki z tłuczniem i ruszyli budować podwójne tory przed czołami pociągu. Nie minęła godzina a Mithrandir powoli pchany przez zaprzęgi lokomotyw wlókł nieco pod górkę się po świeżo powstającym przed nim śladzie prosto na zachód.
-Czy mogę podzielić się refleksją, Szef?
-No co tam mój Jastrzębiu?
-Ale tak mogę-mogę?
-Mów śmiało.
-Ehkm. Za przeproszeniem ale, ku*ewsko się wleczemy Szef!
-No cóż… W końcu wytyczamy nowy szlak…
-Mówię w szerszym kontekście. Nawet jak jechaliśmy na Nową Precelkhandę, to i tak Mithrandir chyba pobił rekord prędkości. Jako najwolniejszy pociąg jaki kiedykolwiek był na tej linii.
-Nie, no wiadomo… W końcu to setki i tysiące ton stali…
-Znowu mówię w szerszym kontekście, Szef. Jaką logiką kierował się ktoś kto uznał coś takiego za „Lux-Torpedę”?
-Nie no, jakby tak popatrzeć na kształt naszej amunicji…
-Ja chyba nie położyłem właściwego akcentu na „Lux” w moim pytaniu Szef… Jak do stu diabłów uznano najwolniejszy pociąg Lumerii za coś tej samej klasy co „Hermesa” Wicehrabiego von Tehen-Dżeka?
-A bo widzisz, Jastrzębiu, bo w swej istocie wszystkie pociągi klasy Lux-Torpeda mają w sobie coś magicznego.
-Pardon?
-Magicznego. Dosłownie magicznego.
-Ale ze jak, Szef?
-No bo zobacz… „Hermes” gna jak strzała jakby wręcz zaginał czasoprzestrzeń dookoła. „Prestiż” i „Pożądanie” jawnie rzucają na tych na nich patrzą jakiś Czar Iluzji, tak by te się patrzącym nawet podobały i by bezkrytycznie wsiadali na ich pokład. Uwodzą i ryją psychikę. Jak śpiewające syreny.
-Jakoś udało się Szefowi oprzeć temu czarowi.
-No przecież. Za kogo ty mnie masz.
-Przepraszam. Słucham dalej.
-Kontynuując. Mam przecieki, ze Minister Camelonik jest bliski ukończenia pociągu …który lata. Dosłownie. Też nie chciałem dawać wiary pierwszym raportom, ale nie uwierzę w tak misterną akcję kontrwywiadowczą. Naprawdę muszę zakładać, że takie cudo niedługo powstanie.
-Niezłe cuda… No dobrze… A nasz Mithrandir?
-Ano tak. Mithrandir… Teleportacja.
-Słucham?
-Teleportacja, mój drogi. Gadałem ze Strażnikiem Kluczy. Mam projekt glifu jaki naniosę na lawetę i wzór kręgów jakie wykreślimy na stacjach w Couervichon i Nowej Precelkhandzie. Tamte miejsca to potężne miejsca mocy. Węzły energetyczne. W tych dwóch punktach będzie to w teorii możliwe do zorganizowania.

Niemy po tym co usłyszał Jastrząb stał z uniesioną brwią.
-I teraz- Raferian kontynuował- jak będzie się chciało przemieścić ze stacji na stację, to tylko wsiadasz na działo… Bzyk! Szast-Prast! I jesteś z drugiej strony Lumerii, razem z całym składem. Magia Kolei!
Uśmiech rozpromienionego dziecka Przemyślnego Szlachcica bardzo głęboko kontrastował z milczeniem mocno stąpającego po ziemi Jastrzębia, który jakoś nie potrafił w sobie wypielęgnować uznania dla podobnie potężnych arkanów.
-Brrr. Jakieś to nienaturalne, Szef.
-Oj tam. Przekonasz się, to ci się spodoba. Skończymy testy polowe za kila dni, to będziemy się musieli przelecieć Mithrandirem Lux-Torpedą tam i z powrotem choćby na próbę.
-Latające pociągi. Chyba starzeję się, Szef.


***

Jednooki mężczyzna w czarnej zbroi nachylił się z barierki stanowiska dowodzenia (jak głosił napis) Mithrandira i zwrócił się do dwóch mężczyzn z białym psem i stadem owiec jacy byli właśnie mijani przez jego działo kolejowe.
-Przepraszam jegomościów! – odezwał się głos Raferian Wicehrabiego de Loup-Blanc -Obawiam się, że w tej przeklętej mgle chyba mogliśmy nieco zboczyć z kursu… Czy do Vinbergu to prosto?
Jontek i Kuba spojrzeli po sobie. W końcu zamknęli na wpół rozdziawione usta i pokiwali głowami w odpowiedzi na pytanie. Pankracy oddał jedno krótkie donośne szczeknięcie.
-Tak myślałem. Bardzo uprzejmie dziękuję! –A odwróciwszy się do jednego ze swych niskich kwadratowych ludzi dopowiedział. –Widzisz! Mówiłem że prosto! A ty tylko w lewo za wzgórzem i w lewo za wzgórzem. Sluchałbyś się swojego kapitana co?
-Tak jest Szef.
–Odparł tamten. –Proszę o wybaczenie Szef.
-No… Uch… Lokomotywy! Cała na przód! Bez zmian kursu.

Wielki czarny kształt znowu zaczął się przetaczać, a kilka grupek krasnali w jego cieniu zaczęło mijać pasterzy niosąc rozmontowane szyny kolejowe, grube belki podkładów i taczki z tłuczniem. Przechodząc dowodzący grupką uchylił pasterzom swego kwadratowego hełmu.
-Bonżur.
Pankracy zaszczekał z wywieszonym językiem serdecznie.
-Bonżur. –Odparli obaj równo, gdy odzyskali języki w gębach.
Potem, uchlali hełmów i pozdrawiali kolejnymi ‘bonżur’ ich kolejni brodacze o ile mieli choć jedną rękę wolną.
Było nie było, Sa’courvie szło na Vinberg w gości. Trzeba było się jakoś zachowywać na gościnnych występach.
-Acha! Jeszcze jedno! –Odezwał się głos jednookiego mężczyzny z góry.
Spojrzeli ku niemu.
-Spoko pies!
-Hau!
– Owczarek nie zaprzeczył.
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Severin le Droit   Siobraux Courva-Yebana   
Rafał I Jan
2023-04-13 19:01:44

Odpowiedz
ODCINEK PIĘĆDZIESIĄTY PIERWSZY.
RAFERIAN Z WYSOKIEGO ZAMKU.


***

Rysunek

https://www.youtube.com/watch?v=6LASz6HAL7E

Prószył leniwy śnieżek przedwiośnia.
Na ścianach wisiały długie czarno-białe sztandary de Loup-Blanc. Powiewy wiatru poruszały czarno-białymi proporcami. Cały obszerny dziedziniec Zamku Średniego był zastawiony kilkoma tysiącami żołnierzy ustawionych w prostokąty. Poszczególne formacje różniły się umundurowaniem oraz kształtem hełmów. Zebrani wewnątrz byli tylko mniejszą częścią sił. Pozostałe tysiące stały na międzymurzu i wałach samej Cytadeli. W jednej chwili i jednym miejscu zgromadzone zostały wszystkie lokalne Couervichon. Z przodu stała cała kopania wchodząca w skład Sił Specjalnych formacji Kaffeekommando, w jej czerni i bieli. Za dzielnymi żołnierkami, pod dumnym sztandarem stała najstarsza z formacji, III Brygada Piechoty, łącznie z jej batalionami portaszuańskimi i couerwonjangijskimi, różnymi oddziałami wyspecjalizowanymi, a nawet kawalerią. Obok stała nowo sformowana z dawnych Hufców Ochotniczych, I Brygada Garnizonowa, w znacznej części złożona z żołnierza napływowego z Prefektury Nowoprecelkhandzkiej i Szaroprzystańskiej. Jeszcze dalej stali niscy Sa’courvianie z I Brygady Wojsk Kolejowych, której jednakże spora część została przed wałami na podtoczonych tutaj na torach tymczasowych pięciu pociągach pancernych. Na końcu perspektywy złożonej z kolejnych zgrupowań przetykanych czerwonymi murami, dachami, basztami, a w końcu ziemnymi trójkątami bastionów i rawelinów, stały dumnie trzy kształty wielkich dział. Dzisiejszy dzień nie byłby kompletny gdyby zabrakło Anwara Sadata, Lady Galadriel i Mithrandira –największego spośród trzech. W szarościach i cieniach pochmurnego dnia, w którym próbuje się punktowo przebić słońce, cała ta mała armia sprawiała wrażenie jeszcze bardziej srogiej niż była w rzeczywistości.
-Wygląda, Szefie, że są wszyscy w komplecie. –Stwierdził Jastrząb.
-Dwadzieścia pięć tysięcy wojska... –Rzekł Raferian.
-Prawie po czterokroć tyle ile ich było, gdy powierzono ci dowództwo nad miejskimi koszarami, Szefie.
-Ano.
-Pomyśleć, że prócz prostych rogatek, ogrodzenia, okopu, paru gniazd karabinów i kilku krzyżaków okazjonalnie tarasujących bramę, w zasadzie nie było tam żadnych struktur obronnych… A teraz?...
-Ano tak.
-To była bardzo udana budowa, Szefie.
-To prawda. Była mój Jastrzębiu. Była.

Raferian i jego przyboczny stali w dwóch wąskich a wysokich okienkach, czy bardziej nawet otworach strzelniczych, na przedostatniej z kondygnacji wieży Zamku Wysokiego, która zapewniała dobry ogląd całej sytuacji z góry, a jednocześnie dyskrecję dla patrzących.
-Co tam. Znowu wiatr historii? –Zapytał ochroniarz, swego wodza, dostrzegając kolejny raz u niego rodzaj melancholii.
-Można tak powiedzieć. -Raferian westchnął i dodał –Dobrze więc. Nie pozwólmy dłużej tym wszystkim dzielnym wojakom dalej czekać i marznąć bez potrzeby.
-Gotowy, Szef?
-Bardziej gotowy już nie będę.
–Dowódca puścił oko i uśmiechnął się krzywo. Wziął swój pastorał czarnej różdżki i ruszył ku ostatnim ciągom schodów.

***

Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc stanął platformie małego balkonu wmontowanej w obszerne okno najwyższej zamkowej wieży, tuż pod spadzistym dachem. Chłodny wiatr poruszył jego wystającymi spod czapki dowódcy włosami oraz czarnym płaszczem.
Powitały go kotły, których rytm przejęło rytmiczne tupanie w miejscu wielu tysięcy butów.
Uśmiechnął się pod nosem. Jednak podobało mu się bycie ich wodzem.
Uniósł dłoń dając znak, że chce zabrać głos do podstawionego mikrofonu. Po chwili dali mu możliwość przemówienia.
-Żołnierze! Krwi z mojej krwi! Czołem wam!
Basowe „RA-FER! RA-FER! RA-FER!...”
powtarzane wielokrotnie niezliczone gardła było odpowiedzią.
Raferian pozwolił im chwilę skandować jego miano, lecz ponowie uniósł dłoń.
-Żołnierze! W tym miejscu. Nie innym. Wiele miesięcy temu gdy obejmowałem komendę nad tutejszym garnizonem obiecaliśmy sobie jedną rzecz. Obiecaliśmy sobie wspólną pracę na rzecz Couervichon! Silnego i bezpiecznego Couervichon!
-„COUER-VI-CHON! COUER-VI-CHON! COUER-VI-CHON!”
–Było odpowiedzią.
-I oto stoimy tutaj ponownie! Stoimy tutaj w komplecie, a nawet grono nasze po wielokroć wzrosło! Couervichończcy! Portaszuańczycy! Couerwonjangczycy! Sa’couerwianie!... Nowoprecelkhandczycy! Szaroprzystańczycy!... Pewnie co najmniej kilku leworęcznych Viberczyków… Ludzie ze wszystkich zakątków Lumerii, jacy odpowiedzieli na wezwanie Couervichon… Lecz teraz nie widzę już ludzi ze wszystkich zakątków Lumerii. Widzę tylko żołnierzy z Couervichon! Otóż stoimy złączeni wspólną służbą! Stoimy złączeni miesiącami wznoszenia wielkiego dzieła! Stoimy zaprawieni bojami z wrogami, którzy nastawali na nasze domostwa, a na których spuściliśmy ogień i których przelaliśmy krew!
„-KREW! KREW! KREW!...”
-Stoimy tutaj, nie na klepisku utwardzonego placu apelowego między drewnianymi barakami… Lecz stoimy pomiędzy potężnymi murami i obwarowaniami! Z cegły! Z kamienia! Ze stali! Stoimy na szańcach wzniesionych naszą krwią i potem! Naszymi dłońmi! Naszą przemyślnością i naszymi ambicjami! Stoimy wszyscy na wałach największej warowni Lumerii. Na stokach Cytadeli Couervichońskiej, jakiej zazdrości nam cały kraj! Obiecaliśmy sobie wspólnie wiele rzeczy… I obietnic dotrzymaliśmy! Oto jest silne i bezpieczne Couervichon. Oto jest nasza Cytadela.
„-CY-TA-DELA! CY-TA-DELA! CY-TA-DELA!...”
-Stoimy tutaj wszyscy razem… Lecz potrzeba nam nowego wspólnego miana! I oto wstaje nowa potęga! Za zgodą jego wysokości, Regenta, nie jesteśmy już tylko luźnymi kompaniami. Nie jesteśmy już tylko luźnymi brygadami! Oto niech będzie wiadomym, że od dziś dzień jesteśmy wszyscy I Dywizją Obrony Couervichon!
„-DY-WIZ-JA! DY-WIZ-JA! DY-WIZ-JA!...”
-Lecz dzieło nasze nie jest jeszcze zakończone!
–Uderzył dłonią w barierkę – Siły Couervichon nie przestaną rosnąć! Powoływane będą nowe formacje! Nie przestaną być powoływane dalsze siły, które zasilą nasze zaszczytne grono obrońców i miasta i prefektury!... Dywizja to absolutnie nie jest koniec gromadzenia sił!.. Nie zakończy się wielkie dzieło fortyfikacyjne! Istniejąca cytadela to nie koniec budowy! To jej jedynie rdzeń! Punkt ostatecznej obrony, gdy zabraknie już wszystkich innych!... Moi żołnierze! Wiedzcie, że w chwili gdy mówię te słowa rosną już mury Miasta Warownego Mount Sa’Courvie! Tam na zachodzie! –Wskazał dłonią kierunek –Już na ukończeniu jest punkt który ochroni plecy Cytadeli od strony jeziora! Prace tam nie działy się jak u nas w świetle fleszy. Nie! Sa’courvie fortyfikowało się w powoli. W ciszy i spokoju. Kamień po kamieniu. Lecz już teraz z stąd widzę jego białe mury. A niedługo i tam rozebrane zostaną rusztowania i wzgórze będzie nie wiele mniej warowne od Podmiasta pod nim! Wiwat Sa’courvie!
„-SA-COUER-VIE! SA-COUER-VIE! SA-COUER-VIE!...”
-A przecież tylko pierwszy z punktów zewnętrznego pierścienia fortyfikacji! Ukończone zostanie Sa’Courvie! A po nim przyjdą kolejne forty!... Aż w końcu Cytadela nie będzie jedynie pojedynczą twierdzą… O nie! Nie jest to koniec jej budowy! Couervichoński Rejon Umocniony nie zbuduje się sam! A każdy fort będzie potrzebować swojej załogi!... I tak Rejon Couervichon stanie się najbezpieczniejszym miejscem w całej Lumerii! Cytadelą i redutą dla całego naszego kraju!... Wiwat Lumeria!
„-LU-MER-IA! LU-MER-IA! LU-MER-IA!

Raferian otarł rękawiczką zwilgotniałe od wzruszenia oko. Jego mowa dobiegła końca. Dał sygnał dłonią by zagrała orkiestra wojskowa, po czym zasalutował.
Wojsko odparło salutem.
W oddali huknęły w salwie paradnej wielkie działa. W całym Couervichon zatrząsały się szyby i zadzwoniły kieliszki w kredensach. Kilka kolekcji bibelotów trzeba było zbierać z podłogi. Psy zawyły jakby była pełnia na niebie. Przez wody jeziora przeszła zmarszczą fali jakby to było wielką miską, którą ktoś kopnął. Zwarzywszy na kaliber Mithrandira dobrze, że Raferian nakazał wcześniej by strzelano tylko ślepakami bo znowu trzeba by rysować nowe mapy, uwzględniające w krajobrazie nowe kratery.

https://www.youtube.com/watch?v=WcrONFuu4NM

Zagrały dęciaki. Marszowym krokiem poszczególne formacje na dziedzińcu zaczęły się kierować do wyjścia, by przeformować się na Dziedzińcu Koszarowym, skąd miała wyruszyć defilada ulicami miasta.

***

https://www.youtube.com/watch?v=Etofhk6BQ4g

Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc jechał na wieżyczce nowej Panzer Wrotki. Z przodu szły sztandary zarówno jego czarno-białe jak i poszczególnych jednostek oraz kawaleria i orkiestra, a tuż za nim elitarna gwardia Kaffeekommando. Długi rząd piechoty z całym jej sprzętem ciągnął się aż do Cytadeli, gdzie ostatnie oddziały jeszcze nie doczekały się swojej kolejki by wyruszyć. Było to niecodziennie widowisko i całe Couervichon wyległo na ulice by móc podziwiać defiladę.
Mała armia Raferiana defilowała dudniąc butami i błyszczała karabinami …śpiewając, o tym że lubi cebulę w oleju.
Razem z nim na pancerzu jego wozu siedzieli Bianka i Jastrząb. Jak przystało na ochronę, oficjalnie po to by każde mogło śledzić swój perymetr, lecz ponieważ byli u siebie, a trasa została wcześniej zabezpieczona, to żadne z nich nie spodziewało się, że będzie musiało do kogoś strzelać z broni długiej lub zasłaniać Raferiana własną piersią. Bianka pozwoliła sobie nawet kilka razy na odmachanie wiwatującym, lecz Jastrzębia widać coś frapowało.
-Szefie?
-Tak?
-Nie daje mi to spokoju… Ale czemu cebula?
-A co?...
–Raferian podchwycił spojrzenie Jastrzębia- Że niby trochę obciachowe słowa?
-No trochę jakby tak.
-To metafora… A przynajmniej tak twierdzi Autorian, który zaproponował tekst. No wiesz. Cebula ma warstwy. Tak jak Cytadela ma kolejne warstwy murów, żołnierzy i dział.
-No niby tak… Ale i tak brzmi to nieco obciachowo… Nie można było napisać czegoś o sławie, męstwie, dumie narodowej, pokonywaniu Leroya czy Merlina by być Couervichończykami, albo… no nie wiem… niezłomności naszej prefektury?
-Otóż wojsko potrzebuje obciachu, mój Jastrzębiu.
-Obciachu. Myślałem, Szef, że tylko suchych butów, sprawnej logistyki i roztropnego dowodzenia.
-To też. Ale my nie o tym. Pomyśl. Obciach buduje odwagę. Jak dzielni muszą być ci wszyscy mężczyźni i jak dzielne te kobiety, aby maszerować bez mrugnięcia okiem z takimi słowami na ustach. Plus nie ma jak budowanie ducha jednostki. W końcu uczestniczymy w tym obciachu wszyscy razem. Ramię w ramię i gardło w gardło.

Jastrząb przez chwilę trwał zadumany, nad wieloma niczym u cebuli przemyślności tego co usłyszał. Skoro miało być gardło w gardło to pociągnął sobie z piersiówki… I przyłączył się do śpiewu. Jak wszyscy to wszyscy.

***

Rysunek

https://www.youtube.com/watch?v=1jcobbucPvo

Długa, wysoka zamkowa komnata. Ostrołuki i duże okna z mlecznymi szybami. Ciemna posadzka i białe świeżo tynkowane ściany. Surowe wnętrze, którego jeszcze nie wykończono w wykwintny sposób. Albo którego specjalnie nie miano wykończyć. Tak naprawdę jedynym ewidentnie dekoracyjnym elementem był czarno-biały sztandar, a jedynym meblem czarne wysokie krzesło, czy też, jak powiedzieli by niektórzy… tron.
Gdy Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc stanął w progu ujrzał przed sobą długi szpaler postaci. Z jednej strony dominowały oficerskie mundury wojskowych wszystkich podległych mu formacji, wchodzących w skład I Dywizji Obrony Couervichon. Z drugiej Sa’couervianie w czerni i bieli. Przedstawiciele ponad czterdziestu gildii i klanów Górnego Miasta i Podmiasta, w tym hutnicy z Nowej Huty, jegrzy- niestrudzeni łowcy, trenerzy kukułów KKS Hexera, a także nie afiszujący się ostatnio swoją pracą inżynierowie z Lupiny Alby.
Na jego widok w czarnej zbroi i płaszczu ucichnął gwar rozmów. Jego pancerz był bogaty. Lecz już samo to, że go miał na sobie zdradzało bardziej chęć podkreślenia tego, że miał się bardziej za rycerza, niźli pierwszego magnata w państwie. Którym de facto był. Lecz była to potęga nie ze złota lecz ze stali. Półtoraręczny miecz kurwoliszkobójcy leżący w poprzek pleców, też nie był tylko od parady.
Po chwili ciszy, stukając o podłogę swoim czarnoksięskim pastorałem Pana Na Sa’courviu skierował się on do swego wysokiego krzesła na końcu Sali. Nie spieszył się. Towarzyszyły mu stukania butów i saluty z jednej strony. Delikatne lub nieco głębsze pokłony z drugiej.
Gdyby spojrzeć na kroczącego Raferiana z góry dostrzeżono by, że mozaika podłogi ułożona została może kilka dni temu, w monochromatyczny obraz wielkiej na kilka metrów Lumerii. Mapa zwrócona była tak, aby osoba zasiadająca na krześle na końcu sali miała przed sobą cały jej obraz patrząc od wschodu na zachód, czyli tak aby spoglądać od Couervichon prosto przed siebie, nad Jeziorem, Sa’Courviem, Sac de Moschnes, Prastarą Puszczą, aż osiągnie się wzrokiem Cogne-de-Valony i Szarą Przystań. Tak jakby Wysoki Zamek miał czuwać nie tylko nad miastem i prefekturą ale i nad całym krajem, który łożył na jego budowę.
Zatrzymał się przed czarnym krzesłem. Dłuższą chwilę wpatrywał się w mebel, mając wrażenie, że i on wpatruje się w niego. Kto na zasiadał na tym krześle był Dowódcą I Dywizji. Panem na Wysokim Zamku.
Swoją rękawicą skrywającą dotknięte klątwą ramię musnął podłokietnik. Czyżby było to zawahanie? Zdjął z pleców swój miecz i oparł o niego.
Obrócił się i spoczął na czarnym krześle. W najbardziej godny sposób w jaki tylko potrafił. W końcu nie był już tylko dowódcą luźnych oddziałów, lecz całej dywizji. Ktoś kiedyś zapytał co jest silniejsze: pięć, czy jeden. Po czym zacisnął palce w pięść. I tak samo on teraz czuł, że jego siły pod ujednoliconym dowództwem i skupione w tej twierdzy są teraz silniejsze. I tak samo on teraz poczuł tą siłę. Lecz także i odpowiedzialność.
Zadumał się wpatrzony w cały ten barwny tłumek swych poddanych i podkomendnych. Wrócił myślami do tamtego wieczoru na początku zimy gdy w ciepłym i przytulnym klubie oficerskim w bardzo podobnym gronie, jako świeżo upieczony baron ogłosił Operację Cytadela. Wziął głębszy oddech i wypuścił powietrze. Zatoczył ten krąg do końca.
Przymknął oko z poczuciem dobrze wykonanej roboty.
Raferian długo chłonął ciszę i spokój tej białej gotyckiej sali. Delikatny chłód. Całą atmosferę tego miejsca i chwili.
Na zewnątrz nadal prószył pewnie ostatni tej wiosny śnieg.
Wszyscy zgromadzeni musieli w pewnym momencie zacząć spoglądać się po sobie.
Po kolejnej dłuższej chwili dawania sygnałów głową, brwiami i puszczania morse’a oczyma do siebie, pomiędzy wszystkimi zgromadzonymi, Bianka delikatnie westchnęła i szturchnęła Jastrzębia, który stal najbliżej Krzesła Dowódcy, by ten w końcu zlitował się nad tłumem. Krasnolud odchrząknął i zwrócił się do przełożonego.
-A więc, jakie następne posunięcie, Szef?
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc nie otwierając oka, tylko delikatnie się uśmiechnął.
Czyżby miał jakąś nową przemyślną myśl?

***

KONIEC TOMU TRZECIEGO

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Siobraux Courva-Yebana   Bruno Petrowicz Catalan   
Rafał I Jan
2023-04-22 02:48:16

Odpowiedz
ODCINEK PIĘĆDZIESIĄTY DRUGI.
TYPOWA SCENA MIĘDZY NAPISAMI.


***

https://www.youtube.com/watch?v=AA4deEZjnBA

Pierwsze w tym roku uderzenie ciepła otwierało nowe możliwości.
Przemyślny Szlachcic Raferian de Loup-Blanc leżał w ciemnych okularach na leżaku, wygrzewając swoje nie muśnięte od miesięcy przez słońce golenie. Jego białe szorty w czarne palowe liście pasowały do białego podkoszulka i czarnej koszulki z krótkim rękawkiem w białe palemki. Wszystko w typowych dla niego połączeniach barwnych. Sielankę podkreślał radosny motyw na akordeonie sączący się w tle z gramofonu. Obok na stoliczku stała na wpół wypita kawa. Technicznie rzecz biorąc miał ochotę bardziej na piwo z lemoniadą, ale zwarzywszy na miejsce gdzie się znajdował nie wypadało mu zamówić czegoś takiego.
A znajdował się Przemyślny Szlachcic w obszernym ogrodzie ulokowanym na tarasach dookoła i poniżej Café Palais. Było to prawdopodobnie najbardziej eleganckie miejsce na cały Mount Sa’Couervie. Zwłaszcza teraz w ferii kwitnących krzewów. Miejsce ustronne i zapewniające prywatność. Miejsce gdzie nie wielu miało prawo wstępu oprócz dzielnych żołnierzy formacji Kaffeekommando. Raferian jako dowódca korzystał z tego przywileju. I to na pewien sposób korzystał podwójnie.
Pogoda umożliwiła bowiem, testy polowe letniego wariantu umundurowania dla jego Wojsk Specjalnych. Wariant ten w standardowym rozmiarze, zakładał wykonanie go z tasiemek oraz 0,25 metra kwadratowego czarnego jedwabiu, stąd jeszcze na stole projektowym został okrzyknięty „Ćwierć-Mundurem” lub wymiennie: „Mundurem Ćwiartką”.
I tak właśnie leżał Raferian de Loup-Blanc z dłońmi złożonymi w piramidkę bacznie obserwując jak nowe umundurowanie spisuje się na dwóch tuzinach ochotniczek. Jedna grupka grała właśnie mecz siatkówki plażowej, podczas gdy druga w basenie próbowała uciec przed robiącym za berka Jastrzębiem, trzecia prowadziła zażartą bitwę przy pomocy karabinów na wodę, zaś czwarta po prostu wylegiwała się na leżakach. Okrzykom i śmiechom nie było końca. Zwłaszcza gdy piłka siatkowa poszła przypadkiem na aut tak daleki, że wpadła do sąsiedniego basenu i trafiła Jastrzębia w głowę. Zaraz kilka żołnierek z troską rzuciło się na niego chcąc sprawdzić, czy nic mu się nie stało. Troska ta mogła być nieco na wyrost. Krasnolud był znany z twardej głowy, bardzo odpornej tak na obrażenia fizyczne jak i na zatrucia chemiczne jakie mogły do tej głowy trafić z krwioobiegu. Mimo to stary lis wybitnie symulował co najmniej wstrząśnienie mózgu, tylko po aby móc być z troską wyciągany na brzeg.

Rysunek

Rysunek

Rysunek

Rysunek

-Komedyja. –prychnął Raferian i w zamyśleniu potarł się po policzku. Powołał do życia już kilka formacji wojskowych, ale musiał przyznać sam przed sobą, że chyba z powołania Kaffeekommando był obecnie najbardziej rady.
-Proszę nie trzeć, Sir, bo się panu przesuną tasiemki przytrzymujące łatkę na oku.
Raferian, który istotnie miał pod jednym z okularów swoją łatkę, uniósł brew i spojrzał znad nich na siedzącą obok Biankę. Na nienagannie ubrana w standardowy uniform, siedziała po drugiej stronie kawiarnianego stoliczka z książką, ale i otwartym kołopisem i ołówkiem. Jak przystało na poważny test, była gotowa by w każdej chwili zapisać cenne uwagi, potrzebne do naniesienia poprawek do ewentualnej następnej wersji umundurowania. Z drugiej strony, sądząc po stojącym obok jej krzesła wielkim młotku do krokieta mogła też w każdej chwili przeistoczyć się w rodzaj przyzwoitki. Przemyślny Szlachcic wiedział, że była to subtelna lecz bardzo jednoznaczna aluzja. Do tej pory miał w głowie obraz Bianki, która w czasie jednego krokietowego meczu ‘niechcący’ złamała, aż trzy takie kije. Jakoś nie miał problemu z wyobrażeniem sobie skutków użycia obecnego tutaj rekwizytu, gdyby jego zachowanie miało być uznane za nieobyczajne i miał on zostać przeciw niemu użyty. Kusiło go kilka razy aby zapytać, dlaczego jeszcze nie użyto tegoż młotka na tym starym bezecniku Jastrzębiu, ale widać gdy jesteś krasnoludem generalnie wolno ci w towarzystwie więcej. Taką miał teorię. Cóż, pozostawało kontynuowanie obserwacji testu nowego umundurowania z obyczajnego dystansu kilku do kilkunastu metrów.
-Tasiemki? –Zapytał.
-Tak, Sir.
-A w czym konkretnie miałoby to stanowić problem?
-Cóż jak będzie Sir, je przesuwał co chwilę to potem będzie miał Sir całą twarz w zebrę śladów od opalenizny.
-Hmmm… Tasiemki powiadasz.
-Owszem. Tasiemki, Sir.

Raferian przez chwilę dumał nad tą myślą, zapatrzony na ponad dwadzieścia dziewcząt ubranych trzymające się tylko na tasiemkach skrawki których ledwo starczyłoby na jeden płaszcz, a które teraz pochylały się równym okręgiem wokoło „nieszczęsnego” Jastrzębia.
-Zapisz proszę po tubce kremu do opalania jako standardowe wyposażenie. Zdaje się że IG Farben ma je w swojej ofercie.
-Uhum. Już zapisałam Sir.

Po chwili pocierania się po brodzie, Raferian obserwujący przebieg akcji ratunkowej na Jastrzębiu dodał:
-I chyba jednak trzeba będzie dodać do munduru jakieś pareo. Jak się na niego patrzy w obecnej formie, to zamawianie u dziewcząt kawy na przyspieszenie krążenia zdecydowanie traci rację bytu.
-Pareo. Zapisałam. Jestem dumna z waszej bardzo roztropnej decyzji Sir!
-Ja też jestem z niej dumny.
–Ukradkiem rzucił okiem na młotek do krykieta i na nieco oddalające się ryzyko spotkania z nim. –Chyba.
-Haha. Sir.
-Haha.
–Raferian postanowił jednak napić się kawy. Zasiorbał i odchrząknął by zagłuszyć szczebiot dziewcząt dopytujących się Jastrzębia jedna przez drugą, czy aby na pewno go nic nie boli.
Testy nowego wyposażenia w armii to zawsze nieco niebezpieczna gra.
Tymczasem obok raferianowego fotela stuknęły obcasiki.
-Wasza gazeta Sir. –Podeszła jedna z regularnie ubranych żołnierek z rulonem dziennika na srebrnej tacy.
-A! Wreszcie jest. –Uśmiechnął się Raferian wdzięczny, że ktoś pozwolił mu zmienić niebezpieczny temat. –Dziękuję wam. Spocznijcie.
Obcasiki stuknęły ponownie i oddaliły się niemal bezszelestnie, gdy Raferian otworzył gazetę.
Po chwili głos zabrała Bianka.
-Coś ciekawego, Sir?
-Ech…
-Przemyślny Szlachcic pacnął otwarty przed nim arkusz z niezadowoleniem. –Znowu zarządzono wybory do kortezów.
-To chyba dobrze świadczy o demokracji w państwie Sir?
-Do stu diabłów! Niech sobie świadczy o czym chce, ale jak dla mnie to kolejna zwłoka w poważnej dyskusji o kierunkach rozwoju sił zbrojnych… Ech… Powiedz Bianko jak żyć? Same koterie –tfu- pacyfistów i nikogo kto by sprawę rozwoju armii złapał za mordę i ciągnął we właściwym kierunku… Ech… Czasami myślę, że gdyby nie Ja, Bruno i może jeszcze Siobraux, to w razie inwazji Lumeria mogłaby odpierać wrogów tylko wieńcami z kwiatów i drinkami z połówek kokosów…
-Osobliwe porównanie.
-Tak mi się powiedziało.
–Odparł Raferian dostrzegający kątem oka jak Jastrząb w otoczeniu swojego haremu negocjuje kolejne buziaczki w czółko by się zagoiło i liczbę osób które zapewnią mu odprężający masaż karku i pleców. Przynajmniej ze trzy dziewczęta już szły z tacami mrożonej kawy. Jedna widać mądrzejsza szła z tacką na której, obok kawy stała butelka spirytusu i kieliszek.
Kolejną kartę gazety przewrócił zdecydowanym ruchem.
-O zobacz. Przedrukowali całe Postanowienie Królewskiej Komisji Wyborczej w sprawie zarządzenia wyborów do Kortezów V kadencji. Hmmm… Przynajmniej z powodu mej chwały i statusu zostałem umieszczony w pierwszych kurach.
-Czyżby Wicehrabia de Loup-Blanc planował spektakularny powrót do polityki?
-Phi. Polityka to bagno. Niech się inni męczą… Ale kto wie… Może uda się zawiązać jakieś lobby?... Zastanowię się.
-Ach. Wreszcie brzmi to jak Przemyślny Szlachcic Raferian de Loup-Blanc.
-No, no. Tylko bez takich. Sam staram się wybierać swoje swoje bitwy. Proszę nie imputuj mi tu niczego.
-Ależ. Nie śmiałabym Sir!
–Spojrzała wydumanym gestem gdzieś w niebo udając, że ma nad głową aureolę aniołka pokoju.
-Hmpf. –Raferian ponownie poprawił sztywność swej gazety.
Po chwili rzekł.
-O!... A to już jest doskonałe.
-Tak, Sir!
-Królewska Komisja Wyborcza ogłosiła mocą swojego aktu administracyjnego że Raferian de Loup-Blanc… ma sześć głów.

Niebywałe ale w końcu znalazła się rzecz która wrzuciła kamień do jej oazy spokoju. Bianka przez chwilę tępo spoglądała się przed siebie. Niby pozornie na scenkę na drugim brzegu basenu, gdzie wianuszek koleżanek kokieteryjnie komplementował właśnie twardość Jastrzębiowych mięśni, podczas gdy drugie ich stronnictwo stanęło na stanowisku, że „biedny Pan Jastrząbek” ma je zdecydowanie zbyt spięte i że masaż jest absolutnie niezbędny dla zmiany zastanego stanu rzeczy.
-Pokażcie Sir.
-Proszę. Sama spójrz.

Dziewczyna odebrała gazetę. Po chwili uniosła brew.
-No rzeczywiście. Sześć głów. -Stwierdziła i wyjrzała znad gazety… -Stoi czarno na białym jak… O ŻESZ, SŁODKA CELESTIO!
Zerwała się jak rażona prądem, upuściwszy gazetę.
-A tyś co się tak zerwała? Co? Coś mi nagle wyrosło na czole?
-Nie… Nie na czole… Sir. Bardziej… na szyi…

Raferian instynktownie złapał się za szyję dłonią.
-Co do cholery?
-Co do cholery?
-Co do cholery?
-Co do cholery?
-Co do cholery?
-Co do cholery?

Zabrzmiało jednocześnie sześć głosów jak echo.
Zawtórowały mu narastające piski kobiet z drugiej strony jeziora.
Spojrzał na nie. Zbladły tak jakby odczarowano ich dwie godziny opalenizny za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Z bijącym gwałtownie sercem rzucił się na brzeg basenu.
Spojrzał na swoje odbicie w wodzie.
Niezwykła moc sprawcza aktu administracyjnego, sprawiła że pozostało mu tylko krzyknąć w ataku szaleństwa i złapać się za głowę.
Jego dłonie miały z czego wybierać. Faktycznie głów było sześć.
Horror!

***

Rysunek

***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
Severin le Droit   
Rafał I Jan
2023-04-22 23:04:56

Odpowiedz
ODCINEK PIĘĆDZIESIĄTY TRZECI.
TYPOWA SCENA PO NAPISACH.



Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc z Wysokiego Zamku, Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii, Pan na Sa’couervie’u, Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon, etc.,etc., obudził się nagle.
Siedział w swojej czarnej zbroi na swoim wysokim czarnym krześle w wysokiej białej komnacie Zamku Wysokiego. O mebel oparty był zarówno jego czarny pastorał, jak i miecz.
Śniło mu się, że ogłoszono aktem administracyjnym… iż Raferian de Loup-Blanc ma sześć głów.
Otarł zimny pot z czoła. Sprawdził. Na szczęście było już tylko jedno.
Sześć głów? Co to za koszmar!
Sala była pusta, cicha, przyjemnie chłodna i pogrążona w nocnych szarościach.
Jaka inna od sceny jaką miał przed chwilą w głowie.
Na szczęście jednej i jedynej głowie.
Odetchnął z ulgą.
Zapadł się głębiej w fotelu, rad że ten horror się już skończył.

Jego dłuższe wylegiwanie w ciszy, zostało przerwane w momencie gdy poczuł ruch powietrza. Otworzył oko, lecz w pierwszej chwili nic nie zauważył. Dopiero po chwili zobaczył jak na środku komnaty pojawiło się nagłe wyładowanie błękitnego światła i usłyszał jak zabzyczał łuk elektryczny. A potem znikąd pojawiły się kolejne pioruny jakby kolumny komnaty stały się zwierającymi się transformatorami wysokiego napięcia. Światło narastało. Osłonił oko dłonią. Czuł w nozdrzach ozon. Przez myśl przeszło mu, że siedzenie dziesięć metrów od podobnych igraszek przyrody w stalowej puszce mogło nie być do końca dobrym pomysłem, lecz nim zdążył podjąć jakieś działania wyładowania się ustabilizowały i przestały ciąć powietrze od ściany do ściany. Raferian spojrzał. Na środku komnaty, dokładnie przed nim otwarła się pionowa soczewka portalu.
Otarł łzę z oka ponieważ obrys trzymetrowego okręgu nadal promieniował silnym błękitnym światłem, które równomiernie zalało całe zamkowe wnętrze.
Lecz jego uwagę skupiło to co było po drugiej stronie magicznego okna.
Na niskim długim stole stała butelka mocnego alkoholu i kieliszki, jednoznacznie sugerujące prywatną imprezę.
Stół stał po środku przytulnego salonu z wygodnymi szerokimi fotelami i całą ścianą zajmowaną przez regał z książkami. Kameralne oświetlenie zapewniało kilka świec.
Dwa kieliszki, zostały napełnione wódeczką.
Raferian zamrugał.
Pierwszy kieliszek znalazł się w dłoni Jean’a Pierre Dolin’a, Strażnika Kluczy.
Drugi kieliszek, co nawet bardziej go zadziwiło był w dłoni Antoine’a Iaboille’a. Jego z dawna nie widzianego kuzyna.
Oba kieliszki uniosły się w zapraszającym go geście toastu.
Przez krótką chwilę zastanowił się. W sumie to przez miniony prawie rok w Lumerii zdążył już widzieć i uczestniczyć w tylu niecodziennych zjawiskach, że pojawienie się w środku nocy magicznego portalu na popijawę w zaszczytnym gronie, nie powinno go bardzo zaskoczyć.
I w sumie, to nie zaskoczyło jakoś szczególnie, bo tylko uśmiechnął się pod nosem.
-Myślę, że chyba jestem gotowy na jeszcze jedną przygodę. –Rzekł i polizał się koniuszkiem języka po tylnych trójkątnych zębach jak przystało na drapieżnika.
Jego dłoń sięgnęła w stronę stojącego obok fotela miecza… Lecz ta dłoń minęła rękojeść i zagłębiła się w dół po stojącą na ziemi obok klingi, na wpół wypitą, kanciastą butelkę miodowego whisky.
Po dźwięku ocenił poziom płynu, i upewnił się, że nadal jeszcze wiele zostało do wypicia.
Raferian de Loup-Blanc był właściwie już uzbrojony.
Wstał z fotela.
Ruszył w stronę światła.

***


FIN.


***
Jego Królewska Mość
Rafał, Pierwszy Tego Imienia Jan,
Ukoronowany Król Lumerii i Baridasu,
Drugi Mer Couervichon,

Znany wcześniej jako:
Raferian Wicehrabia de Loup-Blanc, z Wysokiego Zamku,

Trubadur Mniejszy Koronny Królestwa Lumerii,
Lord na Sa’couervie’u, Pan na Górnym Mieście i Podmieście, Pan na Wysokim Zamku
Dowódca I Dywizji Obrony Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Huta de Loup-Blanc (tzw. Nowa Huta), Sa-Couervie, Prefektura Couervichon,
Szef Przedsiębiorstwa Hale Broni Ciężkiej Lupina Alba,
Prezes KKS Hexer Nowa Huta Couervichon, Mistrza I Ligi Kukulej w III Sezonie,
Były Poseł Kortezów II Kadencji (Parti National).
nikt nie polubił wypowiedzi
Rafał I Jan
2023-04-23 14:34:26

Odpowiedz
Nowa wypowiedź